[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szyb zjawili się ludzie na widowni - najpierw policjant z notesem, ten sam, który stał zwykle na
posterunku przed głównym wejściem do Muzeum; potem wpadło sześciu strażaków,
wlokących za sobą sikawkę; w końcu żona stróża nocnego z opatrunkami i butelką spirytusu.
Wszyscy zebrali się przed stłuczoną szafą i dopytywali o  bombę . O, z pewnością
stróż nocny był przekonany, że to była bomba, wystarczy spojrzeć, jak zrujnowała wszystkie
gniazda w gablotce.
Przez ten czas my, odpowiedzialni za to zamieszanie, siedzieliśmy w gniezdzie
trójpierściennego Jee-Jee i musieliśmy wysłuchiwać tej głupiej gadaniny.
W końcu zjawił się i wielki uczony, gruby profesor Fuss, którego stróż nocny wyciągnął
z łóżka, gdyż było już koło północy. Prawie że zalał się łzami, gdy zobaczył leżące w gruzach
swoje ostatnie arcydzieło. Był daleko bardziej przejęty zniszczeniem swej cudownej sceny z
wybrzeża morskiego niż faktem, że Muzeum uniknęło szczęśliwie wysadzenia w powietrze
przez maszynę piekielną. Zamierzał właśnie zająć się szczątkami i doprowadzić je do
porządku, gdy - na nasze szczęście - ostrzegł go przed tym policjant.
To uratowało nas z bardzo ciężkiej sytuacji. Po burzliwej rozprawie między strażą
ogniową a policją zostało postanowione, że wszystko należy pozostawić nietknięte, dopóki
nazajutrz rano biegli od zamachów bombowych nie zajmą się tą sprawą z ramienia prezydium
policji. Policjant, strażnicy i pan profesor
doszli do przekonania, że tymczasem mogą równie dobrze położyć się spać. Co się
tyczy starego woznego, to obawiał się on tak bardzo drugiego wybuchu, że w tej samej chwili,
gdy tamci poszli, przymknął wszystkie drzwi, a sam opuścił salę.
Tego właśnie pragnęliśmy. Mieliśmy przed sobą siedem spokojnych godzin, zanim
posługaczka przyjdzie do sprzątania, i przez siedem godzin mogliśmy zorganizować naszą
przeprowadzkę. Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy potem, gdyśmy już szczęśliwie
przeprowadzili nasze dzieci przez rozbite szkło, była uczta pośrodku sali, złożona ze skórek
chleba, pozostawionych przez starego woznego. Potem zaprowadziliśmy dzieci po schodach do
pracowni, gdzie wypychano zwierzęta. Tam Sasparilla wzięła je pod swoją opiekę, gdy
tymczasem ja zabrałem się do stworzenia dla nas nowego domu wśród rupieci zalegających
półki przy ścianach.
Ale możecie być pewni, że nigdy więcej nie osiedliłem się w gniezdzie ptasim czy
czymś podobnym, co znowu mogłoby, podczas naszego najsłodszego snu, zostać wystawione
na pokaz dla gapiów.
ROZDZIAA XX
SZCZUR WIZIENNY
- Chciałbym wiedzieć - powiedział doktor Dolittle następnego wieczoru, gdy miał
zacząć opowiadanie Szczur Więzienny - dlaczego zamieszkałeś z własnej woli na stałe w
więzieniu? I ja siadywałem już w więzieniu. Uważałem wprawdzie, że można tam pędzić
bardzo spokojne życie, a nawet wypocząć, nigdy jednak nie wybrałbym sobie więzienia na
stałe i przyjemne miejsce pobytu.
- A więc - zaczął opowiadanie Szczur Więzienny - historia mego życia wyjaśni panu,
dlaczego postanowiłem osiedlić się w więzieniu. Rozpocząłem od pracowni malarskiej. W
pierwszych czasach interesowałem się wyłącznie pracowniami, które uważałem za bardzo
wygodne miejsca zamieszkania. Po pierwsze, malarze nie są przesadni pod względem porządku
i jeden szczur więcej lub mniej nie robi im różnicy. Po drugie, gotują sobie sami posiłki, a po
jedzeniu bardzo rzadko zmywają naczynia. Czynią to przeważnie tuż przed jedzeniem.
Wskutek tego można u nich znalezć zawsze dużo pożywienia. Jeśli dobrze poszukać, to w
każdej pracowni malarskiej znajdzie się rybia głowa, kość od sznycla albo talerz oblepiony
gęsto sosem.
Mieszkając tak przez dłuższy czas w różnych pracowniach i nabrawszy upodobania do
łatwego życia artystycznego, osiadłem wreszcie w pracowni, której właściciel był prawdziwym
dziwakiem. Mieszkał zupełnie sam i zdawało się, że nie ma wcale przyjaciół i nie chce
zawierać znajomości. Robiło to bardzo dziwne wrażenie. W innych pracowniach, które
przedtem zamieszkiwałem, bywało bardzo liczne towarzystwo, które bawiło się, cieszyło i
śmiało wesoło. A ten człowiek nigdy nikogo nie widywał. Może -wszystko jest możliwe - był
niegdyś nieszczęśliwie zakochany. Ale to jest tylko moje przypuszczenie. Czasami odwiedzał
go pewien stary filozof; wtedy siedzieli obaj do póznej nocy i rozmawiali o polityce. Nie
interesowałem się nigdy ich rozmowami, ale pewnego wieczoru usłyszałem słowo, które tak
mną wstrząsnęło, że ukryłem się za kubłem od węgla, strzygąc uszami, żeby lepiej słyszeć.
wicząc się ciągle, doszedłem do tego, że rozumiałem już mowę ludzką, szczególnie niektóre [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl
  • d
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mew.pev.pl