[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kilometrów droga z poziomu zero wzniosła się na
wysokość sześćset dziewięćdziesiąt osiem metrów. To
była przełęcz Vratnik, zaznaczona jak najbardziej na
mapie, ale jakoś nie doczytaliśmy, że ta skądinąd
niedługa droga biegnie przez góry. I że te sto
kilometrów nie będzie łatwą i miłą przejażdżką. Droga
mozolnie pięła się wzwyż, była wąska, bardzo stroma
i kręta, z nawierzchnią pozostawiającą wiele do
życzenia. Była też niezwykle malownicza po jednej
stronie auta wznosiła się stroma skała, po drugiej ziała
głęboka przepaść. I dostarczała ekstremalnych wrażeń
często nie było nawet symbolicznej barierki. A lokalni
kierowcy nie robili sobie kompletnie nic z tej
wysokości. Ja jechałem czterdzieści na godzinę, co
wzbudzało ich wściekłość, bo wyprzedzać tam to był
wyczyn, a mnie ich jazda przyprawiała o palpitację
serca. Całości krajobrazu dopełniał widok
zrujnowanych wojną domów, do których wejścia
strzegły tablice z informacją: Wstęp wzbroniony. Miny.
Przy jednym z takich domów pracowali saperzy
objazd zajął nam ponad czterdzieści minut. Widok był
smutny, a i czas zaczynał nas gonić.
Majka milczała, ja też. Odezwała się dopiero około
siedemnastej.
Adam, musimy porozmawiać.
Nie jestem w stanie.
Rozumiem, to zatrzymajmy się, bo musimy
porozmawiać.
Jeśli chcesz teraz omawiać szczegóły naszego
rozwodu, to zgadzam się na wszystko.
Nie chcę rozmawiać o żadnym rozwodzie, tylko
o tym, co teraz zrobimy.
A co mamy zrobić?
Chce mi się pić i chce mi się siusiu.
No wiesz co, oddawać i pochłaniać płyny
jednocześnie? To nielogiczne.
Nielogiczne to będzie, gdy będziemy mieli mokre
siedzenie.
To szukaj jakiejś knajpy.
Może być tu? wskazała niepozornie
wyglądający budyneczek, przed którym siedziało
i popijało piwo kilku miejscowych chłopów.
Zaparkowałem, wyłączyłem stacyjkę. Nie byłem
w stanie od razu wysiąść z samochodu. Trzęsły mi się
ręce, trzęsły mi się nogi.
Chyba byłem odrobinę spięty powiedziałem
z autentycznym zdumieniem. Nie wiedziałem nawet, jak
bardzo byłem zdenerwowany, chociaż z gór
wyjechaliśmy już dwadzieścia minut temu.
Chodz, rozprostuj kości. Zamówiłam herbatę
i coś do zjedzenia. Nie wiem tak do końca co, ale chyba
frytki z jakimś mięsem. Nie znam lokalnych specjałów,
nie będę ryzykować.
Usiedliśmy, odetchnęliśmy.
Adam, musimy podjąć decyzję. Majka wróciła
do tematu.
Jaką znowu decyzję? Nie jestem w najlepszej
formie do takich rozmów.
Obawiam się, że musi to być teraz. Musimy
zdecydować, wracamy czy oglądamy park.
Po to tyle jechaliśmy, żeby teraz wracać?
Oszalałaś?
Niezupełnie. Jest godzina piąta. Za cztery i pół
godziny odpływa nasz ostatni prom. Z Valbinski tutaj
jechaliśmy cztery godziny. Teraz będzie już powoli
zmierzchać i będzie się jechało gorzej, a i na to, że nie
będzie objazdu w miejscu, gdzie pracowali saperzy, też
nie ma raczej co liczyć. Jeden z miejscowych mówił, że
może tak być jeszcze jutro. Dojedziemy w tym samym
czasie tylko pod warunkiem, że zamkniesz oczy i dasz
mi poprowadzić. Nie ma najmniejszej szansy, żebyśmy
zobaczyli park dzisiaj i dzisiaj nocowali w naszym
hotelu. Do Plitwickich zostało nam około trzydziestu
kilometrów. Poświęcić na obejrzenie parku dwie czy
trzy godziny to grzech. Potrzeba przynajmniej pięciu
sześciu godzin. No, czterech, jeśli wezmiemy pod uwagę
program absolutne minimum . Park jest czynny do
ósmej, więc jeśli nawet dziś tam wejdziemy, to i tak po
nic. Albo natychmiast z naciskiem na natychmiast
wracamy, albo jedziemy dalej, szukamy noclegu
i zwiedzamy jeziora jutro. I jutro wracamy.
Milczałem. Byłem wściekły. Nienawidziłem takich
niespodzianek. Majka była takim świetnym
organizatorem, a przeoczyła ten drobny szczegół, że
tych niespełna trzystu kilometrów nie da się pokonać
w trzy czy cztery godziny, ale potrzeba na nie prawie
sześciu plus prom. Niech to szlag.
Adam, przepraszam. yle to obmyśliłam. Nie
chciałam. Majka próbowała łagodzić sytuację.
Nie wiedziałem: wierzyć, czy nie. Ale przecież ja
też patrzyłem na tę mapę i też tego drobiazgu nie
wyłapałem. Nie to było zresztą dla mnie teraz istotne.
Istotne było to, że miałem cholerną ochotę obejrzeć
Plitwicki Park i nie chciałem pluć sobie w brodę, że
przejechałem tę pokręconą drogę na darmo.
Popatrzyłem na zegarek. Bez wątpienia Majka
miała rację. Trzeba natychmiast wracać albo zostać na
noc. Ależ mi się to nie podobało. Nie wzięliśmy ze sobą
nic. Kompletnie nic. Trochę kun, trochę euro i karty
kredytowe. Ani szczoteczki do zębów, ani mydła, nie
wspominając już o czystych majtkach i skarpetkach. Jeśli
wrócimy, będę sobie pluł w brodę. O kąśliwe uwagi
Majki martwić się nie muszę, bo przecież się
rozwodzimy. W ogóle nie muszę się już martwić o jej
samopoczucie. To ma być moja samodzielna decyzja,
uwzględniająca tylko moje racje. A ja sam CHC
zobaczyć Plitwickie Jeziora. Nie potrafiłem sobie jednak
wyobrazić, jak to będzie, gdy założę na siebie
wczorajszą bieliznę. Wiedziałem też o tym, że
jakichkolwiek luksusów nie wynajmiemy sobie na
dzisiejszą noc, i tak jej nie prześpię. Nigdy nie spałem
dobrze w nowym miejscu. Niech to cholera! zakląłem
w duchu. Dlaczego na sam koniec naszego związku los
nam spłatał takiego psikusa? Cóż było robić, trzeba
podjąć decyzję szybko, inaczej czas sam podejmie ją za
nas.
Jedziemy dalej powiedziałem zdecydowanie.
Jesteś pewien? Majka niedowierzała.
Mam tylko nadzieję, że znajdziemy jakiś nocleg.
Też na to liczę.
Dopiliśmy spokojnie herbatę, zjedliśmy obiad.
Frytki były z mikrofali, mięso też. Jedzenie jednak
miało ten atut, że było ciepłe i dawało chwilę czasu na
oswojenie się z nową sytuacją. Atmosfera między nami
była raczej kiepska, z tendencją do fatalnej. Ochoty na
rozmowę zdecydowanie nie mieliśmy.
Zupełnie się nie spiesząc, ruszyliśmy w dalszą
drogę. Słońce chyliło się ku zachodowi i właściwie
byłoby bardzo pięknie, gdyby urodzie krajobrazu nie
szkodziły porzucone w czasie wojny domostwa. Powoli
poprawiały nam się humory.
Ale zaprosisz mnie na jakąś dobrą kolację?
zagadnąłem.
No pewnie. Już dawno tak się nie wygłupiłam.
Będę miała nauczkę, że sto kilometrów nie musi być
równe stu kilometrom. Zapomniałam o tym, bo
w Polsce, przynajmniej na drogach, którymi jeżdżę, nie
ma aż tak ekstremalnych warunków.
I całe szczęście, umarłbym chyba z nerwów.
Jezdzisz jak szatan, a polskie drogi i tak są dla ciebie za
kiepskie. To znaczy za kiepskie na prędkości, jakie na
nich rozwijasz.
Adam, nie przesadzaj. Zakładam zawsze godzinę
na sto kilometrów.
No właśnie. Właśnie o to mi chodzi. Za szybko
jezdzisz!
Popatrz, już dojeżdżamy. Majka zmieniła temat.
Już od dłuższej chwili jesteśmy w pobliżu. Jestem
przekonany, że to jest park, ale od tyłu.
Myślę, że masz rację. Majka popatrzyła na
mapę. Duże to.
Myślałaś, że Park Narodowy będzie miał dwa
hektary?
No raczej tak nie myślałam odcięła się. To [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
kilometrów droga z poziomu zero wzniosła się na
wysokość sześćset dziewięćdziesiąt osiem metrów. To
była przełęcz Vratnik, zaznaczona jak najbardziej na
mapie, ale jakoś nie doczytaliśmy, że ta skądinąd
niedługa droga biegnie przez góry. I że te sto
kilometrów nie będzie łatwą i miłą przejażdżką. Droga
mozolnie pięła się wzwyż, była wąska, bardzo stroma
i kręta, z nawierzchnią pozostawiającą wiele do
życzenia. Była też niezwykle malownicza po jednej
stronie auta wznosiła się stroma skała, po drugiej ziała
głęboka przepaść. I dostarczała ekstremalnych wrażeń
często nie było nawet symbolicznej barierki. A lokalni
kierowcy nie robili sobie kompletnie nic z tej
wysokości. Ja jechałem czterdzieści na godzinę, co
wzbudzało ich wściekłość, bo wyprzedzać tam to był
wyczyn, a mnie ich jazda przyprawiała o palpitację
serca. Całości krajobrazu dopełniał widok
zrujnowanych wojną domów, do których wejścia
strzegły tablice z informacją: Wstęp wzbroniony. Miny.
Przy jednym z takich domów pracowali saperzy
objazd zajął nam ponad czterdzieści minut. Widok był
smutny, a i czas zaczynał nas gonić.
Majka milczała, ja też. Odezwała się dopiero około
siedemnastej.
Adam, musimy porozmawiać.
Nie jestem w stanie.
Rozumiem, to zatrzymajmy się, bo musimy
porozmawiać.
Jeśli chcesz teraz omawiać szczegóły naszego
rozwodu, to zgadzam się na wszystko.
Nie chcę rozmawiać o żadnym rozwodzie, tylko
o tym, co teraz zrobimy.
A co mamy zrobić?
Chce mi się pić i chce mi się siusiu.
No wiesz co, oddawać i pochłaniać płyny
jednocześnie? To nielogiczne.
Nielogiczne to będzie, gdy będziemy mieli mokre
siedzenie.
To szukaj jakiejś knajpy.
Może być tu? wskazała niepozornie
wyglądający budyneczek, przed którym siedziało
i popijało piwo kilku miejscowych chłopów.
Zaparkowałem, wyłączyłem stacyjkę. Nie byłem
w stanie od razu wysiąść z samochodu. Trzęsły mi się
ręce, trzęsły mi się nogi.
Chyba byłem odrobinę spięty powiedziałem
z autentycznym zdumieniem. Nie wiedziałem nawet, jak
bardzo byłem zdenerwowany, chociaż z gór
wyjechaliśmy już dwadzieścia minut temu.
Chodz, rozprostuj kości. Zamówiłam herbatę
i coś do zjedzenia. Nie wiem tak do końca co, ale chyba
frytki z jakimś mięsem. Nie znam lokalnych specjałów,
nie będę ryzykować.
Usiedliśmy, odetchnęliśmy.
Adam, musimy podjąć decyzję. Majka wróciła
do tematu.
Jaką znowu decyzję? Nie jestem w najlepszej
formie do takich rozmów.
Obawiam się, że musi to być teraz. Musimy
zdecydować, wracamy czy oglądamy park.
Po to tyle jechaliśmy, żeby teraz wracać?
Oszalałaś?
Niezupełnie. Jest godzina piąta. Za cztery i pół
godziny odpływa nasz ostatni prom. Z Valbinski tutaj
jechaliśmy cztery godziny. Teraz będzie już powoli
zmierzchać i będzie się jechało gorzej, a i na to, że nie
będzie objazdu w miejscu, gdzie pracowali saperzy, też
nie ma raczej co liczyć. Jeden z miejscowych mówił, że
może tak być jeszcze jutro. Dojedziemy w tym samym
czasie tylko pod warunkiem, że zamkniesz oczy i dasz
mi poprowadzić. Nie ma najmniejszej szansy, żebyśmy
zobaczyli park dzisiaj i dzisiaj nocowali w naszym
hotelu. Do Plitwickich zostało nam około trzydziestu
kilometrów. Poświęcić na obejrzenie parku dwie czy
trzy godziny to grzech. Potrzeba przynajmniej pięciu
sześciu godzin. No, czterech, jeśli wezmiemy pod uwagę
program absolutne minimum . Park jest czynny do
ósmej, więc jeśli nawet dziś tam wejdziemy, to i tak po
nic. Albo natychmiast z naciskiem na natychmiast
wracamy, albo jedziemy dalej, szukamy noclegu
i zwiedzamy jeziora jutro. I jutro wracamy.
Milczałem. Byłem wściekły. Nienawidziłem takich
niespodzianek. Majka była takim świetnym
organizatorem, a przeoczyła ten drobny szczegół, że
tych niespełna trzystu kilometrów nie da się pokonać
w trzy czy cztery godziny, ale potrzeba na nie prawie
sześciu plus prom. Niech to szlag.
Adam, przepraszam. yle to obmyśliłam. Nie
chciałam. Majka próbowała łagodzić sytuację.
Nie wiedziałem: wierzyć, czy nie. Ale przecież ja
też patrzyłem na tę mapę i też tego drobiazgu nie
wyłapałem. Nie to było zresztą dla mnie teraz istotne.
Istotne było to, że miałem cholerną ochotę obejrzeć
Plitwicki Park i nie chciałem pluć sobie w brodę, że
przejechałem tę pokręconą drogę na darmo.
Popatrzyłem na zegarek. Bez wątpienia Majka
miała rację. Trzeba natychmiast wracać albo zostać na
noc. Ależ mi się to nie podobało. Nie wzięliśmy ze sobą
nic. Kompletnie nic. Trochę kun, trochę euro i karty
kredytowe. Ani szczoteczki do zębów, ani mydła, nie
wspominając już o czystych majtkach i skarpetkach. Jeśli
wrócimy, będę sobie pluł w brodę. O kąśliwe uwagi
Majki martwić się nie muszę, bo przecież się
rozwodzimy. W ogóle nie muszę się już martwić o jej
samopoczucie. To ma być moja samodzielna decyzja,
uwzględniająca tylko moje racje. A ja sam CHC
zobaczyć Plitwickie Jeziora. Nie potrafiłem sobie jednak
wyobrazić, jak to będzie, gdy założę na siebie
wczorajszą bieliznę. Wiedziałem też o tym, że
jakichkolwiek luksusów nie wynajmiemy sobie na
dzisiejszą noc, i tak jej nie prześpię. Nigdy nie spałem
dobrze w nowym miejscu. Niech to cholera! zakląłem
w duchu. Dlaczego na sam koniec naszego związku los
nam spłatał takiego psikusa? Cóż było robić, trzeba
podjąć decyzję szybko, inaczej czas sam podejmie ją za
nas.
Jedziemy dalej powiedziałem zdecydowanie.
Jesteś pewien? Majka niedowierzała.
Mam tylko nadzieję, że znajdziemy jakiś nocleg.
Też na to liczę.
Dopiliśmy spokojnie herbatę, zjedliśmy obiad.
Frytki były z mikrofali, mięso też. Jedzenie jednak
miało ten atut, że było ciepłe i dawało chwilę czasu na
oswojenie się z nową sytuacją. Atmosfera między nami
była raczej kiepska, z tendencją do fatalnej. Ochoty na
rozmowę zdecydowanie nie mieliśmy.
Zupełnie się nie spiesząc, ruszyliśmy w dalszą
drogę. Słońce chyliło się ku zachodowi i właściwie
byłoby bardzo pięknie, gdyby urodzie krajobrazu nie
szkodziły porzucone w czasie wojny domostwa. Powoli
poprawiały nam się humory.
Ale zaprosisz mnie na jakąś dobrą kolację?
zagadnąłem.
No pewnie. Już dawno tak się nie wygłupiłam.
Będę miała nauczkę, że sto kilometrów nie musi być
równe stu kilometrom. Zapomniałam o tym, bo
w Polsce, przynajmniej na drogach, którymi jeżdżę, nie
ma aż tak ekstremalnych warunków.
I całe szczęście, umarłbym chyba z nerwów.
Jezdzisz jak szatan, a polskie drogi i tak są dla ciebie za
kiepskie. To znaczy za kiepskie na prędkości, jakie na
nich rozwijasz.
Adam, nie przesadzaj. Zakładam zawsze godzinę
na sto kilometrów.
No właśnie. Właśnie o to mi chodzi. Za szybko
jezdzisz!
Popatrz, już dojeżdżamy. Majka zmieniła temat.
Już od dłuższej chwili jesteśmy w pobliżu. Jestem
przekonany, że to jest park, ale od tyłu.
Myślę, że masz rację. Majka popatrzyła na
mapę. Duże to.
Myślałaś, że Park Narodowy będzie miał dwa
hektary?
No raczej tak nie myślałam odcięła się. To [ Pobierz całość w formacie PDF ]