[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wycelowałem w leżące nieopodal ciało.
 Ten już jest gotów  uspokoił mnie Duńczyk, który podbiegł do ciemnych
otworów strzelnic na przeciwległej do wejścia ścianie. Wychodziło na to, że grupa
szturmowa skręciła gdzieś wcześniej.  Co teraz?
 Tędy.  Podbiegłem do drzwi w najdalszym kącie wartowni i w tej chwili
po korytarzu przewalił się szkwał wyrywającej się na wolność magicznej energii.
Umieszczone pod sufitem lampy imitujące światło dzienne najpierw oślepiająco
rozbłysły, a potem wybuchły, posypało się na nas pokruszone szkło. Odruchowo
zasłoniłem się tarczą zaklęć ochronnych i tylko dlatego druga fala narastających
czarodziejskich pól nie uczyniła mi prawie żadnej krzywdy. Co się dzieje? Chociaż
jeśli wziąć pod uwagę agregaty, jakie widziałem podczas wizyty tutaj u Kulawego
Borii, nie powinienem się dziwić.
 Co to za świństwo?  Sielin splunął krwawo.
 Trzeba zawrócić  zaproponował Napalm, chwiejąc się lekko. Beton
wyraznie wibrował pod nogami.
 Sopel?  Gorodowski chciał usłyszeć moje zdanie.  Co powiesz?
 To wasze zejście.  Wyjrzałem za drzwi, pokazałem mu wypalony otwór
w podłodze. Co ciekawe, dziura była doskonale okrągła. W dodatku ktoś wbił w
ścianę potężny hak z obwiązaną na nim liną.
 Robota braci?  spytał Duńczyk, zaglądając ostrożnie w otwór.
 Zapewne, ale trafili tutaj innym korytarzem.  Przeskoczyłem nad dziurą i
od razu odbiegłem od niej jak najdalej. Koncentracja magicznej energii w dole
przechodziła wszelkie wyobrażenie. Czegoś takiego nie doświadczyłem nawet na
Północy. Uch, nie bez powodu Bractwo rwało właśnie tutaj. Moi przyjaciele też
ciągnęli jak muchy do miodu.  Wy jak sobie chcecie, ale ja tam nie wlezę.
 Filip, osłaniaj.  Hamlet chwycił linę, omotał ją wokół nogi i zsunął się na
dół.
 Denis, czekaj tutaj  polecił Gorodowski, zanim poszedł w ślady
Duńczyka.
 Napalm, idziemy  zawołałem piromantę, kiedy udało mi się odzyskać
równowagę po kolejnym wstrząsie. Wyglądało na to, że walczący zbliżają się do nas.
Trzeba by zdążyć zabrać się stąd, zanim bracia podsmażą nas jak szczury do spółki z
komunardami. Zakon ewidentnie nie był nastawiony na pertraktacje z przeciwnikiem.
 A wy dokąd?  Sielin przebiegł za nami parę kroków, schował się w
głęboką niszę w ścianie korytarza. Miejsce wybrał sobie bardzo dobre: nieliczne
ocalałe lampy zaczęły migać coraz częściej i dostrzec kryjówkę można było dopiero
z bliska.
 My zaraz!  Nie zapominając rozglądać się na boki, skoczyłem do
pokoiku zajmowanego przez Kulawego Borię. Jeśli udałoby się go wziąć żywcem,
Hamletowi oko zbieleje z zazdrości. Wtedy będzie musiał chcąc nie chcąc odsłonić
karty. Przecież to jasne, że miał jakieś bardzo ważne powody, żeby tu się pchać.
Powody, których z jakichś przyczyn nie raczyli mi wyjawić...
A nawet jeśli nie puści farby, nie szkodzi. Sekciarze taki podarek przyjmą z
niewysłowioną wdzięcznością. Jeżeli ktoś mógłby służyć im konsultacjami na temat
przybojów energii, to tylko Kulawy.
Do klitki Borii dobiegliśmy z Napalmem, nie natykając się na nikogo po
drodze. I dotarliśmy na miejsce, trzeba powiedzieć, bardzo w czas: wzmocnione
stalowymi sztabami drzwi zaczęły się właśnie uchylać. Nie wahając się ani chwili, z
całej siły wpasowałem w nie obcas. Poczułem, jak solidne deski uderzają o coś.
Oberwawszy żelazną nakładką w czoło, Boria odleciał w głąb pomieszczenia,
rozciągnął się na podłodze, a podnieść już nie zdążył, bo kopniakiem podciąłem mu
ręce i zwaliłem się na niego całym ciężarem.
 Wszystko w porządku?  spytał Napalm.
 Zamknij drzwi!  warknąłem, wykręcając Kulawemu ręce za plecy. Boria
jak nic postanowił skorzystać z zamieszania, żeby się zmyć, ale jednakowoż trochę
się spóznił.  Daj kabel!
 Jaki?  Piromanta skrzywił się od zapachu ozonu i rozejrzał nieco
oszołomiony po pokoju. A mógł się poczuć niepewnie: pod sufitem migotały lampy,
po wszystkich kątach sypały oślepiającymi iskrami wiązki przewodów, a na licznych
ekranach przeskakiwały w szaleńczym tempie cale szwadrony zer i jedynek.
 Obojętnie!  Naciągnąłem Kulawemu na twarz jego własną czapeczkę
narciarską i nieco zwolniłem chwyt, czekając, aż piromanta utnie leżącym na stole
nożem kabel potrzebnej długości.
 Na cholerę ci on? Ze złota jest czy co?  zdziwił się Napalm, oglądając
uważnie odcięty kawałek.
 I ze srebra  burknąłem. Odciągnąłem Borii rękawy zimowej kurtki. 
Wiąż porządnie.
 Już.  Piromanta uklęknął przy mnie.
Znów gruchnęło, tym razem już znacznie bliżej. Jeden z monitorów zgasł, a ze
stojącej w kącie lodówki poszedł dym. Po wetkniętych w kryształową kulę prętach
przebiegły iskry, a drżący między nimi łuk elektryczny na moment przygasł. I od
razu w pomieszczeniu podskoczyła koncentracja magicznego pola. Komputery nie
wytrzymały przeciążenia, zaczęły eksplodować jeden po drugim, a oświetlenie
zupełnie wysiadło.
 Co za czort?  Napalm skończył wiązać ręce Borii, w świetle migoczących
w różnych kątach wyładowań elektrycznych dotarł do drzwi.
 Mnie o to pytasz?  Chwyciłem Kulawego za kołnierz, powlokłem za
piromantą.  Pomóż mi lepiej.
 Cicho bądz! Strzelają.
 Gdzie?  Opuściłem Borię na podłogę i przysłuchałem się. Rzeczywiście,
gdzieś niedaleko trwała zajadła strzelanina, prawie niesłyszalna przez trzaskające w
pomieszczeniu iskry.
 Gdzieś obok.  Napalm chciał się wysunąć na zewnątrz, ale chwyciłem go
za rękaw i odciągnąłem na środek pokoju.
 Przypilnuj gościa.  Odbezpieczyłem wrzosa. uchyliłem drzwi. Nie widząc
nic podejrzanego, wyszedłem na korytarz.
Kolejna seria rozległa się o wiele bliżej, a co najgorsze, strzelano właśnie tam,
gdzie Sielin został do osłony włazu. Nowa bieda...
Zza zakrętu wyskoczył komunard, na długą chwilę zatrzymał się. Bo jak miał
się nie zatrzymać, skoro taszczył na plecach rannego towarzysza? Tego zawahania
wystarczyło mi, żeby przeciągnąć po nim długą serią. Ranny, który dostał w bok
kilka kul, odleciał pod ścianę, a niewysoki osiłek, utrzymujący się nie wiadomo
jakim cudem na nogach, wyrzucił przed siebie rękę. Wciemności błysnął wystrzał z
pistoletu, a odchylona przez amulet kula o mały włos nie trafiła mnie w ucho, kiedy
zrykoszetowała od betonowych płyt. Sielin wybiegł zza węgła i z miejsca wsadził
komunardowi kulę w potylicę. Ten runął na ziemię jak podcięty, a trzymany przez
niego granat F-I, podskakując, miękko dobił do ściany. Ufff... nie zdążył wyciągnąć
zawleczki...
 Uciekamy!  machnął do mnie stieczkinem Denis i podniósł z podłogi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl
  • y_i_rekurencje_ _J.Marecki_[100]
  • Anne_Rice_ _Nowe_Kroniki_Wampir悜‚w_02_ _Wampir_Vittorio
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • montekonrad.xlx.pl