[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Quinna ociera się o jej skórę, a jego męskość stoi na
baczność. Marzyła, aby przycisnął ją do chłodnych
kafelków, a po ich rozpalonych ciałach spływała gorąca
woda...
Lodowata woda z prysznica zmusiła Kay do po-
wrotu do rzeczywistości. Gwałtownie otworzyła oczy
i przekonała się, że ustami przywarła do kafelków na
ścianie. Zawstydzona, odskoczyła raptownie i poślizg-
nęła się. Zapewne potłukłaby się boleśnie, gdyby
w ostatniej chwili nie chwyciła przykręconej do ściany
mydelniczki.
Zachowywała się żałośnie. Jeśli wkrótce nie trafi do
łóżka Quinna, zapewne eksploduje, rozpadając się na
milion fragmentów. Takie zdarzenie z pewnością nie
pozostałoby bez echa w odpowiednich kręgach w No-
wym Jorku. Co by sobie pomyślała jej matka?
Kay potrząsnęła głową, wyszła spod prysznica
i owinęła się ręcznikiem.
Dobrze. Dość tych absurdów. Postanowiła przestać
myśleć o Quinnie. Miała pracę do wykonania.
Dwadzieścia minut później siedziała w restauracji
Cudowne przebudzenie 99
Paradise Diner, zajadając się naleśnikami z jagodami
i czując na sobie wzrok zaciekawionych mieszkańców
Bear Creek, którym zimą najwyraźniej doskwierał brak
rozrywek.
Kay wiedziała, że ludzie uważają jej przyjazd za
interesujące wydarzenie i dlatego zadają jej więcej
pytań niż ona im. Jake Gerard przedstawił ją Calebowi
Greenleafowi, jedynemu polującemu na żonę kawale-
rowi, którego dotąd nie miała okazji poznać.
Caleb okazał się poważnym mężczyzną, obdarzo-
nym niemal niewiarygodnie męską urodą. Musiała się
nieźle namęczyć, aby w końcu opowiedział jej o swojej
pracy przyrodnika stanu Alaska. Jej rozmówca znacz-
nie się różnił od swoich kolegów – był nieśmiały
i zamknięty w sobie.
Wszyscy w Bear Creek zachowywali się wobec niej
przyjaźnie, życzliwie i otwarcie, zupełnie inaczej niż
pewni siebie, szorstcy, podejrzliwi i obojętni nowojor-
czycy, których miała okazję poznać. Alaskańczycy
z ogromnym entuzjazem opowiadali jej o zdarzeniach
ze swojego życia. Byli ufni, wręcz przesadnie ufni.
Jej nowojorskie życie wydawało się bardzo odległe,
mimo to niczego jej nie brakowało.
Później, kiedy sporządziła już sporo notatek i na-
grała ponad trzy godziny rozmów, na lunch przyszła
atrakcyjna para w średnim wieku. Trzymali się za ręce
i uśmiechali do siebie w taki sposób, jakby poznali
tajemnicę sukcesu długotrwałych związków.
Kobieta szła ostrożnie, chroniąc nogę w gipsowym
opatrunku. Jej mąż przytrzymywał ją po drodze do
100
Lori Wilde
stołka przy barze. Usiedli z lewej strony Kay; mężczyz-
na zajął miejsce zwolnione przez Caleba.
Następnie wyciągnął do niej rękę i uśmiechnął się
przyjacielsko.
– Jim Scofield. Przyszliśmy na spotkanie z dzien-
nikarką, którą nasz syn namówił na przyjazd tutaj aż
z Nowego Jorku.
– Są państwo rodzicami Quinna? Bardzo dziękuję
za pożyczenie mi zapasowego samochodu. – Kay
z zakłopotaniem przesunęła dłonią po włosach. Rano
darowała sobie suszenie ich suszarką i układanie, gdyż
wiedziała, że przez większość dnia będzie nosiła weł-
nianą czapkę. Teraz żałowała, że nie zadbała o siebie.
Prawie nigdy się nie zdarzało, aby chodziła nieuczesa-
na, czuła się zaniedbana i brzydka. Nie miało dla niej
znaczenia, że większość mieszkanek Bear Creek wcale
się nie malowała i niespecjalnie dbała o włosy. Ich
ubiór, począwszy od wygodnych butów z gore-texu,
a na ocieplanych parkach skończywszy, służył do
ochrony przed przejmującym zimnem. W Bear Creek
ludzie nie interesowali się najnowszymi trendami
w modzie.
– To moja żona, Linda. – Jim objął kobietę.
– Macie państwo wspaniałego syna – uśmiechnęła
się Kay, ściskając obojgu dłonie.
– Jesteśmy z niego bardzo dumni – uśmiechnęła się
Linda, a jej szare oczy otoczyła pajęczynka życzliwych
zmarszczek, takich samych jak u Quinna. – Podobnie
jak z Meggie, naszej córki. Jest pielęgniarką na oddziale
nagłych wypadków w szpitalu pediatrycznym w Seat-
Cudowne przebudzenie 101
tle. Przyjechała do nas na dwa tygodnie, aby pomóc mi
przetrwać tę chwilową niemoc. – Linda wskazała
dłonią gips. – Powinna pani poznać Meggie. Podobnie
jak pani, jest dziewczyną z miasta, a podejrzewam, że
poza wami nie ma w mieście ani jednej pełnoletniej
kobiety przed trzydziestką.
– Z przyjemnością się z nią spotkam.
Kay poczuła w sercu ukłucie smutku, choć nie
potrafiła określić jego przyczyny. Może dlatego, że
nowi znajomi tak bardzo różnili się od jej rodziców.
Linda i Jim bez przerwy spoglądali porozumiewawczo
na siebie. Rodzice Kay rzadko kiedy patrzyli sobie
w oczy. Scofieldowie często się dotykali, podczas gdy
jej matka i ojciec sporadycznie przebywali w tym
samym pomieszczeniu.
Bez żadnej zachęty rodzice Quinna przystąpili do
wyliczania jego zalet.
– Wiedziała pani, że Quinn jest członkiem ochot-
niczej straży pożarnej? – zainteresowała się Linda.
– Nie – zdziwiła się Kay i zapisała sobie tę informa-
cję w notatniku.
– Jest kapitanem miejscowej drużyny hokeja – po-
chwalił się Jim.
– Ma tytuł licencjata w fizjologii sportu – ciągnęła
Linda.
– Od dziesięciu lat prowadzi własną firmę i z roku
na rok zwiększa jej dochody – pokiwał głową Jim.
– Mimo to znajduje czas, żeby nam pomagać przy
radiostacji. Nie moglibyśmy marzyć o lepszym synu.
– Linda wypiła łyk kawy. – No i doskonalszym
102
Lori Wilde
materiale na męża. Niech pani to koniecznie zapisze.
– Machnęła ręką w kierunku notatnika Kay. – Mam
nadzieję, że cała ta sprawa z ogłoszeniem okaże się
korzystna dla Quinna. Jestem już gotowa na wnuki,
a Meggie najwyraźniej się nie śpieszy.
Jim przyjrzał się Kay.
– A pani nie byłaby zainteresowana naszym chło-
pakiem? Natura nie poskąpiła pani urody. Mielibyście
szansę na wyjątkowo udane dzieci.
– Och, nie! – Kay bezskutecznie usiłowała ukryć
wymowny rumieniec, który rozlał się po jej szyi
i dotarł do twarzy. – Rzecz w tym, że choć bardzo lubię [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl