[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wielkości konia oraz bardzo łagodne, było dokładną kopią swoich dzikich krewniaków.
Bracia wyposażyli mnie w czerwony olej, którym wysmarowałem całe ciało, a jeden z nich podciął moje
włosy, w tym czasie już dość długie, według obowiązującej ostatnio mody. Tak przygotowany mogłem wszędzie
na Barsoomie uchodzić za rodowitego Marsjanina, Podarowano mi również ozdoby i insygnia, noszone przez
rodzinę Ptor, do której należeli moi gospodarze. Małą torbę, którą miałem nosić przy boku, wypełniono
49
zodangańskimi pieniędzmi. Zrodki płatnicze na Marsie nie różnią się wiele od tych, których my używamy,
jedynie monety są owalne. Papierowe pieniądze są emitowane przez poszczególne osoby w zależności od
potrzeb i dwa razy do roku sprawdza się ich pokrycie w majątku trwałym i zgromadzonych dobrach. Jeśli ktoś
wypuści więcej pieniędzy, niż jest w stanie wykupić, rząd zwraca jego wierzycielom różnicę, a dłużnik
odpracowuje ją w kopalniach lub na farmach, które w całości należą do rządu. Taki system zadowala
wszystkich, z wyjątkiem zadłużonych.
Gdy wspomniałem, że być może nie będę mógł odwdzięczyć się im za okazaną mi dobroć i pomoc,
powiedzieli, że jeżeli zostanę dostatecznie długo na Marsie będę miał po temu nie tylko niejedną sposobność, ale
i możliwość. Potem pożegnaliśmy się, a oni patrzyli za mną jeszcze długo, aż zniknąłem im z oczu w oddali.
Zwiadowca powietrzny w armii Zodangi
Jechałem w kierunku Zodangi, przyglądając się wciąż nowym i interesującym widokom, a w kilku
farmach, w których się zatrzymałem po drodze dowiedziałem się wielu pożytecznych rzeczy, dotyczących
panujących na Barsoomie obyczajów i metod gospodarowania.
Używana na farmach woda pochodzi z topniejących lodowców na biegunach. Gromadzona jest tam w
ogromnych podziemnych zbiornikach, a następnie pompowana wodociągami do miejsc zamieszkanych przez
ludzi. Na całej długości tych wodociągów, po każdej ich stronie, leżą pola uprawne, podzielone na mniej więcej
równej wielkości obszary, z których każdy jest zarządzany przez jednego lub kilku rządowych nadzorców.
Zamiast nawadniania pól przez wylewanie drogocennego płynu na ich powierzchnie, co prowadziłoby do
ogromnych strat na skutek parowania, stosuje się system cienkich rurek, ukrytych w ziemi i doprowadzających
wodę bezpośrednio do korzeni roślin. Plony na Marsie są każdego roku jednakowe, gdyż nie ma tam ani
deszczów, wichrów czy innych klęsk żywiołowych, ani też owadów i małych ptaków niszczących zasiewy.
Podczas tej podróży miałem okazję po raz pierwszy od opuszczenia Ziemi spróbować dania mięsnego
dużych, soczystych steków i zrazów, zrobionych z mięsa jakichś dobrze wypasionych zwierząt hodowlanych.
Częstowano mnie również owocami i jarzynami bardzo smacznymi, ale w niczym nie przypominającymi
ziemskich. Każdy kwiat, jarzyna, krzew owocowy czy zwierze zostały za pomocą starannej opieki prowadzonej
naukowymi metodami przez całe stulecia tak udoskonalone, że ich ziemskie odpowiedniki wydają się być tylko
bladymi, pozbawionymi wyrazu odbiciami.
Podczas drugiego postoju spotkałem bardzo kulturalnych, szlachetnie urodzonych ludzi i po pewnym
czasie nasza rozmowa zeszła na temat Helium, jeden ze starszych mężczyzn był tam z misją dyplomatyczną
kilka lat wcześniej i z pewnym żalem mówił o okolicznościach, które od dłuższego czasu zmuszają te dwa kraje
do prowadzenia wojny.
- Helium słusznie szczyci się najpiękniejszymi kobietami na Barsoomie - mówił - a prawdziwą perłą
wśród nich jest Dejah Thoris, córka Mors Kajaka. Ludzie ją wprost uwielbiają, a od czasu, gdy zaginęła podczas
tej nieszczęsnej ekspedycji, całe Helium pogrążyło się w żałobie. To, że nasz władca rozkazał zaatakować
osłabione i zniszczone statki, powracające ż tej wyprawy do domu - ciągnął - było następnym z jego
niewybaczalnych błędów, które prędzej czy pózniej doprowadzą do tego, iż naród Zodangi postawi kogoś
mądrzejszego na jego miejscu. Nawet teraz, chociaż nasze zwycięskie armie otaczają Helium, ludzie w
Zodandze głośno wyrażają swoje niezadowolenie. Ta wojna nie cieszy się popularnością, gdyż nie jest walką o
prawdę i sprawiedliwość. Nasze siły wykorzystały nieobecność głównej floty Helium, która udała się na
poszukiwanie księżniczki i z łatwością radzą sobie z osłabioną obroną. Mówi się, że miasto podda się w ciągu
najbliższych dni.
- A co się dzieje z księżniczką Dejah Thoris? - spytałem z pozorną obojętnością.
- Zginęła - odpowiedział. - Dowiedziano się tego od zielonego wojownika, schwytanego ostatnio przez
nasz oddział na południu. Uciekła Tharkom z jakąś dziwną istotą z innego świata tylko po to, by wpaść w łapy
Warhoończyków. Ich thoaty błąkały się po dnie wyschniętego morza, a w pobliżu znaleziono ślady krwawej
walki.
Ponieważ te wiadomości nie były wcale pewne i nie stanowiły ostatecznego dowodu na to, że Dejah
Thoris rzeczywiście zginęła, postanowiłem starać się w każdy możliwy sposób dotrzeć jak najprędzej do Helium
i przekazać Tardos Morsowi posiadane przeze mnie wiadomości q jego wnuczce.
Dziesięć dni po opuszczeniu farmy braci Ptor dotarłem do Zodangi. Już podczas mego pierwszego
kontaktu z czerwonymi mieszkańcami Marsa zauważyłem, że obecność Woola budzi niezbyt przychylne, a za to
za duże zainteresowanie moją osobą, gdyż należał on do gatunku zwierząt które nigdy nie były udomowione
przez czerwonych ludzi. Gdybym wszedł do Zodangi z Woolem u nogi, wrażenie byłoby podobne do tego, jakie
zrobiłby człowiek przechadzający się po Broadwayu z lwem.
Myśl o rozstaniu z moim wiernym przyjacielem zasmuciła mnie szczerze i odłożyłem decyzje do czasu,
aż staniemy przed bramami miasta. Jednak pózniej stało się jasne, że musimy się rozdzielić. Gdyby w grę
wchodziło tylko moje bezpieczeństwo, nic nie mogłoby mnie zmusić do oddalenia od siebie jedynej istoty na
50
Barsoomie, która od chwili spotkania obdarzyła mnie szczerym i gorącym przywiązaniem. Ponieważ jednak
chciałem odnalezć kobietę, w której służbie obiecałem oddać życie i musiałem rzucić wyzwanie nieznanym
niebezpieczeństwom tego tajemniczego dla mnie miasta, nie mogłem pozwolić, by troska o bezpieczeństwo
Woola rozpraszała moją uwagę i w ten sposób być może przyczyniła się do niepowodzenia mojego
przedsięwzięcia. Pożegnałem się wiec z nim czule obiecując sobie, że jeśli wyjdę cało z czekających mnie
przygód, znajdę sposób, aby go potem odnalezć.
Woola zdawał się rozumieć wszystko, co mu tłumaczyłem i gdy wskazałem w stronę Tharku odwrócił się
ode mnie ze smutkiem w ślepiach. Nie mogłem się zmusić by patrzeć na to, jak odchodzi. Pojechałem
natychmiat ku murom Zodangi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
wielkości konia oraz bardzo łagodne, było dokładną kopią swoich dzikich krewniaków.
Bracia wyposażyli mnie w czerwony olej, którym wysmarowałem całe ciało, a jeden z nich podciął moje
włosy, w tym czasie już dość długie, według obowiązującej ostatnio mody. Tak przygotowany mogłem wszędzie
na Barsoomie uchodzić za rodowitego Marsjanina, Podarowano mi również ozdoby i insygnia, noszone przez
rodzinę Ptor, do której należeli moi gospodarze. Małą torbę, którą miałem nosić przy boku, wypełniono
49
zodangańskimi pieniędzmi. Zrodki płatnicze na Marsie nie różnią się wiele od tych, których my używamy,
jedynie monety są owalne. Papierowe pieniądze są emitowane przez poszczególne osoby w zależności od
potrzeb i dwa razy do roku sprawdza się ich pokrycie w majątku trwałym i zgromadzonych dobrach. Jeśli ktoś
wypuści więcej pieniędzy, niż jest w stanie wykupić, rząd zwraca jego wierzycielom różnicę, a dłużnik
odpracowuje ją w kopalniach lub na farmach, które w całości należą do rządu. Taki system zadowala
wszystkich, z wyjątkiem zadłużonych.
Gdy wspomniałem, że być może nie będę mógł odwdzięczyć się im za okazaną mi dobroć i pomoc,
powiedzieli, że jeżeli zostanę dostatecznie długo na Marsie będę miał po temu nie tylko niejedną sposobność, ale
i możliwość. Potem pożegnaliśmy się, a oni patrzyli za mną jeszcze długo, aż zniknąłem im z oczu w oddali.
Zwiadowca powietrzny w armii Zodangi
Jechałem w kierunku Zodangi, przyglądając się wciąż nowym i interesującym widokom, a w kilku
farmach, w których się zatrzymałem po drodze dowiedziałem się wielu pożytecznych rzeczy, dotyczących
panujących na Barsoomie obyczajów i metod gospodarowania.
Używana na farmach woda pochodzi z topniejących lodowców na biegunach. Gromadzona jest tam w
ogromnych podziemnych zbiornikach, a następnie pompowana wodociągami do miejsc zamieszkanych przez
ludzi. Na całej długości tych wodociągów, po każdej ich stronie, leżą pola uprawne, podzielone na mniej więcej
równej wielkości obszary, z których każdy jest zarządzany przez jednego lub kilku rządowych nadzorców.
Zamiast nawadniania pól przez wylewanie drogocennego płynu na ich powierzchnie, co prowadziłoby do
ogromnych strat na skutek parowania, stosuje się system cienkich rurek, ukrytych w ziemi i doprowadzających
wodę bezpośrednio do korzeni roślin. Plony na Marsie są każdego roku jednakowe, gdyż nie ma tam ani
deszczów, wichrów czy innych klęsk żywiołowych, ani też owadów i małych ptaków niszczących zasiewy.
Podczas tej podróży miałem okazję po raz pierwszy od opuszczenia Ziemi spróbować dania mięsnego
dużych, soczystych steków i zrazów, zrobionych z mięsa jakichś dobrze wypasionych zwierząt hodowlanych.
Częstowano mnie również owocami i jarzynami bardzo smacznymi, ale w niczym nie przypominającymi
ziemskich. Każdy kwiat, jarzyna, krzew owocowy czy zwierze zostały za pomocą starannej opieki prowadzonej
naukowymi metodami przez całe stulecia tak udoskonalone, że ich ziemskie odpowiedniki wydają się być tylko
bladymi, pozbawionymi wyrazu odbiciami.
Podczas drugiego postoju spotkałem bardzo kulturalnych, szlachetnie urodzonych ludzi i po pewnym
czasie nasza rozmowa zeszła na temat Helium, jeden ze starszych mężczyzn był tam z misją dyplomatyczną
kilka lat wcześniej i z pewnym żalem mówił o okolicznościach, które od dłuższego czasu zmuszają te dwa kraje
do prowadzenia wojny.
- Helium słusznie szczyci się najpiękniejszymi kobietami na Barsoomie - mówił - a prawdziwą perłą
wśród nich jest Dejah Thoris, córka Mors Kajaka. Ludzie ją wprost uwielbiają, a od czasu, gdy zaginęła podczas
tej nieszczęsnej ekspedycji, całe Helium pogrążyło się w żałobie. To, że nasz władca rozkazał zaatakować
osłabione i zniszczone statki, powracające ż tej wyprawy do domu - ciągnął - było następnym z jego
niewybaczalnych błędów, które prędzej czy pózniej doprowadzą do tego, iż naród Zodangi postawi kogoś
mądrzejszego na jego miejscu. Nawet teraz, chociaż nasze zwycięskie armie otaczają Helium, ludzie w
Zodandze głośno wyrażają swoje niezadowolenie. Ta wojna nie cieszy się popularnością, gdyż nie jest walką o
prawdę i sprawiedliwość. Nasze siły wykorzystały nieobecność głównej floty Helium, która udała się na
poszukiwanie księżniczki i z łatwością radzą sobie z osłabioną obroną. Mówi się, że miasto podda się w ciągu
najbliższych dni.
- A co się dzieje z księżniczką Dejah Thoris? - spytałem z pozorną obojętnością.
- Zginęła - odpowiedział. - Dowiedziano się tego od zielonego wojownika, schwytanego ostatnio przez
nasz oddział na południu. Uciekła Tharkom z jakąś dziwną istotą z innego świata tylko po to, by wpaść w łapy
Warhoończyków. Ich thoaty błąkały się po dnie wyschniętego morza, a w pobliżu znaleziono ślady krwawej
walki.
Ponieważ te wiadomości nie były wcale pewne i nie stanowiły ostatecznego dowodu na to, że Dejah
Thoris rzeczywiście zginęła, postanowiłem starać się w każdy możliwy sposób dotrzeć jak najprędzej do Helium
i przekazać Tardos Morsowi posiadane przeze mnie wiadomości q jego wnuczce.
Dziesięć dni po opuszczeniu farmy braci Ptor dotarłem do Zodangi. Już podczas mego pierwszego
kontaktu z czerwonymi mieszkańcami Marsa zauważyłem, że obecność Woola budzi niezbyt przychylne, a za to
za duże zainteresowanie moją osobą, gdyż należał on do gatunku zwierząt które nigdy nie były udomowione
przez czerwonych ludzi. Gdybym wszedł do Zodangi z Woolem u nogi, wrażenie byłoby podobne do tego, jakie
zrobiłby człowiek przechadzający się po Broadwayu z lwem.
Myśl o rozstaniu z moim wiernym przyjacielem zasmuciła mnie szczerze i odłożyłem decyzje do czasu,
aż staniemy przed bramami miasta. Jednak pózniej stało się jasne, że musimy się rozdzielić. Gdyby w grę
wchodziło tylko moje bezpieczeństwo, nic nie mogłoby mnie zmusić do oddalenia od siebie jedynej istoty na
50
Barsoomie, która od chwili spotkania obdarzyła mnie szczerym i gorącym przywiązaniem. Ponieważ jednak
chciałem odnalezć kobietę, w której służbie obiecałem oddać życie i musiałem rzucić wyzwanie nieznanym
niebezpieczeństwom tego tajemniczego dla mnie miasta, nie mogłem pozwolić, by troska o bezpieczeństwo
Woola rozpraszała moją uwagę i w ten sposób być może przyczyniła się do niepowodzenia mojego
przedsięwzięcia. Pożegnałem się wiec z nim czule obiecując sobie, że jeśli wyjdę cało z czekających mnie
przygód, znajdę sposób, aby go potem odnalezć.
Woola zdawał się rozumieć wszystko, co mu tłumaczyłem i gdy wskazałem w stronę Tharku odwrócił się
ode mnie ze smutkiem w ślepiach. Nie mogłem się zmusić by patrzeć na to, jak odchodzi. Pojechałem
natychmiat ku murom Zodangi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]