[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zadałem sobie wiele trudu, \eby zdobyć te papiery - odrzekł łagodnie. - A teraz, gdy
nie mamy ju\ profesora, muszę sam się nimi zająć. Po prostu zajmie nam to trochę więcej
czasu.
- Cała ta sprawa śmierdzi - warknął Hawkins, wyglądając przez okno. Dom stał w
zacisznej uliczce, osłonięty szpalerem drzew, pomiędzy którymi widać było fragmenty zatoki.
Te skrawki błękitu dodatkowo denerwowały Hawkinsa. Spędził wiele lat w więzieniu i nie
cierpiał zamknięcia, nawet w tak uroczym miejscu.
- Mo\liwe, \e będziemy musieli tkwić tu przez parę tygodni - mruknął, stając plecami
do okna.
- Zajmij się podziwianiem widoków - odrzekł Caufield cierpliwie. Tolerował
temperament Hawkinsa, gdy\ potrzebował jego pomocy. - Ja osobiście wolę ten dom od
łodzi. Znalezienie go kosztowało nas wiele zachodu i pieniędzy.
Hawkins zapalił papierosa.
- To następna sprawa. Wydaliśmy ju\ kupę szmalu i jak na razie mamy z tego tylko
trochę starych kwitów.
- Zapewniam cię, \e szmaragdy są tego wszystkiego warte.
- Jeśli w ogóle istnieją.
- Istnieją - rzekł Caufield bez odrobiny wątpliwości. - I jeszcze przed końcem lata
będę je miał w ręku. Będą moje.
- Nasze - poprawił Hawkins.
Caufield podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się.
- Nasze, oczywiście.
Max doszedł do wniosku, \e im szybciej wykona swoje zobowiązanie wobec
Calhounów i będzie mógł wrócić do Cornell i swego zwykłego, spokojnego trybu \ycia, tym
lepiej dla niego. Tote\ zaraz po kolacji znów usiadł nad listą osób, które pracowały w Towers
latem tysiąc dziewięćset trzynastego roku. Po jakimś czasie stwierdził, \e potrzebna mu jest
pomoc Amandy. Zgarnął notatki i poszedł jej poszukać.
Była w swoim pokoju, równie\ pochylona nad listą - listą gości na ślubie, który miał
się odbyć za trzy tygodnie.
- Przepraszam, \e ci przeszkadzam - powiedział Max nieśmiało.
- Nie przeszkadzasz - uśmiechnęła się, zsuwając okulary na czubek nosa. - Kontroluję
wszystko oprócz własnych nerwów.
Zło\yła swoje papiery i odsunęła je na brzeg biurka.
- Myślałam o tym, \eby wziąć ślub potajemnie, ale ciocia Coco zjadłaby mnie
\ywcem - westchnęła.
- Przypuszczam, \e przygotowania do ślubu zajmują bardzo du\o czasu.
- Organizowanie nawet niewielkiej uroczystości rodzinnej to jak planowanie powa\nej
ofensywy. Albo spektakl w cyrku - roześmiała się. - śonglujesz fotografami, kolorami,
przymiarkami i bukietami. Ale zaczynam ju\ się w tym rozeznawać. Zajmowałam się te\
ślubem C. C, więc powinno mi się udać i tym razem. Tylko \e nie wiadomo dlaczego, czuję
się okropnie przestraszona i chciałabym przestać myśleć o tym wszystkim choć na chwilę.
Więc powiedz mi, co ci chodzi po głowie.
- Tu jest spis, który opracowałem. Nie wiem, w jakim stopniu jest kompletny -
powiedział Max, kładąc przed nią listę. - Nazwiska słu\ących, wszystkie, jakie udało mi się
odnalezć. Pracowali tu tego lata, gdy Bianca zginęła.
Amanda wydęła usta i znów nało\yła okulary. Podobał jej się równy charakter pisma
Maksa i schludne kolumny na papierze.
- A\ tyle tego? - zdziwiła się.
- Według ksiąg, które przejrzałem. Przyszło mi do głowy, \e moglibyśmy odszukać
ich rodziny albo ich samych. Mo\e niektórzy jeszcze \yją.
- Ktoś, kto pracował tu w tysiąc dziewięćset trzynastym roku, teraz musiałby mieć ju\
ponad sto lat.
- Niekoniecznie. Na pewno zatrudniano tu równie\ bardzo młode osoby. Pokojówki,
pomoce kuchenne czy ogrodowe. Wiem, \e mierzę daleko, ale... - wzruszył ramionami.
Amanda pokiwała głową, nie spuszczając oczu z listy.
- Wcale nie. Podoba mi się ten pomysł. Nawet jeśli nie znajdziemy nikogo, kto wtedy
tu pracował, to mogli przecie\ opowiadać coś dzieciom. Niektórzy na pewno pochodzili stąd.
- Podniosła wzrok. - Dobra robota, Max.
- Mogę ci pomóc odszukać miejscowych.
- Pomoc na pewno mi się przyda. To nie będzie łatwe. Mo\e podzielimy tę listę na pół
i zaczniemy od jutra? Myślę, \e kucharz, kamerdyner, gospodyni, osobista pokojówka Bianki
i niania przyje\d\ali tu z Nowego Jorku.
- Ale ni\sze stanowiska na pewno były obsadzone przez miejscowych.
- No właśnie. Spróbujmy wydzielić te ni\sze stanowiska, a potem porobić odnośniki...
- Urwała, gdy Sloan wszedł do pokoju z butelką szampana i dwoma kieliszkami.
- Wystarczy cię spuścić z oka na pięć minut, i ju\ zaczynasz zabawiać innych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
- Zadałem sobie wiele trudu, \eby zdobyć te papiery - odrzekł łagodnie. - A teraz, gdy
nie mamy ju\ profesora, muszę sam się nimi zająć. Po prostu zajmie nam to trochę więcej
czasu.
- Cała ta sprawa śmierdzi - warknął Hawkins, wyglądając przez okno. Dom stał w
zacisznej uliczce, osłonięty szpalerem drzew, pomiędzy którymi widać było fragmenty zatoki.
Te skrawki błękitu dodatkowo denerwowały Hawkinsa. Spędził wiele lat w więzieniu i nie
cierpiał zamknięcia, nawet w tak uroczym miejscu.
- Mo\liwe, \e będziemy musieli tkwić tu przez parę tygodni - mruknął, stając plecami
do okna.
- Zajmij się podziwianiem widoków - odrzekł Caufield cierpliwie. Tolerował
temperament Hawkinsa, gdy\ potrzebował jego pomocy. - Ja osobiście wolę ten dom od
łodzi. Znalezienie go kosztowało nas wiele zachodu i pieniędzy.
Hawkins zapalił papierosa.
- To następna sprawa. Wydaliśmy ju\ kupę szmalu i jak na razie mamy z tego tylko
trochę starych kwitów.
- Zapewniam cię, \e szmaragdy są tego wszystkiego warte.
- Jeśli w ogóle istnieją.
- Istnieją - rzekł Caufield bez odrobiny wątpliwości. - I jeszcze przed końcem lata
będę je miał w ręku. Będą moje.
- Nasze - poprawił Hawkins.
Caufield podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się.
- Nasze, oczywiście.
Max doszedł do wniosku, \e im szybciej wykona swoje zobowiązanie wobec
Calhounów i będzie mógł wrócić do Cornell i swego zwykłego, spokojnego trybu \ycia, tym
lepiej dla niego. Tote\ zaraz po kolacji znów usiadł nad listą osób, które pracowały w Towers
latem tysiąc dziewięćset trzynastego roku. Po jakimś czasie stwierdził, \e potrzebna mu jest
pomoc Amandy. Zgarnął notatki i poszedł jej poszukać.
Była w swoim pokoju, równie\ pochylona nad listą - listą gości na ślubie, który miał
się odbyć za trzy tygodnie.
- Przepraszam, \e ci przeszkadzam - powiedział Max nieśmiało.
- Nie przeszkadzasz - uśmiechnęła się, zsuwając okulary na czubek nosa. - Kontroluję
wszystko oprócz własnych nerwów.
Zło\yła swoje papiery i odsunęła je na brzeg biurka.
- Myślałam o tym, \eby wziąć ślub potajemnie, ale ciocia Coco zjadłaby mnie
\ywcem - westchnęła.
- Przypuszczam, \e przygotowania do ślubu zajmują bardzo du\o czasu.
- Organizowanie nawet niewielkiej uroczystości rodzinnej to jak planowanie powa\nej
ofensywy. Albo spektakl w cyrku - roześmiała się. - śonglujesz fotografami, kolorami,
przymiarkami i bukietami. Ale zaczynam ju\ się w tym rozeznawać. Zajmowałam się te\
ślubem C. C, więc powinno mi się udać i tym razem. Tylko \e nie wiadomo dlaczego, czuję
się okropnie przestraszona i chciałabym przestać myśleć o tym wszystkim choć na chwilę.
Więc powiedz mi, co ci chodzi po głowie.
- Tu jest spis, który opracowałem. Nie wiem, w jakim stopniu jest kompletny -
powiedział Max, kładąc przed nią listę. - Nazwiska słu\ących, wszystkie, jakie udało mi się
odnalezć. Pracowali tu tego lata, gdy Bianca zginęła.
Amanda wydęła usta i znów nało\yła okulary. Podobał jej się równy charakter pisma
Maksa i schludne kolumny na papierze.
- A\ tyle tego? - zdziwiła się.
- Według ksiąg, które przejrzałem. Przyszło mi do głowy, \e moglibyśmy odszukać
ich rodziny albo ich samych. Mo\e niektórzy jeszcze \yją.
- Ktoś, kto pracował tu w tysiąc dziewięćset trzynastym roku, teraz musiałby mieć ju\
ponad sto lat.
- Niekoniecznie. Na pewno zatrudniano tu równie\ bardzo młode osoby. Pokojówki,
pomoce kuchenne czy ogrodowe. Wiem, \e mierzę daleko, ale... - wzruszył ramionami.
Amanda pokiwała głową, nie spuszczając oczu z listy.
- Wcale nie. Podoba mi się ten pomysł. Nawet jeśli nie znajdziemy nikogo, kto wtedy
tu pracował, to mogli przecie\ opowiadać coś dzieciom. Niektórzy na pewno pochodzili stąd.
- Podniosła wzrok. - Dobra robota, Max.
- Mogę ci pomóc odszukać miejscowych.
- Pomoc na pewno mi się przyda. To nie będzie łatwe. Mo\e podzielimy tę listę na pół
i zaczniemy od jutra? Myślę, \e kucharz, kamerdyner, gospodyni, osobista pokojówka Bianki
i niania przyje\d\ali tu z Nowego Jorku.
- Ale ni\sze stanowiska na pewno były obsadzone przez miejscowych.
- No właśnie. Spróbujmy wydzielić te ni\sze stanowiska, a potem porobić odnośniki...
- Urwała, gdy Sloan wszedł do pokoju z butelką szampana i dwoma kieliszkami.
- Wystarczy cię spuścić z oka na pięć minut, i ju\ zaczynasz zabawiać innych [ Pobierz całość w formacie PDF ]