[ Pobierz całość w formacie PDF ]

o to oskarżył. Nie mogła dopuścić do tego, by zrujnował ją i Penny House. Wybiegła za
bramę i rozejrzała się dookoła.
- Tutaj, panno Bethany, tutaj! - Mężczyzna w zielonej kurtce wołał ją z zaułka, zza
stosu beczek, gorączkowo wymachując rękami. - Mój przyjaciel tu leży i bardzo cierpi!
Przyspieszyła kroku. Przywołujący ją pojawił się dziś na jej podwórzu po raz
pierwszy. Zastanawiała się, czy rozpozna jego chorego przyjaciela, który zapewne zatruł
się nadmiarem dżinu lub innego trunku. Tak czy inaczej, postanowiła mieć na niego oko.
Jak tylko mu się polepszy, zmusi i jego, i tego w zielonej kurtce, by zeznali, że to nie
S
R
jedzenie w Penny House im zaszkodziło.
- Anioł z pani, że pani przyszła - rzekł nieznajomy. W jego oczach widniał strach, a
czoło było zroszone potem. Musiał bardzo się przejmować stanem zdrowia swojego
kompana. - Nigdy nie widziałem, żeby ktoś aż tak cierpiał - dodał.
- Zobaczmy, co da się zrobić, by mu ulżyć. - Dziwne, że nie słyszała żadnych jęków.
Co za stoicki spokój, pomyślała. Minęła mężczyznę w zielonej kurtce i weszła za beczki. -
Zrobię, co w mojej mocy, by panu pomóc, ale... Co to ma znaczyć?
Za beczkami nie czekał nikt, kto potrzebowałby jej pomocy. Zauważyła tylko
jakiegoś dryblasa, który skoczył w jej kierunku. Krzyknęła i próbowała uciec, ale ten drugi
natychmiast ją złapał. Jego wspólnik wetknął jej do ust szmatę śmierdzącą zepsutą rybą.
Mimo to Bethany walczyła, próbując się wyrwać, aż nagle poczuła silny cios w tył głowy.
Otoczyła ją ciemność i już nic nie czuła.
Rozdział szesnasty
William w starym kapeluszu naciągniętym na czoło powoli wędrował wzdłuż szeregu
okaleczonych byłych żołnierzy, którzy czekali na resztki z kolacji wydawanej poprzedniego
wieczoru u burmistrza.
- Który okręt, przyjacielu? - zapytał i cierpliwie wysłuchał przydługiej opowieści
ślepego marynarza. Gdy ten skończył, Callaway wcisnął mu w rękę kilka moment. Był
hojny, ale dobrze wiedział, że dla tego nieszczęśnika równie ważne jak pieniądze jest to,
żeby ktoś wysłuchał go ze współczuciem i zainteresowaniem. - Uważaj na siebie,
przyjacielu - powiedział cicho, poklepał ślepca po ramieniu i ruszył dalej, do następnego
weterana.
Zachowywał się jak zawsze, jak gdyby nic się nie zmieniło, choć w rzeczywistości
zmieniło się wszystko. Przez cały czas myślał o tym, co zaszło między nim a Bethany, jak
bardzo mu pomogła. Nie sprawiła, że zapomniał - to nie byłoby możliwe ani też wcale by
tego nie chciał - ale pomogła mu uwolnić się od wstydu i cierpienia. Po raz pierwszy od lat
widział przed sobą przyszłość.
Przede wszystkim jednak panna Penny nauczyła go miłości. Najgorsze było to, że
S
R
odeszła, nim zdołała mu powiedzieć, jak się od tego uczucia wyzwolić.
Z goryczą pomyślał o pierścionku, który dla niej kupił. Teraz leżał na biurku, gdzie
William cisnął go tamtej nocy - niechciany, odrzucony tak samo jak jego ofiarodawca. We
wszystkich balladach i baśniach należało próbować trzy razy, prawda? Dlaczego zatem ona
odepchnęła go nawet nie trzy, a cztery razy? Tego nie mógł pojąć. Nigdy nie zamierzał jej
wodzić za nos, udawać, że jest kimś innym, niż naprawdę był, a jednak nie pozwoliła mu
niczego wytłumaczyć. Wielka szkoda!
Jęknął i zwiesił głowę. Musiał zapomnieć. Wyciągnął rękę ku następnemu
jednonogiemu mężczyznie o kulach.
- Który pułk, przyjacielu?
- Psze pana, psze pana, tu pan jest!
Twig rzucił się na niego i mocno go przytulił. William z trudem ukrył uśmiech.
- Co cię tu sprowadza, chłopcze? To nie twoja okolica.
- Ja... Ja pana szukałem. - Malec z trudem chwytał oddech.
- Stało się coś okropnego, potrzebujemy pana pomocy.
Callaway chwycił go za ramię i odciągnął od oczekujących, którzy nawet nie starali
się udawać braku zainteresowania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl