[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- 91 -
S
R
strumień wody. - Czego można się spodziewać po osobie, która ma pstro w
głowie? Która się kieruje emocjami...
- Sally... - Jego ręce znowu spoczęły na jej ramionach i raz jeszcze
poczuła na sobie jego baczne, surowe spojrzenie. - Sally, to co nazywasz
miłością... - Urwał i przymknął oczy. - Czy to nie jest jakiś popęd... jakieś
emocje, uczucia...
- Chcesz powiedzieć, że emocje i uczucia nie mają nic wspólnego z
miłością? To bzdura.
- Oczywiście, że wiążą się z miłością. Nie mógłbym poślubić Margaret,
gdyby mnie emocjonalnie nie pociągała.
- Dobrze się składa - szepnęła Sally. - Idz więc już sobie i ożeń się z nią.
- A czy chcesz nadal wyjechać z Gundowring?
- Oczywiście! - Zapomniała o odkręconym kranie i woda zaczęła się
przelewać. Sally zaklęła i zakręciła kran. Nie zauważyła, że woda leciała dalej
cienkim strumyczkiem. - Jeśli nawet nie z twego powodu, to z powodu twojej
słodkiej Margaret. Uważa mnie za dziwkę, a nikt jeszcze o mnie tak nie myślał,
a tym bardziej nie mówił mi o tym!
- Czy zostaniesz, jeżeli cię przeprosi?
- Nie!
- Zachowujesz siÄ™ jak dziecko.
- To i dobrze. - Sally spojrzała na zalaną podłogę. Ze zlewu wylewała się
mydlana piana.
- Idz już - powiedziała spokojnie. - Proszę cię. Mam dosyć.
- Pomogę ci sprzątać.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - wyszeptała. - Nic od ciebie nie chcę.
- Kiedyś zobaczysz, że miałem rację - rzekł poważnie. - Pewnego dnia
zrozumiesz, że folgowanie uczuciom jest niebezpieczne i głupie. %7łycie nie jest
tak piękne, jak ci się wydaje.
- Nie wiesz nic o moim życiu.
- 92 -
S
R
- Wiem, że twoje wyobrażenia o życiu są jak bańki mydlane. Nie bierzesz
życia poważnie.
- Zostaw mnie więc w moim świecie mydlanych baniek! Wyjdz z mojego
mieszkania, bo zacznę krzyczeć na cały szpital. Zaraz wezwę policję i cię stąd
wyrzucÄ…. WynoÅ› siÄ™!
- A zostaniesz?
- Nie zostanę nawet chwili dłużej, niż muszę! - krzyknęła. Podbiegła do
drzwi i otworzyła je. - Wyjdz! Będziemy razem operować do końca tygodnia, a
potem będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jeśli cię nigdy więcej nie
zobaczÄ™!
ROZDZIAA ÓSMY
- Sally?
Obudziła się nagle. Zegar przy łóżku wskazywał pierwszą w nocy. Po
omacku ściągnęła słuchawkę i położyła ją przy sobie na poduszce. Głos Lloyda
dobiegał teraz do niej zupełnie wyraznie.
- Co za...?
- Czy już wytarłaś podłogę? Oprzytomniała i usiadła na łóżku.
- To wszystko?
- Nie odkładaj słuchawki. - Mówił rzeczowym tonem, jakby chciał dać do
zrozumienia, że sprawy osobiste należy teraz pozostawić na boku.
- Co się stało?
- DzwoniÄ™ z mieszkania Lorny Dalziel. Zaraz przywieziemy jÄ… do
szpitala. Jest w ciężkim stanie.
- Lorna Dalziel... Czy to ta z syndromem Munchausena?
- Tak. Cudem udało mi się ją uratować.
- Co? - spytała z niedowierzaniem. Ludzie typu Lorny Dalziel są chorzy z
urojenia na wszystkie możliwe choroby, ale z tego się nie umiera.
- 93 -
S
R
- Narzekała ostatnio na bóle w piersi - powiedział. - Narzekała na nie od
lat, ale skarżyła się też na wiele innych rzeczy. Dopiero od kilku dni mówiła
prawie wyłącznie o tych bólach w piersi. Od roku co miesiąc robiliśmy jej ekg,
które nic nie wykazywało. Pół godziny temu zadzwoniła do mnie i zapowie-
działa, że umrze, jeśli jej nie pomożemy. Po raz pierwszy nie była agresywna.
Widać było, że się boi, więc pojechałem. Jej głupi pekińczyk ugryzł mnie dwa
razy w kostkę, ale udało mi się ją zbadać. Okazało się, że nastąpiło pęknięcie
tętniaka.
- Pęknięcie... - Sally zaczęła gorączkowo myśleć. Pęknięcie głównej
tętnicy biegnącej od serca. - O Boże...
- Sally, ona umrze, zanim dojedzie do Melbourne. Wykrwawi siÄ™ na
śmierć. Musimy ją operować.
- Ale przecież podobnej operacji nie możemy tutaj robić.
- Możemy - rzucił szorstko. - I musimy. Ona oczywiście może umrzeć,
jeżeli zrobimy operację, ale jeśli jej nie zrobimy, umrze na pewno.
Sally jakoś zdołała się ubrać i poprosić jedną z pielęgniarek o baczenie na
Lizę. Wydała też dyspozycję w sprawie przygotowania sali operacyjnej. Gdy
nadjechała karetka, Sally sprawdzała właśnie instrumenty i zastanawiała się nad
szczegółami operacji. Zabiegi tego rodzaju wykonywane były przez profesorów
w ośrodkach akademickich i nawet wtedy pacjenci nie mieli gwarancji
przeżycia.
Wiedziała, że nie wolno jej zdradzić się ze swoimi wątpliwościami. Lorna
była przytomna, kiedy wwożono ją na salę. Sally uśmiechnęła się, patrząc w jej
przerażone oczy.
- Mówiłam im przecież, że mam bóle w piersi - powiedziała słabym
głosem - ale nikt mi nie wierzył.
- Potrzebny jest jeszcze jeden lekarz - oświadczyła Sally. - Nie sposób
przeprowadzić podobnej operacji tylko z jednym chirurgiem i jednym
- 94 -
S
R
anestezjologiem. Zwłaszcza że nasze pielęgniarki nie mają odpowiednich
kwalifikacji.
- Zaraz przyjedzie Gerard. Bardzo jest tym wszystkim zgnębiony -
odrzekł Lloyd.
- Wcale mu się nie dziwię - obwieściła Lorna. - On mnie nigdy nie
traktuje poważnie. Powiedziałam przed chwilą mojej córce Mandy: jeśli mi się
coś stanie, musisz tych bandytów podać do sądu. - Spojrzała na Lloyda. - A
panu niech przypadkiem nie przyjdzie do głowy mnie usypiać. Nie ma pan do
tego kwalifikacji. Proszę mnie zabrać do Melbourne, tam mnie zoperują. Sally
wzięła panią Dalziel za rękę.
- Czy pani wie, co pani dolega?
- Powiedział mi, że mam dziurę w jednej z arterii. - Z głosu jej przebijał
strach. Strach i wyzwanie. - Ale niech on sobie nie myśli, że może ze mnie robić
królika doświadczalnego.
- ProszÄ™ pani, doktor Neale jest naszym jedynym anestezjologiem, a nie
ma czasu na wysyłanie pani do Melbourne. Musi się pani zgodzić na doktora
Neale'a.
- Albo umrÄ™?
- Tak - odpowiedziała Sally.
Kobieta spojrzała na nią i zamknęła oczy ze strachu.
- No więc dobrze. - Rzuciła wzrokiem w kierunku drzwi, gdzie stała jej
przestraszona córka. - Pamiętaj, jak umrę, podaj ich wszystkich do sądu -
rozkazała. - Podaj ich do sądu, Mandy... podaj ich do sądu, że mnie nie słuchali, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
- 91 -
S
R
strumień wody. - Czego można się spodziewać po osobie, która ma pstro w
głowie? Która się kieruje emocjami...
- Sally... - Jego ręce znowu spoczęły na jej ramionach i raz jeszcze
poczuła na sobie jego baczne, surowe spojrzenie. - Sally, to co nazywasz
miłością... - Urwał i przymknął oczy. - Czy to nie jest jakiś popęd... jakieś
emocje, uczucia...
- Chcesz powiedzieć, że emocje i uczucia nie mają nic wspólnego z
miłością? To bzdura.
- Oczywiście, że wiążą się z miłością. Nie mógłbym poślubić Margaret,
gdyby mnie emocjonalnie nie pociągała.
- Dobrze się składa - szepnęła Sally. - Idz więc już sobie i ożeń się z nią.
- A czy chcesz nadal wyjechać z Gundowring?
- Oczywiście! - Zapomniała o odkręconym kranie i woda zaczęła się
przelewać. Sally zaklęła i zakręciła kran. Nie zauważyła, że woda leciała dalej
cienkim strumyczkiem. - Jeśli nawet nie z twego powodu, to z powodu twojej
słodkiej Margaret. Uważa mnie za dziwkę, a nikt jeszcze o mnie tak nie myślał,
a tym bardziej nie mówił mi o tym!
- Czy zostaniesz, jeżeli cię przeprosi?
- Nie!
- Zachowujesz siÄ™ jak dziecko.
- To i dobrze. - Sally spojrzała na zalaną podłogę. Ze zlewu wylewała się
mydlana piana.
- Idz już - powiedziała spokojnie. - Proszę cię. Mam dosyć.
- Pomogę ci sprzątać.
- Nie potrzebuję twojej pomocy - wyszeptała. - Nic od ciebie nie chcę.
- Kiedyś zobaczysz, że miałem rację - rzekł poważnie. - Pewnego dnia
zrozumiesz, że folgowanie uczuciom jest niebezpieczne i głupie. %7łycie nie jest
tak piękne, jak ci się wydaje.
- Nie wiesz nic o moim życiu.
- 92 -
S
R
- Wiem, że twoje wyobrażenia o życiu są jak bańki mydlane. Nie bierzesz
życia poważnie.
- Zostaw mnie więc w moim świecie mydlanych baniek! Wyjdz z mojego
mieszkania, bo zacznę krzyczeć na cały szpital. Zaraz wezwę policję i cię stąd
wyrzucÄ…. WynoÅ› siÄ™!
- A zostaniesz?
- Nie zostanę nawet chwili dłużej, niż muszę! - krzyknęła. Podbiegła do
drzwi i otworzyła je. - Wyjdz! Będziemy razem operować do końca tygodnia, a
potem będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jeśli cię nigdy więcej nie
zobaczÄ™!
ROZDZIAA ÓSMY
- Sally?
Obudziła się nagle. Zegar przy łóżku wskazywał pierwszą w nocy. Po
omacku ściągnęła słuchawkę i położyła ją przy sobie na poduszce. Głos Lloyda
dobiegał teraz do niej zupełnie wyraznie.
- Co za...?
- Czy już wytarłaś podłogę? Oprzytomniała i usiadła na łóżku.
- To wszystko?
- Nie odkładaj słuchawki. - Mówił rzeczowym tonem, jakby chciał dać do
zrozumienia, że sprawy osobiste należy teraz pozostawić na boku.
- Co się stało?
- DzwoniÄ™ z mieszkania Lorny Dalziel. Zaraz przywieziemy jÄ… do
szpitala. Jest w ciężkim stanie.
- Lorna Dalziel... Czy to ta z syndromem Munchausena?
- Tak. Cudem udało mi się ją uratować.
- Co? - spytała z niedowierzaniem. Ludzie typu Lorny Dalziel są chorzy z
urojenia na wszystkie możliwe choroby, ale z tego się nie umiera.
- 93 -
S
R
- Narzekała ostatnio na bóle w piersi - powiedział. - Narzekała na nie od
lat, ale skarżyła się też na wiele innych rzeczy. Dopiero od kilku dni mówiła
prawie wyłącznie o tych bólach w piersi. Od roku co miesiąc robiliśmy jej ekg,
które nic nie wykazywało. Pół godziny temu zadzwoniła do mnie i zapowie-
działa, że umrze, jeśli jej nie pomożemy. Po raz pierwszy nie była agresywna.
Widać było, że się boi, więc pojechałem. Jej głupi pekińczyk ugryzł mnie dwa
razy w kostkę, ale udało mi się ją zbadać. Okazało się, że nastąpiło pęknięcie
tętniaka.
- Pęknięcie... - Sally zaczęła gorączkowo myśleć. Pęknięcie głównej
tętnicy biegnącej od serca. - O Boże...
- Sally, ona umrze, zanim dojedzie do Melbourne. Wykrwawi siÄ™ na
śmierć. Musimy ją operować.
- Ale przecież podobnej operacji nie możemy tutaj robić.
- Możemy - rzucił szorstko. - I musimy. Ona oczywiście może umrzeć,
jeżeli zrobimy operację, ale jeśli jej nie zrobimy, umrze na pewno.
Sally jakoś zdołała się ubrać i poprosić jedną z pielęgniarek o baczenie na
Lizę. Wydała też dyspozycję w sprawie przygotowania sali operacyjnej. Gdy
nadjechała karetka, Sally sprawdzała właśnie instrumenty i zastanawiała się nad
szczegółami operacji. Zabiegi tego rodzaju wykonywane były przez profesorów
w ośrodkach akademickich i nawet wtedy pacjenci nie mieli gwarancji
przeżycia.
Wiedziała, że nie wolno jej zdradzić się ze swoimi wątpliwościami. Lorna
była przytomna, kiedy wwożono ją na salę. Sally uśmiechnęła się, patrząc w jej
przerażone oczy.
- Mówiłam im przecież, że mam bóle w piersi - powiedziała słabym
głosem - ale nikt mi nie wierzył.
- Potrzebny jest jeszcze jeden lekarz - oświadczyła Sally. - Nie sposób
przeprowadzić podobnej operacji tylko z jednym chirurgiem i jednym
- 94 -
S
R
anestezjologiem. Zwłaszcza że nasze pielęgniarki nie mają odpowiednich
kwalifikacji.
- Zaraz przyjedzie Gerard. Bardzo jest tym wszystkim zgnębiony -
odrzekł Lloyd.
- Wcale mu się nie dziwię - obwieściła Lorna. - On mnie nigdy nie
traktuje poważnie. Powiedziałam przed chwilą mojej córce Mandy: jeśli mi się
coś stanie, musisz tych bandytów podać do sądu. - Spojrzała na Lloyda. - A
panu niech przypadkiem nie przyjdzie do głowy mnie usypiać. Nie ma pan do
tego kwalifikacji. Proszę mnie zabrać do Melbourne, tam mnie zoperują. Sally
wzięła panią Dalziel za rękę.
- Czy pani wie, co pani dolega?
- Powiedział mi, że mam dziurę w jednej z arterii. - Z głosu jej przebijał
strach. Strach i wyzwanie. - Ale niech on sobie nie myśli, że może ze mnie robić
królika doświadczalnego.
- ProszÄ™ pani, doktor Neale jest naszym jedynym anestezjologiem, a nie
ma czasu na wysyłanie pani do Melbourne. Musi się pani zgodzić na doktora
Neale'a.
- Albo umrÄ™?
- Tak - odpowiedziała Sally.
Kobieta spojrzała na nią i zamknęła oczy ze strachu.
- No więc dobrze. - Rzuciła wzrokiem w kierunku drzwi, gdzie stała jej
przestraszona córka. - Pamiętaj, jak umrę, podaj ich wszystkich do sądu -
rozkazała. - Podaj ich do sądu, Mandy... podaj ich do sądu, że mnie nie słuchali, [ Pobierz całość w formacie PDF ]