[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zdarza się - przyznałam.
Wyszczerzył triumfalnie zęby.
- To czemu nie pójdziesz ze mną na drinka, żeby się odprężyć?
- Już drugi raz mnie zaprosił, ale teraz - co za pech! - zrobił to w obecności
mojej siostry.
- Powinnaś się zgodzić - odezwała się z głębi sklepu Margaret.
- Właśnie - potwierdził ochoczo Brad. - Możemy się spotkać gdzieś
niedaleko. Dwie przecznice stąd jest przyjemny bar. %7ładnych zobowiązań. Po
prostu kilka minut relaksu.
- Dziękuję za zaproszenie, ale muszę odmówić.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je na oścież. On jednak nie dawał za
wygraną. Podniósł ręce w geście frustracji i zerknął w kierunku Margaret.
- Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie... - Nie chciałam, by tak myślał.
- To o co chodzi?
- Nie chodzi o pana! - zawołała Margaret. - Chodzi o moją siostrę. Ona po
prostu się boi.
Miałam ochotę wrzasnąć na Margaret, żeby się nie wtrącała. Wolałam
powiedzieć mu prawdę w inny sposób i kiedy indziej, lecz pozbawiła mnie
takiej możliwości. Ciągle odtrącanie tego człowieka bez słowa wyjaśnienia też
wydawało się okrutne. Więc chociaż nie chciałam, żeby to odbyło się w takich
okolicznościach, zdecydowałam się na szczere wyznanie.
- Miałam raka - oznajmiłam bez ogródek. - Nie raz, ale dwa razy. Co więcej,
guz może znowu odrosnąć, a wtedy mogę już nie mieć tyle szczęścia co
dotychczas.
- Raka? - powtórzył, nie dowierzając własnym uszom.
Po wyrazie jego twarzy poznałam, że to była ostatnia rzecz, jakiej się
spodziewał.
- Duże, przerażające paskudztwo - dodałam z sarkazmem. - Nie warto się
angażować w związek ze mną, bo to może się nie opłacać. Na tym polega
problem z rakiem.
- Nie wiedziałem...
- Oczywiście, że nie. Skąd miałeś wiedzieć? Ale dziękuję za zaproszenie -
powiedziałam raz jeszcze i to naprawdę szczerze. - To dla mnie bardzo miłe.
Ale chcę oszczędzić bólu nam obojgu, więc przyjmij, proszę, moją odmowę, i
nie wracajmy do tego więcej.
Poszłam w głąb sklepu i usiadłam obok siostry. Margaret spiorunowała mnie
wzrokiem. Wtedy usłyszałam dzwięk zamykanych drzwi. Brad wyszedł.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytała.
- Co?
- Dlaczego nie przyjęłaś zaproszenia? Co ci szkodzi wypić z facetem jedno
piwo?
Zakryłam twarz dłońmi, nie chcąc przyznać, że minęło tyle czasu, odkąd
ostatni raz byłam na randce, że już nie umiałam rozmawiać z mężczyznami.
- Jest przystojny i zainteresowany.
- Wiem - wyszeptałam.
- Mówiłaś, że ten sklep jest dla ciebie sposobem na afirmację życia.
Kiwnęłam głową.
- Tak mówiłam...
Margaret nie dala mi dokończyć.
- A więc żyj. Nie uciekaj przed życiem, Lydio. Powinnaś być zadowolona, że
taki facet chce się z tobą umówić. Do licha, co z tobą?
- Ja... - Byłam tak zakłopotana, że nie potrafiłam nic powiedzieć.
- %7łyj, Lydio - powtórzyła. - Wyjdz stąd i zasmakuj życia. Zrób to, zanim się
zestarzejesz... albo umrzesz.
ROZDZIAA OSIEMNASTY
JACQUELINE DONOVAN
Jacqueline była członkinią  klubu urodzinowego" od momentu, gdy przed
wieloma laty wstąpiła do Seattle Country Club. Raz w miesiącu grupa
dziewięciu przyjaciółek spotykała się, żeby obchodzić urodziny. Jeśli żadna z
nich nie miała urodzin w danym miesiącu, to i tak wspólnie świętowały.
W czerwcu wybrały meksykańską restaurację. Lokal wprawdzie odbiegał
standardem od tego, do czego były przyzwyczajone, ale jedzenie było wyborne.
Kiedy kobiety zjadły posiłek i wypiły po kilka margarit, do ich stolika podeszło
czterech kelnerów w sombrerach. Nadszedł czas na serenadę dla solenizantki.
Jeden z kelnerów miał gitarę przewieszoną przez ramię. Inny wywijał
marakasami.
- Senoritas, obchodzicie urodziny, sił
- Si- odparła Bev Johnson, przewodnicząca grupy. - Dzisiaj są urodziny
Ginny. - Wskazała palcem kobietę siedzącą po drugiej stronie stolika, która
zarumieniła się i zachichotała jak nastolatka.
Kelner z gitarą brzęknął parę razy, a potem podszedł do Ginny.
- Chce pani posłuchać dłuższej wersji czy krótszej?
Jacqueline z przyjemnością zobaczyła, jak jej opanowana i stateczna
koleżanka stropiła się tym, że ktoś poświęca jej tyle uwagi.
- Krótszej.
Wszyscy czterej kelnerzy przyklękli i odśpiewali tradycyjną pieśń
urodzinową w iście meksykańskim stylu. Dziewięć kobiet przy stole, z
Jacqueline włącznie, śmiało się i biło brawo.
Jacqueline potrzebowała takiego spotkania. Dzięki niemu mogła na chwilę
zapomnieć o ciąży Tammie Lee. Paul kochał swoją żonę, Reese też był nią
zauroczony. W tej sytuacji Jacqueline czuła się jak winowajczyni. Tammie Lee
nie okazała się tak wielką manipulatorką ani osobą tak bardzo pozbawioną
dobrego gustu, jak Jacqueline początkowo przypuszczała, ale z pewnością nie
była to odpowiednia kobieta dla jej syna.
Ginny zdmuchnęła świeczkę na małym torcie urodzinowym i puściła go w
obieg, żeby wszystkie przyjaciółki mogły nałożyć sobie po kawałku. Wkrótce
potem uroczystość dobiegła końca.
Jacqueline czekała w kolejce do kasy, kiedy podeszła do niej Bev.
- W zeszłym tygodniu spotkałam przypadkiem Tammie Lee - powiedziała
przewodnicząca klubu.
Jacqueline zamarła. Bev była najbardziej wpływową członkinią organizacji i
Jacqueline wyobrażała sobie, co jej przyjaciółka może myśleć o żonie Paula.
Zrobiło jej się gorąco. Nie miała pojęcia, jak wytłumaczyć ten straszny błąd
syna.
- Haywood powiedział, że wyraził zgodę na ich członkostwo w klubie.
Haywood był mężem Bev i decydował, kogo przyjmowano do klubu.
- Reese i ja bardzo się ucieszyliśmy.
Mila była świadomość, że lata przepracowane na rzecz klubu przyniosły jej
rodzinie jakąś konkretną korzyść.
- Zawsze lubiliśmy Paula.
Jacqueline uśmiechnęła się. Jej syn na każdym robił wrażenie. Był czarujący, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl