[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzie z Teresą i Maurice'em albo w kuchni Teresy, kiedy jest tam także Maurice, ale próbuje nie zostawać z
nim sam na sam. Nie ma Maurice'owi nic do powiedzenia ani teraz, ani kiedykolwiek, chociaż jest to per-
spektywa trudna do przewidzenia. Maurice skrupulatnie przestrzega, żeby w obecności Teresy być wobec
Pauliny uprzejmym i nie wydaje się, by jej unikał, ale nadal postępuje zgodnie ze swoim rozkładem dnia.
Jeśli przypadkowo Paulina znajdzie się na jego orbicie, trudno. Rzuca jakąś uwagę - łagodzącą uwagę bez
konsekwencji - albo po prostu sztuczny uśmieszek. Słuchaj, zdaje się mówić, zła wola leży tylko po twojej
stronie. Zachowujmy się jak rozsądni ludzie.
I tak rozwija się pasmo dni. Męczących, pełnych napięcia. Błękitnych i złotych dni, w których z
nieba leje się żar.
Paulina widzi, że wóz Maurice'a odjechał na jeden z licznych wypadów do Hadbury czy gdzie in-
dziej, idzie więc w odwiedziny do sąsiedztwa. Zabawia Luke'a, podczas gdy Teresa myje głowę na górze.
Dzwoni telefon.
- Możesz odebrać, mamo?! - woła Teresa.
R
L
T
- Halo?
- Teresa? - odzywa się niepewnie James Saltash.
- Nie, to ja, Paulina.
- Tak myślałem. Dzień dobry... - James waha się. - Czy jest Maurice?
- Nie ma go teraz. Czy mam poprosić Teresę, by mu powiedziała, że pan dzwonił?
- Nie trzeba - mówi James. Ma głos nieco chłodny, trochę nieszczery. Ale Paulina czuje, że ta
sztywność nie dotyczy jej. - Tylko... gdyby ktoś mógł mu powiedzieć, że osoba, która robiła indeks w jego
ostatniej książce, nie może się tego podjąć, musimy więc szukać kogoś innego. Muszę jedynie usłyszeć od
niego, czy się na to godzi.
- Słusznie - potwierdza Paulina.
- U pani wszystko w porządku? Tutaj skwar nie do zniesienia, powinna pani czuć się szczęśliwa, że
nie musi być w mieście.
Rozmawiają jeszcze przez chwilę i Paulina odkłada słuchawkę.
A więc on wie. A jeśli nawet nie wie, to dotarł do niego jakiś powiew, powiew wystarczająco ostry,
żeby go wytrącić z równowagi. Biedny chłopak. Chociaż, rzecz jasna, w jego przypadku, gdy się dowie,
będzie to dla niego miłosiernym zrządzeniem losu, jakie zapewne w godzinie przeznaczenia uwolni go od
tej dziewczyny, jeśli ma jeszcze trochę instynktu zachowawczego. A wtedy będzie mógł się nim zająć ktoś
bardziej do niego podobny. Teraz jednak jest wytrącony z równowagi, co łatwo poznać po tonie jego głosu,
ze sposobu, w jaki wypowiada imię Maurice'a, z rezerwy, która nie jest mu właściwa.  Zastanawiająca
rzecz: ludzki głos - myśli Paulina. - Zdumiewająco wyrazisty, chcesz czy nie chcesz. Nic dziwnego, że
zawód aktorski może z nim czynić to, co czyni". Paulina snuje refleksje nad wszechstronnymi zdolnościa-
mi mowy. W tych dniach pomaga jej to zwrócić umysł ku interesującym, bardziej abstrakcyjnym sprawom.
- A może zrobisz karierę na scenie? - mówi do Luke'a. - Powiedz tata. Nie, nie mów. Powiedz ma-
ma. Mam-mam-mam-mam...
Luke przygląda się jej. Promienieje. Składa usteczka i cmoka:
- Mmmmm... - mamrocze. Może.
Kombajn podjechał. Czołga się tam i z powrotem przez cały dzień. %7łółty, młócący potwór pożera-
jący pszenicę. Dzień, dwa, potem odjeżdża. Słoma zostaje ułożona w bele, a pole staje się nowym ogoło-
conym krajobrazem, wzburzoną, złotą przestrzenią ścierniska, przeczesaną śladem kół. Stoją na niej bębny
słomy, popakowanej w nienaganne spirale bel. Za dnia wyglądają jak olbrzymie bawełniane koła, ale nocą
zmieniają wygląd. Stają się dziwnymi monolitami, zgromadzoną na zboczu wzgórza wyrzezbioną armią o
pustych twarzach, spoglądającą martwo w dół na World's End.
Paulina zapomniała, że Harry ma w tym czasie przyjechać do Londynu. Jest zaskoczona, gdy Tere-
sa mówi, że jedzie do miasta następnego dnia wczesnym rankiem. Jej oszołomienie jest widoczne.
- Do Londynu - powtarza Teresa. - Harry. Pamiętasz?
- Oczywiście.
R
L
T
- Wezmiemy Luke'a do zoo albo gdzie indziej.
Paulina nie bardzo może sobie wyobrazić Harry'ego w zoo ani teraz, ani kiedykolwiek.
- No cóż, to może być zabawne - zauważa. - Przynajmniej dla Luke'a.
- Maurice nie jedzie. Rzeczywiście to nie miałoby sensu. To tylko ja chciałabym pokazać Luke'a
Harry'emu. W dodatku Maurice nie przepada za jazdą samochodem razem z Luke'em. - Krótki, oschły
śmiech wyrywa jej się z gardła.
Paulina jest wstrząśnięta tym śmiechem, który bardziej przypomina parsknięcie, przytłumioną eks-
plozję. To symptom, jak dalece zaszła w Teresie zmiana w ciągu ostatnich tygodni. Niegdyś byłoby dla
niej niemożliwością dawać do zrozumienia, że krytykuje Maurice'a, sugerować, że się do czegoś nie nada-
je. Paulina przez chwilę widzi osobę, jaką Teresa mogłaby się stać w klimacie stwarzanym przez Maur-
ice'a: zgorzkniałą, jędzowatą, schwytaną w pułapkę.
- Może powinnam cię odwiezć - sugeruje Paulina.
- Dam sobie radę. - Teraz Teresa jest zdenerwowana. Nie chce troskliwości. Chce spełnić swój
obowiązek, i to wszystko. Paulina znowu czuje nikły płomyk skruchy w stosunku do Harry'ego, który zo-
stał zredukowany do obowiązku. Tak upadają możni.
- Wrócę w piątek na lunch - oznajmia Teresa.
Dzwoni Hugh.
- Posłuchaj - mówi - masz chwilkę czasu?
- Ależ oczywiście, że tak - potwierdza Paulina. - Nie ma się tutaj pilnych zobowiązań o pół do je-
denastej wieczorem.
- Siedzę w biurze od kilku godzin całkiem sam, z butelką czerwonego węgierskiego wina, inaczej
pewnie nigdy bym nie miał tyle odwagi, żeby to powiedzieć. Czy nie chciałabyś... przypuśćmy... pomyśleć
o tym, żeby za mnie wyjść?
- Och... - Paulina jest zupełnie wytrącona z równowagi. - Och, Hugh, czy ty... czy jesteś pewien...
słuchaj, powinniśmy oboje bardzo starannie to przemyśleć, to znaczy... uważam, niech każde z nas dobrze
to przemyśli.
Oboje wiedzą od razu, że odmawia.
- Tylko tak sobie pomyślałem - tłumaczy się Hugh. - Możliwe, że bez sensu. No nic, machnij na ten
pomysł ręką. Zaczyna opowiadać o jakiejś aukcji książek, na jakiej był, o ekscentrycznym duńskim klien-
cie, a także o wystawie, której Paulina nie powinna przegapić. Jest miły, w dobrym humorze, leciutko za-
mroczony winem. Paulina wie, że już więcej nie podniesie kwestii małżeństwa, chyba że go do tego za-
chęci. A jej własny, spontaniczny opór sprawia, że się kurczy ze strachu.  Ale mam rację - myśli - wiem,
że mam. To by nie mogło się teraz udać. Ani teraz, ani nigdy". [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl