[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na werandzie, a sam nie otworzę drzwi . Za każdym razem było tak samo, zawsze się cieszył,
że Facet od %7łarcia tak naprawdę nie umarł, teraz jednak konwulsje wywołały u psa niepokój.
Theo rzucił się przyjacielowi na pomoc. Gabe przewrócił oczami i zadrżał kilka razy,
nim w końcu głęboko odetchnął i popatrzył w twarz Theo.
- Widzisz. Zmiana skojarzeń. Nie minie wiele czasu, a będę tak reagował nawet bez
elektrod przyklejonych do moszny.
- Dobrze się czujesz?
- O, tak. Utrwali się, wiem to. Ze szczurami na razie się nie udało, ale mam nadzieję,
że się uda, zanim wszystkie pozdychają.
- Zdychają od tego?
- No, musi boleć, bo inaczej niczego się nie nauczą. - Gabe znów podniósł pilota, a
Theo wyrwał mu urządzenie z ręki.
- Przestań!
- Mam drugi zestaw elektrod i odbiornik. Chcesz spróbować? Strasznie bym chciał
wypróbować to w praktyce. Możemy iść do baru ze striptizem.
Theo pomógł mu wstać, po czym posadził go na krześle plecami do stołu i przysunął
drugie krzesło dla siebie.
- Gabe, nie panujesz nad sobą. Przepraszam, że nie zadzwoniłem.
- Wiem, że byłeś zajęty. W porządku.
Zwietnie, teraz przyjął właściwą postawę Amnestii Zwiątecznej, pomyślał Theo.
- Te szczury, elektrody, to wszystko jest nie w porządku.
Skończysz albo z bandą paranoicznie mizoginicznych samców, albo ze stosem
trupów.
- Mówisz tak, jakby to było coś złego.
- Masz złamane serce. Wyjdziesz z tego.
- Powiedziała, że jestem nudny.
- Szkoda, że nie widziała tego. - Theo wskazał pomieszczenie.
- Nie interesowała się moją pracą.
- Dobrze wam poszło. Pięć lat. Może po prostu nadszedł czas. Sam mówiłeś, samiec
gatunku ludzkiego nie jest przystosowany do monogamii.
- Tak, ale wtedy miałem dziewczynę.
- Czyli to nieprawda?
- Nie, to jest prawda, ale nie przeszkadzało mi to, kiedy miałem dziewczynę. Teraz
wiem, że jestem biologicznie zaprogramowany do rozsiewania nasienia moich lędzwi, gdzie
się tylko da, do parzenia się z jak największą liczbą samic, do gorącej, bezsensownej
kopulacji z jedną płodną samicą, by zaraz znalezć inną. Moje geny wymagają, bym przekazał
je dalej, a ja nie wiem od czego zacząć.
- Mógłbyś wziąć prysznic, nim zaczniesz rozsiewanie.
- Myślisz, że nie wiem? Dlatego próbuję przeprogramować swoje instynkty.
Okiełznać zwierzęcość, jak to się mówi.
- Bo nie chcesz iść pod prysznic?
- Nie. Bo nie wiem jak rozmawiać z kobietami. Z Val umiałem rozmawiać.
- To był jej zawód.
- Wcale nie. W życiu nie przespała się z nikim za kasę.
- Słuchanie, Gabe. Słuchanie to był jej zawód. Była psychiatrą.
- A, tak. Myślisz, ze powinienem zacząć od prostytutki albo prostytutek?
- Z powodu zawodu miłosnego? Tak, na pewno zdałoby to egzamin nie gorzej od
elektrod na mosznie, ale najpierw musisz coś dla mnie zrobić. - Theo pomyślał, że być może,
tylko być może, jakaś praca - normalna praca pomoże przyjacielowi odzyskać równowagę.
Sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął kosmyk jasnych włosów, który wyciągnął z nadkola
volvo. - Chcę, żebyś na to spojrzał i coś mi o tym powiedział. Gabe wziął włosy i uważnie im
się przyjrzał.
- Czy to dowód przestępstwa?
- W pewnym sensie.
- Skąd je wziąłeś? I co chcesz wiedzieć?
- Powiedz mi, ile możesz, a dopiero potem ja będę mówił, dobra?
- Wyglądają mi na blond.
- Dzięki, Gabe. Myślałem, że może obejrzysz je pod mikroskopem albo coś.
- A biuro szeryfa nie ma laboratorium kryminalnego do takich spraw?
- Ma, ale nie mogę tego tam zanieść. Mam swoje powody.
- Na przykład?
- Na przykład mogą uznać, że jestem naćpany albo stuknięty, albo jedno i drugie.
Spójrz na włosy - poprosił Theo. - Ty powiesz, a potem ja powiem.
- Dobra, ale nie mam takich fajnych rzeczy jak w Wydziale Zledczym.
- Tak, ale goście z laboratorium kryminalnego nie mają baterii przylepionych
superklejem do jąder. A ty masz.
Dziesięć minut pózniej Gabe podniósł wzrok znad mikroskopu.
- Nie są ludzkie - oświadczył.
- Super.
- Właściwie w ogóle nie wygląda to na włosy.
- W takim razie, co to takiego?
- No, wydaje się, że mają wiele cech włókien światłowodowych.
- Czyli to dzieło ludzkich rąk?
- Powoli. Mają cebulkę, ale nie wyglądają na zbudowane z keratyny. Musiałbym je
zbadać pod kątem białek. Jeśli je wytworzono, proces produkcyjny nie zostawił żadnych
sladów. Wyglądają, jakby wyrosły, a nie zostały wyprodukowane. Wiesz, włosy niedzwiedzi
polarnych mają cechy światłowodów: przenoszą energię cieplną przez czarną skórę.
- Czyli to sierść niedzwiedzia polarnego?
- Powoli.
- Gabe, na litość boską, skąd to się, do diabła, wzięło?
- Ty mi powiedz.
- Ale niech to zostanie między nami, dobra? To, co teraz powiem, nie wyjdzie poza
ściany tej chaty, o ile nie uzyskam jakiegoś potwierdzenia, tak?
- Jasne. Dobrze się czujesz, Theo?
- Czy dobrze się czuję? Ty mnie pytasz, czy dobrze się czuję?
- Między tobą a Molly wszystko w porządku? A praca? Nie zacząłeś znowu palić
trawki, prawda?
Theo zwiesił głowę.
- Mówiłeś, że masz jeszcze drugą parę elektrod?
Gabe pokraśniał.
- Musisz ogolić fragment skóry. Pozwolisz mi otworzyć prezent, kiedy będziesz w
łazience? Możesz użyć mojej maszynki.
- Nie, śmiało, otwórz prezent. Muszę ci powiedzieć o paru sprawach.
- O raju, malakser. Dzięki, Theo.
- Zabrał malakser - powiedziała Molly.
- O! Był dla niego ważny? - zdziwiła się Lena.
- Prezent ślubny.
- Wiem, sama wam go dałam. Też dostaliśmy go z Dalem w prezencie ślubnym.
- Widzisz, to była tradycja. - Molly była niepocieszona.
Wypiła pół swojej dietetycznej coli i walnęła plastikowym kubkiem z logiem
Budwaisera o bar, niczym pirat klnący nad kielichem grogu. - Sukinsyn!
Był środowy wieczór i siedziały w barze Głowa Zlimaka . Miały omówić sprawę
jedzenia na świąteczne przyjęcie dla samotnych. Kiedy Molly poprosiła o pomoc, Lena
chciała się z początku wykręcić i zostać w domu. Ale kiedy już wymyślała sobie wymówkę,
dotarło do niej, że w domu będzie tylko miała natrętne myśli: na przemian o tym, że złapią ją
za zabójstwo Dale a, i o tym, że ten dziwny pilot śmigłowca złamie jej serce. Stwierdziła, że
może spotkanie z Molly i Mavis w barze to nie jest taki zły pomysł. Może nawet uda jej się
dowiedzieć od Molly, czy Theo podejrzewa ją w sprawie zniknięcia Dale a. Choć pewnie
były na to małe szansę, skoro Moily szalała z powodu Theo, niezależnie od tego, co facet
zrobił nie tak. Lena miała wrażenie, że tylko wziął malakser do pracy. Należało współczuć
przyjaciółkom w kłopotach, były to jednak, cokolwiek by mówić, ich kłopoty, a przyjaciółki
Leny, z Molly na czele, bywały lekko stuknięte.
W knajpie roiło się od singli po dwudziestce i trzydziestce. Wyczuwało się desperacką
energię, iskrzącą w całym mrocznym pomieszczeniu, jakby samotność miała ładunek ujemny,
a seks ładunek dodatni, i jakby ktoś stykał oba kable ze sobą nad wiadrem benzyny. Był to
skutek świątecznego cyklu złamanych serc, który rozpoczynał się od młodych mężczyzn.
Brakowało im silniejszej motywacji do zmian w życiu, więc zrywali z aktualnymi
dziewczynami, by nie kupować im gwiazdkowych prezentów. Zrozpaczone kobiety dąsały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
na werandzie, a sam nie otworzę drzwi . Za każdym razem było tak samo, zawsze się cieszył,
że Facet od %7łarcia tak naprawdę nie umarł, teraz jednak konwulsje wywołały u psa niepokój.
Theo rzucił się przyjacielowi na pomoc. Gabe przewrócił oczami i zadrżał kilka razy,
nim w końcu głęboko odetchnął i popatrzył w twarz Theo.
- Widzisz. Zmiana skojarzeń. Nie minie wiele czasu, a będę tak reagował nawet bez
elektrod przyklejonych do moszny.
- Dobrze się czujesz?
- O, tak. Utrwali się, wiem to. Ze szczurami na razie się nie udało, ale mam nadzieję,
że się uda, zanim wszystkie pozdychają.
- Zdychają od tego?
- No, musi boleć, bo inaczej niczego się nie nauczą. - Gabe znów podniósł pilota, a
Theo wyrwał mu urządzenie z ręki.
- Przestań!
- Mam drugi zestaw elektrod i odbiornik. Chcesz spróbować? Strasznie bym chciał
wypróbować to w praktyce. Możemy iść do baru ze striptizem.
Theo pomógł mu wstać, po czym posadził go na krześle plecami do stołu i przysunął
drugie krzesło dla siebie.
- Gabe, nie panujesz nad sobą. Przepraszam, że nie zadzwoniłem.
- Wiem, że byłeś zajęty. W porządku.
Zwietnie, teraz przyjął właściwą postawę Amnestii Zwiątecznej, pomyślał Theo.
- Te szczury, elektrody, to wszystko jest nie w porządku.
Skończysz albo z bandą paranoicznie mizoginicznych samców, albo ze stosem
trupów.
- Mówisz tak, jakby to było coś złego.
- Masz złamane serce. Wyjdziesz z tego.
- Powiedziała, że jestem nudny.
- Szkoda, że nie widziała tego. - Theo wskazał pomieszczenie.
- Nie interesowała się moją pracą.
- Dobrze wam poszło. Pięć lat. Może po prostu nadszedł czas. Sam mówiłeś, samiec
gatunku ludzkiego nie jest przystosowany do monogamii.
- Tak, ale wtedy miałem dziewczynę.
- Czyli to nieprawda?
- Nie, to jest prawda, ale nie przeszkadzało mi to, kiedy miałem dziewczynę. Teraz
wiem, że jestem biologicznie zaprogramowany do rozsiewania nasienia moich lędzwi, gdzie
się tylko da, do parzenia się z jak największą liczbą samic, do gorącej, bezsensownej
kopulacji z jedną płodną samicą, by zaraz znalezć inną. Moje geny wymagają, bym przekazał
je dalej, a ja nie wiem od czego zacząć.
- Mógłbyś wziąć prysznic, nim zaczniesz rozsiewanie.
- Myślisz, że nie wiem? Dlatego próbuję przeprogramować swoje instynkty.
Okiełznać zwierzęcość, jak to się mówi.
- Bo nie chcesz iść pod prysznic?
- Nie. Bo nie wiem jak rozmawiać z kobietami. Z Val umiałem rozmawiać.
- To był jej zawód.
- Wcale nie. W życiu nie przespała się z nikim za kasę.
- Słuchanie, Gabe. Słuchanie to był jej zawód. Była psychiatrą.
- A, tak. Myślisz, ze powinienem zacząć od prostytutki albo prostytutek?
- Z powodu zawodu miłosnego? Tak, na pewno zdałoby to egzamin nie gorzej od
elektrod na mosznie, ale najpierw musisz coś dla mnie zrobić. - Theo pomyślał, że być może,
tylko być może, jakaś praca - normalna praca pomoże przyjacielowi odzyskać równowagę.
Sięgnął do kieszeni koszuli i wyjął kosmyk jasnych włosów, który wyciągnął z nadkola
volvo. - Chcę, żebyś na to spojrzał i coś mi o tym powiedział. Gabe wziął włosy i uważnie im
się przyjrzał.
- Czy to dowód przestępstwa?
- W pewnym sensie.
- Skąd je wziąłeś? I co chcesz wiedzieć?
- Powiedz mi, ile możesz, a dopiero potem ja będę mówił, dobra?
- Wyglądają mi na blond.
- Dzięki, Gabe. Myślałem, że może obejrzysz je pod mikroskopem albo coś.
- A biuro szeryfa nie ma laboratorium kryminalnego do takich spraw?
- Ma, ale nie mogę tego tam zanieść. Mam swoje powody.
- Na przykład?
- Na przykład mogą uznać, że jestem naćpany albo stuknięty, albo jedno i drugie.
Spójrz na włosy - poprosił Theo. - Ty powiesz, a potem ja powiem.
- Dobra, ale nie mam takich fajnych rzeczy jak w Wydziale Zledczym.
- Tak, ale goście z laboratorium kryminalnego nie mają baterii przylepionych
superklejem do jąder. A ty masz.
Dziesięć minut pózniej Gabe podniósł wzrok znad mikroskopu.
- Nie są ludzkie - oświadczył.
- Super.
- Właściwie w ogóle nie wygląda to na włosy.
- W takim razie, co to takiego?
- No, wydaje się, że mają wiele cech włókien światłowodowych.
- Czyli to dzieło ludzkich rąk?
- Powoli. Mają cebulkę, ale nie wyglądają na zbudowane z keratyny. Musiałbym je
zbadać pod kątem białek. Jeśli je wytworzono, proces produkcyjny nie zostawił żadnych
sladów. Wyglądają, jakby wyrosły, a nie zostały wyprodukowane. Wiesz, włosy niedzwiedzi
polarnych mają cechy światłowodów: przenoszą energię cieplną przez czarną skórę.
- Czyli to sierść niedzwiedzia polarnego?
- Powoli.
- Gabe, na litość boską, skąd to się, do diabła, wzięło?
- Ty mi powiedz.
- Ale niech to zostanie między nami, dobra? To, co teraz powiem, nie wyjdzie poza
ściany tej chaty, o ile nie uzyskam jakiegoś potwierdzenia, tak?
- Jasne. Dobrze się czujesz, Theo?
- Czy dobrze się czuję? Ty mnie pytasz, czy dobrze się czuję?
- Między tobą a Molly wszystko w porządku? A praca? Nie zacząłeś znowu palić
trawki, prawda?
Theo zwiesił głowę.
- Mówiłeś, że masz jeszcze drugą parę elektrod?
Gabe pokraśniał.
- Musisz ogolić fragment skóry. Pozwolisz mi otworzyć prezent, kiedy będziesz w
łazience? Możesz użyć mojej maszynki.
- Nie, śmiało, otwórz prezent. Muszę ci powiedzieć o paru sprawach.
- O raju, malakser. Dzięki, Theo.
- Zabrał malakser - powiedziała Molly.
- O! Był dla niego ważny? - zdziwiła się Lena.
- Prezent ślubny.
- Wiem, sama wam go dałam. Też dostaliśmy go z Dalem w prezencie ślubnym.
- Widzisz, to była tradycja. - Molly była niepocieszona.
Wypiła pół swojej dietetycznej coli i walnęła plastikowym kubkiem z logiem
Budwaisera o bar, niczym pirat klnący nad kielichem grogu. - Sukinsyn!
Był środowy wieczór i siedziały w barze Głowa Zlimaka . Miały omówić sprawę
jedzenia na świąteczne przyjęcie dla samotnych. Kiedy Molly poprosiła o pomoc, Lena
chciała się z początku wykręcić i zostać w domu. Ale kiedy już wymyślała sobie wymówkę,
dotarło do niej, że w domu będzie tylko miała natrętne myśli: na przemian o tym, że złapią ją
za zabójstwo Dale a, i o tym, że ten dziwny pilot śmigłowca złamie jej serce. Stwierdziła, że
może spotkanie z Molly i Mavis w barze to nie jest taki zły pomysł. Może nawet uda jej się
dowiedzieć od Molly, czy Theo podejrzewa ją w sprawie zniknięcia Dale a. Choć pewnie
były na to małe szansę, skoro Moily szalała z powodu Theo, niezależnie od tego, co facet
zrobił nie tak. Lena miała wrażenie, że tylko wziął malakser do pracy. Należało współczuć
przyjaciółkom w kłopotach, były to jednak, cokolwiek by mówić, ich kłopoty, a przyjaciółki
Leny, z Molly na czele, bywały lekko stuknięte.
W knajpie roiło się od singli po dwudziestce i trzydziestce. Wyczuwało się desperacką
energię, iskrzącą w całym mrocznym pomieszczeniu, jakby samotność miała ładunek ujemny,
a seks ładunek dodatni, i jakby ktoś stykał oba kable ze sobą nad wiadrem benzyny. Był to
skutek świątecznego cyklu złamanych serc, który rozpoczynał się od młodych mężczyzn.
Brakowało im silniejszej motywacji do zmian w życiu, więc zrywali z aktualnymi
dziewczynami, by nie kupować im gwiazdkowych prezentów. Zrozpaczone kobiety dąsały się [ Pobierz całość w formacie PDF ]