[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więc krzyczę jeszcze głośniej, żeby nie słyszeć. Ale mama śpiewa najgłośniej, żeby nie
słyszeć mnie, jak krzyczę. Zpiewa o strasznej Babuli i pije ze wszystkimi z misy. Wszyscy
piją. Przez szpary we wrotach widzę, jak rzygają. Ale ich nikt nie zamyka do chlewika.
Nie wierzę w reinkarnację, w żadne takie głupoty, żadna idea tego rodzaju nie może nawet na
sekundę wprowadzić się do głowy człowieka, który wie, jak wszystko naprawdę wygląda.
Po prostu Bóg pozwolił mi zajrzeć w ten swój ogromny, cudowny kalejdoskop światów, który
stworzył i w którym jeden świat nieustannie przeobraża się w drugi.
Więc czy Gotard sam był poganinem? Schował głowę koziołka w podziemiach kościoła? A
może zrobili to budowniczy, wywodzący się z prostego ludu i bardziej przywiązani do jego
wierzeń?
Po zastanowieniu się, doszedłem do wniosku, że chyba jednak to był Gotard. Trudno byłoby
zbudować podziemia, a pod nimi podziemia i potem jeszcze jedne podziemia, bez zgody
fundatora.
Mówię na podstawie mojego doświadczenia architekta, który musiał odpowiadać inwestorowi
na dziesiątki pytań dotyczących każdej odrobinę bardziej niekonwencjonalnie ułożonej cegły.
Już nie mówiąc o kosztorysie.
Dlatego uważam, że nie da się ukryć przed inwestorem faktu wybudowania dodatkowych
podziemi, nawet tak malutkich. Być może, da się ukryć coś w tych podziemiach tak, żeby
inwestor nie wiedział.
Ale najprawdopodobniej tylko po to zbudowano te podziemia, żeby coś w nich ukryć, tak
przynajmniej mówił Baryła, który nie umiał znalezć dla nich żadnej innej celowości. - Na
pewno nie trzymali tam beczek z piwem, w tym najgłębszym podziemiu z trudem zmieściłby
się jeden antałek" - powiedział. Jeżeli po to buduje się te podziemia, żeby coś w nich ukryć, to
jest prawdopodobne, że inwestor wie nie tylko o budowie, ale także o jej celu. To znaczy, wie
o tym, co tam się ukrywa. Bo inaczej by zapytał: "Na Godziębę li też do kurwy nędzy, azaliż
trzeba mi jeszcze jednej ciemnicy?". Chyba, żeby mu się podało fałszywy powód
wybudowania podziemi. Ale jaki? Jaki jest cel wybudowania podziemi pod podziemiami, a
pod tymi podziemiami jeszcze jednej komóreczki? Najwyrazniej tylko taki, żeby do tej
komóreczki wsadzić kozlą głowę.
- A jaki ta kozla głowa miała wyraz twarzy? - zapytałem nagle Baryłę.
Zapadło milczenie.
- Wiesz - powiedział wreszcie. - Wyraz to nie jest
odpowiednie słowo dla czegoś, co leżało pod ziemią siedemset lat.
- Dlaczego?
- To może inaczej. Wyraz to nie jest odpowiednie
słowo dla czegoś, co siedemset lat temu jakiś upośledzony przez swoje zacofane życie debil
wyrzezał zupełnie nieodpowiednim, prymitywnym narzędziem.
- Czyli?
- Sam zobaczysz.
Kozla głowa rzeczywiście wyglądała na dzieło przypadku. Gdyby choć raz w historii
przypadek - a nie Bóg, ewolucja czy sztuka - doprowadził do powstania twarzy, ta twarz
właśnie tak by wyglądała. Znajdowała się w pracowni Instytutu Archeologii na
Uniwersytecie, gdzie ją poddawano konserwacji. Baryła zaprowadził mnie tam i doprowadził,
po kilku nerwowych rozmowach, do sytuacji, w której mogłem ją przez bardzo krótką chwilę
zobaczyć.
Głowa wyglądała jak odwrócona do góry nogami babka, babka-ciasto. Nawet podobnie była
karbowana, w swojej górnej części. Inne jej części nie zdradzały jednak żadnych objawów
czyjejkolwiek staranności.
Rogi sterczały w górę i chyba trochę zwietrzały, bo nie miały ostrych końcówek. Dół
wyglądał na oberwany, a właściwie oderwany. Oderwany od jakiejś reszty, która pewnie
musiała być czymś w rodzaju tułowia.
Od razu zacząłem sobie wyobrażać, jak mnisi z kościoła wrzucają do Potoku Służewieckiego
posąg koziołka. Albo palą go. Albo rąbią na kawałki. I za każdym razem ktoś w ostatniej
chwili ratował głowę. Urywał ją, porywał odrąbaną, wyciągał z paleniska.
Kozla głowa miała wszystko małe. Malutkie oczka, niezbyt symetryczne, bo jedno wyżej, a
drugie niżej, powstałe na skutek dwóch pionowych cięć jakimś tępym kozikiem. Malutki
trójkątny nosek, wyglądający właściwie jak jedno pojedyncze nozdrze, wygrzebane w środku
twarzy. Malutka trójkątna buzka ze stosunkowo długimi ząbkami, wyglądającymi jak nieco
większe drzazgi.
Coś takiego czcili nasi przodkowie. Poczułem, że jest jakaś więz pomiędzy nimi a
uczestnikami konkursu plastycznego, w którym byłem jurorem. Przetrwała nie tylko głowa,
ale także to, co ją stworzyło.
Ale mimo totalnej niedbałości pogańskiego rzezbiarza, dokładnie było widać kogo, a
właściwie co przedstawia rzezba. Można było rozpoznać to samo, co na fasadzie mojego
komisariatu. Schematycznie przedstawione pionowe oczy i długie zęby kozy.
- Czy Gotard wierzył w kozę?
- W tej epoce rycerz raczej był ochrzczony. Mogły być takie wypadki, że ktoś się chrzcił [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
więc krzyczę jeszcze głośniej, żeby nie słyszeć. Ale mama śpiewa najgłośniej, żeby nie
słyszeć mnie, jak krzyczę. Zpiewa o strasznej Babuli i pije ze wszystkimi z misy. Wszyscy
piją. Przez szpary we wrotach widzę, jak rzygają. Ale ich nikt nie zamyka do chlewika.
Nie wierzę w reinkarnację, w żadne takie głupoty, żadna idea tego rodzaju nie może nawet na
sekundę wprowadzić się do głowy człowieka, który wie, jak wszystko naprawdę wygląda.
Po prostu Bóg pozwolił mi zajrzeć w ten swój ogromny, cudowny kalejdoskop światów, który
stworzył i w którym jeden świat nieustannie przeobraża się w drugi.
Więc czy Gotard sam był poganinem? Schował głowę koziołka w podziemiach kościoła? A
może zrobili to budowniczy, wywodzący się z prostego ludu i bardziej przywiązani do jego
wierzeń?
Po zastanowieniu się, doszedłem do wniosku, że chyba jednak to był Gotard. Trudno byłoby
zbudować podziemia, a pod nimi podziemia i potem jeszcze jedne podziemia, bez zgody
fundatora.
Mówię na podstawie mojego doświadczenia architekta, który musiał odpowiadać inwestorowi
na dziesiątki pytań dotyczących każdej odrobinę bardziej niekonwencjonalnie ułożonej cegły.
Już nie mówiąc o kosztorysie.
Dlatego uważam, że nie da się ukryć przed inwestorem faktu wybudowania dodatkowych
podziemi, nawet tak malutkich. Być może, da się ukryć coś w tych podziemiach tak, żeby
inwestor nie wiedział.
Ale najprawdopodobniej tylko po to zbudowano te podziemia, żeby coś w nich ukryć, tak
przynajmniej mówił Baryła, który nie umiał znalezć dla nich żadnej innej celowości. - Na
pewno nie trzymali tam beczek z piwem, w tym najgłębszym podziemiu z trudem zmieściłby
się jeden antałek" - powiedział. Jeżeli po to buduje się te podziemia, żeby coś w nich ukryć, to
jest prawdopodobne, że inwestor wie nie tylko o budowie, ale także o jej celu. To znaczy, wie
o tym, co tam się ukrywa. Bo inaczej by zapytał: "Na Godziębę li też do kurwy nędzy, azaliż
trzeba mi jeszcze jednej ciemnicy?". Chyba, żeby mu się podało fałszywy powód
wybudowania podziemi. Ale jaki? Jaki jest cel wybudowania podziemi pod podziemiami, a
pod tymi podziemiami jeszcze jednej komóreczki? Najwyrazniej tylko taki, żeby do tej
komóreczki wsadzić kozlą głowę.
- A jaki ta kozla głowa miała wyraz twarzy? - zapytałem nagle Baryłę.
Zapadło milczenie.
- Wiesz - powiedział wreszcie. - Wyraz to nie jest
odpowiednie słowo dla czegoś, co leżało pod ziemią siedemset lat.
- Dlaczego?
- To może inaczej. Wyraz to nie jest odpowiednie
słowo dla czegoś, co siedemset lat temu jakiś upośledzony przez swoje zacofane życie debil
wyrzezał zupełnie nieodpowiednim, prymitywnym narzędziem.
- Czyli?
- Sam zobaczysz.
Kozla głowa rzeczywiście wyglądała na dzieło przypadku. Gdyby choć raz w historii
przypadek - a nie Bóg, ewolucja czy sztuka - doprowadził do powstania twarzy, ta twarz
właśnie tak by wyglądała. Znajdowała się w pracowni Instytutu Archeologii na
Uniwersytecie, gdzie ją poddawano konserwacji. Baryła zaprowadził mnie tam i doprowadził,
po kilku nerwowych rozmowach, do sytuacji, w której mogłem ją przez bardzo krótką chwilę
zobaczyć.
Głowa wyglądała jak odwrócona do góry nogami babka, babka-ciasto. Nawet podobnie była
karbowana, w swojej górnej części. Inne jej części nie zdradzały jednak żadnych objawów
czyjejkolwiek staranności.
Rogi sterczały w górę i chyba trochę zwietrzały, bo nie miały ostrych końcówek. Dół
wyglądał na oberwany, a właściwie oderwany. Oderwany od jakiejś reszty, która pewnie
musiała być czymś w rodzaju tułowia.
Od razu zacząłem sobie wyobrażać, jak mnisi z kościoła wrzucają do Potoku Służewieckiego
posąg koziołka. Albo palą go. Albo rąbią na kawałki. I za każdym razem ktoś w ostatniej
chwili ratował głowę. Urywał ją, porywał odrąbaną, wyciągał z paleniska.
Kozla głowa miała wszystko małe. Malutkie oczka, niezbyt symetryczne, bo jedno wyżej, a
drugie niżej, powstałe na skutek dwóch pionowych cięć jakimś tępym kozikiem. Malutki
trójkątny nosek, wyglądający właściwie jak jedno pojedyncze nozdrze, wygrzebane w środku
twarzy. Malutka trójkątna buzka ze stosunkowo długimi ząbkami, wyglądającymi jak nieco
większe drzazgi.
Coś takiego czcili nasi przodkowie. Poczułem, że jest jakaś więz pomiędzy nimi a
uczestnikami konkursu plastycznego, w którym byłem jurorem. Przetrwała nie tylko głowa,
ale także to, co ją stworzyło.
Ale mimo totalnej niedbałości pogańskiego rzezbiarza, dokładnie było widać kogo, a
właściwie co przedstawia rzezba. Można było rozpoznać to samo, co na fasadzie mojego
komisariatu. Schematycznie przedstawione pionowe oczy i długie zęby kozy.
- Czy Gotard wierzył w kozę?
- W tej epoce rycerz raczej był ochrzczony. Mogły być takie wypadki, że ktoś się chrzcił [ Pobierz całość w formacie PDF ]