[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Berge.
Roześmiała się.
- Nie, ale bardzo często. A skąd pan pochodzi?
- Ni e mogę powiedzieć. Wiem, że to dziwne, ale mam
swoje powody.
Minęli dom. Przez otwarte okno popłynęły w ich stronę
ckliwe dzwięki skrzypiec.
- Zapytam wiÄ™c inaczej. Może uzna pan, że na to pyta­
nie może mi odpowiedzieć.
- Rozumiem, że trudno się konwersuje z człowiekiem,
który uparcie ukrywa siÄ™ pod faÅ‚szywym nazwiskiem. ChÄ™t­
nie j ednak opowiem pani o wszystkim, co ma zwiÄ…zek
z moimi obrazami.
Zerknęła na niego ukradkiem, zastanawiając się, czy jest
żonaty. Aatwo było się w nim zakochać, czuła to. Ni e
dotyczyło to akurat jej samej, ale kogoś, kto jeszcze nie
oddał swego serca innemu.
- Mni e to wystarczy - rzekła. - Możemy rozmawiać
o obrazach.
Wędrowali spacerowym krokiem wzdłuż ścieżek, nie
przejmując się mżawką, i rozmawiali, nie mogąc wprost się
nagadać.
Czas płynął. To niezwykłe przebywać w towarzystwie
czÅ‚owieka, który w wielu sprawach podziela jej punkt wi­
dzenia. Pauline poczuła się radosna i bezpieczna, jakby
pozbyła się peleryny samotności.
Erland Lyche zaprojektował na swojej wyspie wiele
ścieżek, które zostały wysypane białym piaskiem z plaży,
dzięki czemu goście mogli sobie spacerować bezpiecznie
po zmierzchu. Biały piasek pozwalał widzieć, gdzie stawia
się stopę. Zcieżki ciągnęły się to wzdłuż plaży, to znów
niknęły w gęstym lesie bądz pięły się na wzgórze.
Pauline zatrzymała się, kiedy dotarli do miejsca, skąd
roztaczał się piękny widok. Zerknęła na ławkę, bo chętnie
by usiadła, ale ławka była mokra od deszczu.
- A jak to siÄ™ staÅ‚o, że poznaÅ‚ pan pana Lyche? - za­
pytała.
- Poznałem go w ten sam sposób co panią. Napisał do
mnie, kiedy kupił parę moich obrazów.
- On zna pana prawdziwe nazwisko?
- Nie.
- Bardzo bym chciała, żeby mi pan powiedział, czemu
ukrywa swojÄ… tożsamość - rzekÅ‚a, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ prze­
praszajÄ…co. - Uff, przepraszam, zdaje siÄ™, że strasznie jes­
tem wścibska.
- Ni e chcę zostać odnaleziony - odpowiedział cicho.
- Odnaleziony?
- l ak. Jest paru ludzi, z którymi wolałbym się nie
spotkać za życia twarzą w twarz.
Pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Ale podejmuje pan takie ryzyko, opuszczajÄ…c raz po
raz swoją kryjówkę.
- Tak. Ale czyż nie wszyscy postępujemy podobnie?
Tak wiele pragniemy. Być widziani i niewidziani. Szukamy
samotnoÅ›ci i wspólnoty. - WyjÄ…Å‚ z kieszonki zegarek i zmie­
nił temat: - Rozmowa z panią jest wielce interesująca,
panno Selmer. Przy pani całkiem straciłem poczucie czasu.
Za chwilę pewnie Lyche uzna, że panią porwałem.
- W takim razie wracajmy.
Mężczyzna, który tak naprawdę nie nazywał się Sivert
Berge, chwycił ją za rękę i przez moment przytrzymał.
- Czy... czy coÅ› paniÄ… Å‚Ä…czy z naszym gospodarzem?
Przepraszam, że pytam tak wprost.
Zaprzeczyła.
- Ni e wierzy pan, że zaprosił mnie tu ze względu na
mój talent, prawda? To pan sugeruje.
Wypuścił jej dłoń, a ją nagle przeniknął wilgotny chłód.
- Tak. Ale nie dlatego, że nie cenię pani wysoko jako
malarza, ale dlatego, że wiem, jaką on cieszy się sławą.
Pauline skinęła głową.
- Ja też wiem. Proszę się nic obawiać. Potrafię siebie
upilnować.
- Chciałem się tylko upewnić co do tego. Taki męż-
czyzna jak Lyche może zaszkodzić takiej młodej kobiecie,
nawet jeÅ›li gÅ‚oÅ›no sÅ‚awiÅ‚by pani talent. Należy do męż­
czyzn, którzy wykorzystują kobiety, oczywiście, jeśli te mu
na to pozwolÄ….
Miała ochotę zapytać go, do jakiego typu mężczyzn on
sam należy. Czy jest żonaty, czy ma rodzinę? Zabrakło jej
j ednak odwagi. Jeśli zgodzi się zostać jej nauczycielem,
prÄ™dzej czy pózniej dowie siÄ™ o nim czegoÅ› wiÄ™cej. Najważ­
niejsze sÄ… jednak obrazy. Ni c wolno jej nigdy o tym zapo­
minać! Nadmi ernym wścibstwem mogłaby go tylko do
siebie zrazić.
Erland Lyche zagrał im przed obiadem. Wydawało jej
się, że gra po to, by zaimponować. Brylować. Przypomnieć,
że jest Å›wiatowej sÅ‚awy skrzypkiem. Zamknęła oczy, usiÅ‚u­
jąc skupić się na muzyce, co nie przyszło jej łatwo. Wciąż
była podekscytowana spotkaniem z człowiekiem, który
przedstawiał się jako Sivert Berge.
OtworzyÅ‚a oczy i napotkaÅ‚a jego wzrok. W wielkim salo­
nie na piętrze siedzieli tylko we troje u j ednego końca
stołu: ona na szczycie, a po lewicy i prawicy panowie.
Lyche nie zdołał jej uwieść muzyką. Jego gra odniosła
raczej przeciwny skutek. Co prawda wydobywane ze skrzy­
piec dzwięki mogły zachwycić, przypominały jednak, że
artysta jest czÅ‚owiekiem przyzwyczajonym do tego, by do­
stawać to, co chce i jak długo chce. Jego biedna żona nie
miała z nim łatwego życia. Przy kawiarnianych stolikach
w mieście żywo dyskutowano o ich małżeństwie. Ileż to
doznaÅ‚a upokorzeÅ„, jakaż byÅ‚a samotna, aż w koÅ„cu pew­
nego dnia uciekła do domu do Francji.
Przy kuchennych drzwiach stały trzy służące w pełnej
gotowości. Lyche siadł i dał znak, że mogą już przynieść
jedzenie.
- Na zdrowie, przyjaciele! - zaczÄ…Å‚, wznoszÄ…c kieliszek
z szampanem. - Witam was na Skogsø. Nic zaprosiÅ‚em
nikogo innego prócz was, w zwiÄ…zku z tym, że oboje bÄ™­
dziecie malować dla mni e tutejsze pejzaże. Obawiałem się,
że zbyt hałaśliwe towarzystwo mogłoby wam przeszkadzać.
PochyliÅ‚ siÄ™ w stronÄ™ Pauline i lekko dotykajÄ…c jej ra­
mienia, dodał: - Poza tym mój przyjaciel nie przepada za
ludzmi i gdybym zaprosił gości nie zgodziłby się przybyć.
Zrobił wyjątek dla pani, panno Selmer. Widocznie i jego
pani oczarowała.
Pauline zarumieniła się i sięgnęła po kieliszek. Ni e
lubiła, gdy zwracano się do niej w taki sposób. Wyczuwała
bowiem w takich komplementach sztuczność, a zarazem
pewną pogardę. Lyche należał do innego pokolenia, miał
ponad sześćdziesiąt lat i mógłby być jej ojcem.
- Chciałbym, żeby pan przygotował szkice do dwóch
dużych obrazów, panie Berge. Obrazów ilustrujÄ…cych wi­
dok z wyspy z dwóch wybranych miejsc. Panna Selmer
namaluje trzeci widok i sam dom, tak to sobie umyśliłem.
Na wiosnę zamierzam tu urządzić wielki koncert i pokazać
równocześnie te obrazy wraz z innymi, które zamówiłem.
A do tego parę rzezb. Planuję także recytacje poezji i śpiew. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl