[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rzip, jaka znowu Jerozolima, to są Bohnice. Bohnice, dom wariatów - syknął rozwścieczony
- jeżeli zaraz nie przestaniesz, to...
- Znowu jesteśmy tutaj - uśmiechnął się pan Kopfrkingl, kiedy wszyscy na tarasie
znów przesunęli się w lewo i pan Kopfrkingl ze swoimi drogimi ponownie znalazł się w
miejscu, z którego był widok na główną część miasta, na fragment Wełtawy, Stare Miasto,
Teatr Narodowy, Winogrady... - znowu jesteśmy tutaj. Jakbyśmy stali na najwyższej górze i
obserwowali świat, który rozpościera się pod nami. Pod naszymi stopami... - uśmiechnął się
pan Kopfrkingl, a potem znów wskazał i rzekł: - Tam jest Teatr Narodowy, Muzeum
Narodowe. Tamten olbrzymi biały budynek na %7łiżkowie, wyłożony kafelkami, to dom
starców... Gdyby tak widział to ten nasz Marin z jadalni nad drzwiami, ten nasz miły
pózniejszy minister do spraw emerytur... tam gdzieś, za tymi wieżami kościelnymi, jest targ
Owocowy... Tam za Bramą Prochową, bliżej nas, będzie Niekazanka... tam jest rynek
staromiejski, Franciszek, praski rynek, pręgierz... - wskazał przez szybę, a obrączka na ręku
błysnęła... - tam, za Muzeum, jest gdzieś ulica Różana... a za tamtymi dwiema złoconymi
baniastymi kopułami, które tak błyszczą... no tam, na Winogradach - wskazał i obrączka
błysnęła mu na ręku - ty nie wiesz - uśmiechnął się do Lakme - co tam jest? Tam jest przecież
winogradzka synagoga, największa w Pradze, czy ty tego naprawdę nie wiesz? - uśmiechnął
się do jej czarnych włosów - tyś tam jeszcze nigdy nie była... a więc gdzieś za tymi złoconymi
baniastymi kopułami jest - moja Zwiątynia Zmierci. Nie można jej, niestety, stąd zobaczyć,
ale najważniejsze, że tam jest. Popatrz przez szybkę, Miliku - zachęcił chłopca.
- Jakoś to wszystko drży - rzekła kobieta za załomem - przecież to jakaś huśtawka.
- Oszalałaś? Co by tu miało drżeć - huknął na nią męski głos - to wszystko jest z
żelaza. Nie jesteś na jarmarku, jesteś na wieży widokowej.
- Chodzcie jeszcze tutaj - rzekł pan Kopfrkingl i przesunął się krok w lewo, jakby w
kierunku zamku, ale niedokładnie, piękna różanolica dziewczyna w czerni z młodzieńcem
także znowu się przesunęli, jakby w kierunku Strahowa, a pan Kopfrkingl znów wysunął rękę
przez otwarte okienko na zewnątrz.
- Jakoś się to chwieje - rzekła kobieta za załomem - ja to czuję. Jakoś się to chwieje.
%7łeby się tylko nie przewróciło!
- Akurat - warknął męski głos - akurat się przewróci, właśnie jak ty tu jesteś. Sto lat to
stało i właśnie dzisiaj, jak ty tu jesteś, przewróci się. Takie szczęście mnie nie spotka. - Potem
syknął: - To wszystko jest z żelaza, a nie z wosku, głupku, nie jesteś na meczu bokserskim!
Jesteś na wieży!
- No, a tam - rzekł pan Kopfrkingl i wskazał ręką - tam załamuje się rzeka. Tam jest
Hloubietin.
Gdzieś tam jest ulica Katarzyny... - rzekł i wskazał ręką - nie można jej stąd zobaczyć.
Jest chyba za mała, nigdy tam nie byłem. Znam tylko ulicę Katarzyny na Pradze II... No, i
jeszcze kawałek - rzekł pan Kopfrkingl po chwili i jeszcze kawałek przesunął się w lewo,
skąd był widok na Hradczany, a różanolica dziewczyna w czerni z młodzieńcem przesunęli
się jeszcze kawałek, w stronę stadionu... - znowu Hradczany, katedra Zwiętego Wita, zamek
królów czeskich i prezydentów... a tamten jasny szeroki budynek z tymi kolumnami, przed
którym jest tyle samochodów, to pałac Czerniński, byłe Ministerstwo Spraw Zagranicznych,
obecna siedziba pana protektora, pana von Neuratha. Widzisz, droga, jak nad pałacem -
uśmiechnął się pan Kopfrkingl i wskazał ręką przez otwarte okienko - powiewa sztandar
Rzeszy... przyjrzyj się lepiej, nie bój się - wskazał ręką - jaki ten wietrzyk jest rześki. Tym
ptaszkom - spojrzał na Lakme - to się w nim lata...
- Ja na dół nie będę mogła zejść - rzekła głośno kobieta za załomem - zakręciłoby mi
się w głowie.
- A na co byś miała schodzić na dół - odszczeknął mężczyzna - zjedziesz windą.
- Czy tu jezdzi jakaś winda? - rzekła kobieta - co ty wygadujesz. Jaka winda miałaby
tu jezdzić, nie jesteś w Nowym Jorku, jesteś w Rzeszy.
- Przestań wreszcie pleść - krzyknął wściekle mężczyzna i rąbnął czymś o podłogę -
dlaczego miałaby nie jezdzić? A nie wjechałaś nią tutaj? Czy nie wiozła cię tutaj? Wyłaziłaś
na piechotę?
- Ten pogrzeb już przeszedł - rzekł pan Kopfrkingl, gdy się jeszcze trochę przesunęli
na zachód, skąd był lepszy widok na Strahow, różanolica dziewczyna w czerni i młodzieniec
także przesunęli się jeszcze kawałek, na południe... - pogrzeb już przeszedł. Ta ulica między
domami a ogrodem, gdzie było tak czarno, jest już pusta, zbliżają się do cmentarza. Ale nie
idą na Malwazinki, idą chyba na Brzewnów. Biedna kobieta - powiedział - to mogło być
samobójstwo.
- Skąd wiesz, ojcze - zapytała Zina - że to była kobieta?
- To się już tak wie - uśmiechnął się pan Kopfrkingl - to się wyczuwa. Także po
muzyce, którą słyszeliśmy przedtem - uśmiechnął się. - Biedaczka, długo będzie trwać, zanim
się rozpadnie.
Przynajmniej dwadzieścia lat. W palenisku osiągnęłaby to w ciągu siedemdziesięciu
pięciu minut.
- Skręcę sobie nogę, a ty się zabijesz - jęknęła kobieta za załomem - te schody są
kręcone.
Popraw sobie lepiej kapelusz, bo ci sfrunie na dół.
- Co ty ciągle bredzisz - zawołał wściekle mężczyzna i znowu rąbnął czymś o ziemię,
aż zadudniło - mówię przecież, że tu jest winda, tutaj... - rąbnął - pojedziesz na dół windą, tak
jak tu wjechałaś, i koniec. I nie pleć już - krzyknął - bo wiesz, co mamy za plecami. Ta twoja
Jerozolima...
- powiedział groznie.
W środku tarasu zaskrzypiało, winda wjechała właśnie na górę i wysiadła z niej
następna grupa.
Potem ukazał się starszy gruby człowieczek w białym twardym kołnierzyku z
czerwoną muszką i zawołał w kierunku tarasu:
- Winda na dół nie kursuje, proszę skorzystać ze schodów numer dwa. - I zatrzasnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl