[ Pobierz całość w formacie PDF ]

módlcie duszê z czySæcowej udrêki, wyzwólcie ja³mu¿n¹! O grosz ¿ebrzê, o pacierz proszê!
Podstawia³ ch³opiec sw¹ torbê ja³mu¿nicz¹, uderza³ w dzwonek i wiód³ dalej Smierci obwo-
³ywacza. Z ciszy, jak¹ zostawiali za sob¹, zrywa³o siê za nimi gromadne szeptanie pacierza
jak wiatru zaszumienie.
Oto tu¿ u kramu klejnotów jêknie po raz wtóry zza kiru Smierci:
 Wymódlcie duszê z czySæcowej udrêki, wyzwólcie ja³mu¿n¹!
Ale dominikanin uprzedzi³ koScielnego ch³opca i swoj¹ tu torbê podsun¹wszy, czym prêdzej
w ni¹ zgarn¹³ datki pobo¿ne.
37
Bo z r¹k kobiet u kramu opada³y teraz same zakupione naszyjniki, pierScienie, manele i ka-
mieñmi zdobne opaski biodrowe. Za tê ¿on ja³mu¿nê, nazbyt ju¿ szczodr¹ dla duszy w czySæ-
cu tak lichej, a rzucon¹ na domiar nie do w³aSciwej torby, otrzyma³by mnich niejeden przy-
datek mê¿owskiego ku³aka - gdyby nie nag³e zatrzepotanie siê tamtej dziewczyny z wiankiem
ró¿ na czepcu.
 Ja nie chcê tej nocy umieraæ! - wybuchnie przeraxliwym p³aczem.
Ju¿ nie modre xrenice, a bia³ka same przelewaj¹ siê w jej oczach. Za chwilê coS tê¿yæ jej piersi
poczyna, a z³o jakieS mi¹æ i wykrzywiaæ twarz we ³zach i pocie ca³¹. Zdar³ siê czepiec z wian-
kiem ró¿, dziko wywichrzy³ siê spod niego w³os p³omienisty. A rêce tak siê miotaæ i siepaæ na
wsze strony jê³y, ¿e pêkaj¹ oto w pod³u¿ w¹skie rêkawy, obna¿aj¹c ca³¹ cielistoSæ ramion.
Nagle oprzytomnieje zaszlochem rzewnym jak przy matce. I rzuci siê mnichowi do nóg.
 Diab³Ã³w przepêdx, ojcze kaznodziejo!... Przepêdx szatanów znad g³owy!
Piskiem trwogi okrzykn¹ siê mieszczki u kramu i rozpierzchn¹ siê, rozfrun¹ na wsze strony,
niczym gdy jastrz¹b na stado zlata.
 Ja chcê ¿yæ! - ³ka dziewczyna p³aczem, który i Smieræ sam¹ wzruszyæ by zdo³a³. - ¯yæ!...
Tkliwymi r¹czkami zatula bos¹ w ³apciu stopê mnicha. ¯yæ!...
Siêgn¹³ mnich do swej kieszeni przepaScistej po dzwonek Swiêtego Antoniego na z³ych du-
chów przep³aszanie i odzwania d³ugo na wsze strony powa³ê sukiennic.
Po czym dxwignie dziewczynê znad swej stopy, uspokoi, ¿ycie i szczêScie przyobieca. Cze-
peczek ka¿e podj¹æ z wianuszkiem. I powlecze j¹ za sob¹, bardziej teraz miedzian¹ brod¹
podzwaniaj¹c nixli torb¹ kwestarza.
 BodajeS! - skl¹³ go w mySlach niejeden z przyczyny onych ramion dziewki, osobliwie g³ad-
kich.
Szybko iszcz¹ siê zazwyczaj marzenia kobiet piêknych. Oto klejnotami z torby mnich j¹ pew-
nie przystroi za su³tankê. Od stóp do g³owy przyozdobi dla siê jej cia³o jak ten Abimelech Sarê
niep³odn¹. Przysposobi³ jej duszê ku temu poeta. Goliard zda³ siê jak ta kokosz, gdy jej kania
pisklê spod skrzyd³a nieomal porwie. Wówczas kura ³eb jakoS bokiem przechyla, jednym okiem
wyzieraj¹c ku górze - ¿a³osna bardzo w tej desperacji swojej z ciekawoSci¹ razem.
A rycerz natrz¹sa siê oto nad nim pe³nym pogardy kiwaniem g³owy. W roztargnieniu chwili
nie pojmowa³ goliard, co w³aSciwie wyrzucaj¹ mu tak ponuro. A przypominaj¹c ledwie przez
pó³ wszystko, co przedtem by³o, domySla siê, ¿e to pewnie napomnienie za opiesza³oSæ
w przedsiêwziêciach wy¿szych. I surowe wezwanie do graalowego szukania.  Ju¿ idê! Za-
wija³ siê szczelnie w p³aszcz.
* * *
Lecz oto w sukiennicach mieszaj¹ siê znów t³umy i cichn¹ zgie³ki: z dala s³yszeæ siê daj¹
ko³atki trêdowatych.
Kup¹ ci¹gnie æma zarazy. Grzechocze ko³atkami, jak trzeba, postukuje w swe misy cynowe
i wlecze siê w pe³ganiach kalekich. Jeden oto Sród nich, ¿wawszego snadx ducha, podrywa
siê na kostyrach swoich, skacze jak ta ¿aba, trzepocze pstrymi ³achmanami. I do kobiet siê
wyszczerza. Takie to ¿ycie mocne w niejednym cz³eku.
38
Rzuca³ im, kto dobry, jaki och³ap na drogê: niech podejm¹, gdy siê zwlok¹ - a sam umyka³
czym prêdzej przed srogim ich fetorem i widoku obrzydliwoSci¹. Opustosza³y sukiennice.
Na miejscu pozosta³ rycerz tylko. Uczyni³ to z nawyku godnoSci, spornej pop³ochom groma-
dy. Z odraz¹ jednak spogl¹da³ na te karki ku ziemi dogiête, na ³by owrzodzone i zasz³e szpet-
niejsz¹ jeszcze biel¹ zagojeñ. A od pysznego p³aszcza rycerza wionê³y w one ³by jakoweS
mêtne wyobra¿enia rozkoszy: odgadywa³y one pó³zwierze, ¿e tak siê panowie przyoblekaj¹
do kobiet. I zagzi³a siê do ¿ycia p³ochoSci ponura czereda potêpionych, chwytaj¹c siê pazura-
mi p³aszcza zalotnika. Rzek³byS, ta szatanów chmara, za¿egnywana przez dominikanina, opa-
d³a oto na ziemiê, rzuca siê na swój ¿er grzechu, obtañcowuje go ko³em wyjców.
Wyrwa³ jednemu z nich kij spod pachy, oczySci³ miejsce przed sob¹, rozszerzy³ ko³o tych dia-
b³Ã³w. A oni otaczaj¹ go z dala jak te szakale. Na niejednym czubie p³onie mycka czerwona,
a z rozognionej rany pyska szczerz¹ siê zêbiska ¿Ã³³te chichotem ur¹gliwym. Wyci¹gaj¹ ku
niemu kostyry swoje ni to wid³y piekie³. Przypomnia³ s³owa dominikanina sprzed kramu:
komu to, dziS mo¿e jeszcze, Smieræ siê tym znakiem wró¿y?
I w otrz¹sie nag³ym przys³oni³ obur¹cz twarz przed trzecim ju¿ dziS zwidem czerwonej rêka-
wicy króla...
WSród trêdowatych zakot³owa³o siê tymczasem. Co raxniejszy wyskakiwa³ z gromady na dr¹-
gach swoich.  Brat!... Braciszek! - da³o siê s³yszeæ z gêby niejednej, której zaraza mowy
jeszcze nie odjê³a.
Wst¹pi³ brat franciszkanin miêdzy te kaleki i rozstawi nad nimi skrzyd³a habitu.
 Srodze was Pan Bóg pokara³ za grzechy wasze, bracia tr¹dem zdjêci.
A oni nu¿e ³asiæ mu siê pod ramiona i skomleæ za ja³mu¿n¹ litoSciwego dotkniêcia, a bardziej
jeszcze za onym kêsem mi³osierdzia, jaki jest w dobrym s³owie cz³eczyna. Wiêc rzecze im:
 Baczcie¿, mili, jak¿eScie to wy stokrotnie szczêSliwsi od Hioba starozakonnego, który za-
palczywoSci gniewu Pañskiego lamentem siê jeno obwo³ywa³ z bar³ogu beznadziei ¿ydow-
skiej. Dla wasze to, chrzeScijany! Bóg syna swego na mêkê da³, wiêc i na wasze, pomnijcie!
uleczenie: aby siê szczêSliwoSæ jak morze rozla³a, gdy siê pokuta dope³ni.
Dxwigaæ siê jê³y ku górze te karki doziemne. I ta pe³gaczy chmara, niczym szarañcza za
¿erem nieustannie podrywna, sprê¿aæ poczyna szyje ku wejrzeniu górnemu, by chocia¿ raz
oderwaæ oczy od och³apów na Smietniskach.
Takie jest dobrego s³owa mi³osierdzie.
I garn¹ siê z wdziêcznoSci¹ pod ramiona braciszka tul¹ siê do habitu jego. Dotyka brat d³oni¹
bia³¹ te pe³ne wrzodów i jam oblicza.
 W obrzyd³oSci pogr¹¿eni, wskrzeSniecie z uSmiechem m³odzieñców, a miêdzy chóry aniel-
skie powiod¹ was za rêce najpiêkniejsze panie!...
Zatliwszy tak rojeñ p³omyki po duszach jak piek³o ciemnych, aby p³omieñ wiary w nich roz-
gorza³, przys³oni brat twarz swoj¹. I wymadla w d³onie on ¿al przed PrzenajSwiêtsz¹ Pann¹
na niepohamowanie gniewu Pañskiego, który smutkiem, nêdz¹, cierpieniem i wielkimi szko-
dy cia³a kara wci¹¿ i wci¹¿!...
Udzieli³ siê jakby ten smêt i rycerzowi stoj¹cemu opodal. Owia³ duszê tak mocno, ¿e
zdmuchn¹³ mu w mySlach nawet grozê miecza zawis³ego nad nim. I oto zaduma³ siê, ju¿ nie
nad swoj¹, lecz nad cz³ecz¹ dol¹.
Napatrzy³ siê w sukiennicach doznañ pospólstwa i rozwa¿a, ¿e wszystko to razem by³oby jeno
gnuSnymi targi i przetargi mieszczan, gdyby przypadek nie wwiód³ miêdzy t³umy - ot, jakie-
39
goS tam g³adkiego lica pod ró¿ wiankiem i weso³ych oczu m³odoSci dziewczêcej. I przyby³o
rojeniu siê tu ludzkiemu gdyby skrzyde³ lekkoSci, na których zakoleba³a siê ludziom jakby
ochota sama i radoSæ ¿ycia serdeczna! Motyl jasnobarwny, rzekniesz - Psychy wys³annik,
powiadaj¹ goliardy - zatrzepota³ tu nad gnuSnymi g³owami. I spali³ siê æm¹ u pokusy pierw- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl