[ Pobierz całość w formacie PDF ]

którego łatwo da się oszukać, to się pomylił, a ja od razu wyprowadziłem go z błędu.
 Poprzednim razem nazywał się pan Joseph Hoffman  powiedziałem.  I pod względem
antropologicznym był pan raczej Nordykiem.
Ogniki w jego oczach momentalnie zgasły, zaś na twarzy pojawiła się irytacja. Spora irytacja,
powiedziałbym nawet. W dodatku wyglądająca jak najbardziej autentycznie.
 W porządku. Na czym teraz wpadłem?  zapytał niecierpliwie.
 Wyjaśnienie zajęłoby mi bardzo dużo czasu. Może najpierw wysłucham tego, co ma mi pan
do powiedzenia.
Może to dziwne, ale czułem się zupełnie swobodnie. Zdawałem sobie sprawę, że pod tą
pozornie ludzką powłoką kryje się obce, nieznane stworzenie, ale kamuflaż był tak doskonały,
że pozwalał o tym zapomnieć.
Przez dłuższą chwilę mierzył mnie badawczym spojrzeniem, a potem powiedział:
 Według naszych przewidywań istniała nie więcej niż jedna szansa na milion, że zostanę
rozpoznany. Przyznaję, że mój poprzednik niezbyt nam się udał, ale od tamtej pory sporo się
nauczyliśmy i wszystko to zostało złożone w osobowość, którą teraz noszę.
Przerwał, by obdarzyć mnie promiennym uśmiechem. Gdyby rzeczywiście przyszedł znalezć
pracę, już by ją miał.
 Przewędrowałem całą południową Kalifornię  podjął.  Pracowałem przez jakiś czas jako
sprzedawca. Chodziłem na zabawy i przyjęcia. Upijałem się i trzezwiałem. Nikt, powtarzam,
nikt nie powziął najmniejszego podejrzenia.
 Nie byli zbyt spostrzegawczy, prawda?  rzuciłem z ironią.
 Ale pan jest  odparł.  Dlatego właśnie zjawiłem się tu, by przejść ostatni test. Chciałbym
wiedzieć, na czym polegał mój błąd.
 Przychodzą tutaj różni osobnicy  zacząłem.  Facet, który rejestruje się w różnych biurach
jako bezrobotny, by żyć z zasiłków. Nieszczęśnik, którego przygania tutaj żona, strasząc, że
jeśli nie pójdzie wreszcie do pracy, to ona zrezygnuje ze swojej. Tajniak węszący w
poszukiwaniu nielegalnych kantorów bukmacherskich. Najróżniejsi.
Mężczyzna słuchał z zainteresowaniem. Skrzywiłem się.
 Demaskuję ich w ciągu najdalej dwóch minut. Pana też mi się udało przejrzeć, ale pan nie
należy do żadnej z kategorii, z którymi zwykle mam do czynienia. A poza tym czekałem na
pana.
 Na czym polegał mój błąd?  powtórzył z uporem.
 Zbyt wielka siła osobowości. Ludzie po prostu tacy nie są. Poczułem się, jakbym, bo ja wiem,
dostał czymś ciężkim po głowie.
Westchnął niewesoło.
 Obawiałem się, że tak czy inaczej uda się panu mnie rozpoznać. Skontaktowałem się z
domem. Przekazano mi, bym w razie zdemaskowania zaproponował panu nawiązanie z nami
współpracy.
Uniosłem brwi. Nie wiedziałem, czy jest na tyle potężny, by mi cokolwiek nakazywać.
 Mam włączyć pana do naszych działań w charakterze osoby kontrolującej i nadzorującej
nasz ostateczny trening tak, by nikt nie mógł nas rozpoznać. Jest to nieodzowne dla realizacji
naszego podstawowego planu. Gdyby to miało się nie udać, będziemy musieli wprowadzić w
życie plan zastępczy.
Mówił jak nauczyciel, ale czar jego osobowości ciągle promieniował niczym lampa
podczerwona.
 Musi mi pan powiedzieć znacznie więcej niż do tej pory  odezwałem się.
Rzucił szybkie spojrzenie na drzwi gabinetu.
 Nikt nie będzie nam przeszkadzał  zapewniłem go.  To, co klienci mają do powiedzenia,
otoczone jest ścisłą tajemnicą.
 Pochodzę z jednej z planet Arktura  powiedział.
Na mojej twarzy musiał pojawić się uśmiech, bo zaraz zapytał:
 Uważa pan, że to zabawne?
 Ależ skąd  zaprzeczyłem pospiesznie. A więc jednak nie potrafił czytać w myślach.
Najwidoczniej byliśmy dla nich równie obcy jak oni dla nas.  Uśmiechnąłem się dlatego, że za
pierwszym razem, kiedy pan się tu zjawił, pomyślałem sobie, że jest pan równie nieodgadniony
jak istota na przykład z Arktura. A teraz okazuje się, że miałem rację. Najwidoczniej jestem
lepszy, niż przypuszczałem.
Teraz on z kolei uśmiechnął się ze zdawkową uprzejmością.
 Moja ojczysta planeta jest bardzo podobna do waszej  podjął.  Z jednym wyjątkiem: jest
dużo bardziej zatłoczona.
Po plecach rozeszły mi się nieprzyjemne ciarki.
 Zbadaliśmy wasz glob i postanowiliśmy go skolonizować.  Było to po prostu stwierdzenie
faktu, bez cienia wahania czy wątpliwości.
Spojrzałem na niego ze zdumieniem.
 I spodziewacie się, że wam w tym pomogę?
Odpowiedział mi wszechwiedzącym, nieruchomym spojrzeniem.
 A czemu by nie?
 Chociażby dlatego, że istnieje coś takiego jak lojalność wobec własnego gatunku. Jeszcze
kilka pokoleń i nam też będzie za ciasno. Nie zmieścimy się razem na Ziemi.
 Och, to nie problem  odparł ze wzruszeniem ramion.  Dla nas wystarczy miejsca na bardzo
długo. Rozmnażamy się dosyć wolno.
 Ale my nie  zauważyłem z naciskiem. Cały czas miałem niejasne wrażenie, że ta rozmowa
powinna się toczyć między nim a jakimś wielkim mężem stanu.
 Pan mnie chyba nie zrozumiał  zaczął znowu cierpliwie.  Was tutaj nie będzie. Nie ma
żadnego powodu, dla którego mielibyśmy oszczędzić wasz gatunek. Po prostu wymrzecie i tyle.
 Zaraz, zaraz  wpadłem mu w słowo.  Ja wcale nie chcę, żebyśmy wymarli.
Spojrzał na mnie jak na nieznośnego bachora, który uparcie odmawia położenia się spać.
 Dlaczego?  zapytał.
I tym mnie załatwił. Dobre pytanie, pod warunkiem, że zada się je w odpowiednim momencie.
Jak można sensownie obronić potrzebę istnienia ludzkości? A jednak spróbowałem.
 Ludzkość przeszła niełatwą drogę  zacząłem.  Za nasz rozwój musieliśmy nieraz płacić
straszliwą cenę. Jeżeli teraz zabierze się nam przyszłość, na którą z nadzieją oczekujemy, to
znajdziemy się w położeniu kogoś, kto zapłacił bardzo dużo za coś, o czym nie ma
najmniejszego pojęcia, czym jest i do czego służy.
Nic lepszego nie potrafiłem wymyślić. Przytaczanie argumentów o sprawiedliwości,
miłosierdziu i litości nie miało żadnego sensu. Ten obcy nie miałby pojęcia, o czym mówię. I
raczej nie zanosiło się na to, by mógł się tego prędko nauczyć.
Nie czekałem długo na odpowiedz.
 A jeżeli nikt nie będzie wiedział o naszym istnieniu, my zaś stopniowo i niepostrzeżenie
przejmiemy od was tę planetę, to kto będzie się martwił, że ludzkość nie ma już przed sobą
żadnej przyszłości?  Wstał nagle, podobnie jak poprzednim razem, i powiedział lodowatym
tonem:  Możemy, rzecz jasna, zrealizować nasz drugi plan i zniszczyć ludzkość bez żadnych
negocjacji. Nie mamy w zwyczaju zadawać żadnej formie życia niepotrzebnych cierpień, ale
możemy to zrobić, jeśli zajdzie potrzeba. Bez pana współpracy prędzej czy pózniej zostaniemy
zdemaskowani, to oczywiste. A wtedy nie będziemy mieli wyboru.
Uśmiechnął się, ogłuszając mnie niemal siłą osobistego wdzięku.
 Zdaję sobie sprawę, że musi pan przemyśleć moją propozycję. Wrócę tu.
Odwrócił się jeszcze w progu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl