[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zostaniesz tylko ty, panie, i Urszula, która wpadła w doprawdy przesadny smutek.
Bom jest zasmucona! krzyknęła Urszula. Błagam cię, Florianie, choćby
tylko dlatego, \e nigdy cię o nic nie prosiłam, i dobrze o tym wiesz...
To prawda, Urszulo rzekł lord najłagodniejszym tonem, jaki dotychczas
dobył się z jego ust. Wiem o tym, mój cudny kwiatuszku. Jednak\e ten chłopiec jest
krnąbrny, a jego rodzina w okresie gdy miała przewagę nad tymi z nas, którzy zapuszczali się
w tamte strony na łowy, niszczyła członków naszego plemienia. Miało to miejsce nie raz i nie
dwa.
Wspaniale! krzyknąłem. Jakie\ to chwalebne, jakie\ niezwykłe! Zaiste,
wyborna to dla mnie przysługa.
Lord zdziwił się i zirytował moją reakcją na jego słowa.
Urszula podeszła szybko w stronę stołu, szeleszcząc swą aksamitną suknią, i oparła się
o blat. Widziałem jej włosy, zaplecione w drugie grube warkocze i przewiązane czerwonymi
wstą\kami, oraz prześliczne ramiona szczupłe i pełne zarazem. Wszystko to wbrew mej
woli ponownie mnie oczarowało.
Do zagrody, zaklinam cię, panie błagała. I pozwól mi mieć go dla siebie
przez tyle nocy, ilu potrzeba, by moje serce się z tym pogodziło. Niech wezmie dziś udział we
Mszy o Północy, niech podda się jej działaniu.
Nic nie powiedziałem. Zapamiętałem tylko jej słowa.
Nagle pojawiło się przy mnie dwóch gładko ogolonych mę\czyzn, którzy mieli jak
sądziłem pomóc Godricowi w wyprowadzeniu mnie z tej sali.
Zanim jeszcze zorientowałem się, co mnie czeka, zasłonięto mi oczy jakąś miękką
przepaską.
Nie, ja chcę widzieć! krzyknąłem.
Do zagrody z nim. Dobrze... Tak będzie dobrze usłyszałem głos lorda i
poczułem, jak wyprowadzają mnie z sali tak szybkim krokiem, jakby moi stra\nicy wręcz
płynęli w powietrzu.
Muzyka znowu zadudniła rytmicznie, ale mnie ju\ litościwie od niej izolowano. Kiedy
niesiono mnie po schodach, stopy me ocierały się raz po raz o szorstkie stopnie, a trzymające
mnie niedbale dłonie stra\ników sprawiały mi niemały ból.
Uspokój się, proszę, Vittorio. Nie wyrywaj się ju\. Bądz mym dzielnym
Vittoriem, zamilknij.
Ale dlaczego, najdro\sza? spytałem. Dlaczego to mnie obdarzyłaś
uczuciem? Czy całując, musisz zawsze kłuć mnie swymi zębami?
Tak, tak, tak powiedziała mi prosto do ucha.
Ciągnięto mnie przez jakiś korytarz. Słyszałem chór zlewających się ze sobą i raczej
donośnych głosów, a tak\e wiejący na zewnątrz wiatr i zupełnie nowy rodzaj muzyki.
Co się dzieje? Dokąd idziemy? spytałem.
Usłyszałem, jak zamykają się za mną drzwi, po czym zerwano mi z oczu przepaskę.
Otó\ i zagroda, Vittorio rzekła mi szeptem do ucha Urszula, przyciskając
swe ramię do mojego. To tutaj trzymamy nasze ofiary do czasu, gdy będą nam potrzebne.
Staliśmy na kamiennym półpiętrze, z którego kręte schody prowadziły w dół prosto na
ogromny dziedziniec. Działo się tam tak du\o, \e trudno mi było ogarnąć to jednym
spojrzeniem.
Wiedziałem, \e znajdujemy się wysoko w murach zamczyska. Kiedy uniosłem wzrok,
stwierdziłem, \e otaczające dziedziniec ściany wyło\one są białym marmurem i \e widnieją w
nich wąskie, spiczasto zakończone okna w starym francuskim stylu. Niebo nade mną
pulsowało jasną poświatą, wzmaganą zapewne przez liczne pochodnie na dachach i
obwarowaniach zamku.
Nie wynikało z tego nic zgoła, mo\e poza tym, \e ucieczka była niemo\liwa,
albowiem okna znajdowały się za wysoko, a marmur był zbyt gładki, aby próbować się po
nim wspiąć.
Wy\ej dostrzegłem kilka niewielkich balkoników, umieszczonych jednak równie\
stanowczo za wysoko. Widziałem, jak blade, odziane w czerwień demony spoglądają na mnie
53
z tych balkonów, jak gdyby moje tu wejście okazało się dla nich wizualną atrakcją. Okrutne
spojrzenia posyłały mi tak\e monstra stojące na obiegającym dziedziniec kru\ganku.
Niech ich piekło pochłonie pomyślałem.
Najbardziej zdumiała mnie i zauroczyła jednocześnie mnogość tłoczących się na
dziedzińcu istot ludzkich.
Miejsce to było o wiele jaśniej oświetlone ni\ upiorny dwór, na którym właśnie
wydano na mnie wyrok. Co więcej, ten prostokątny dziedziniec okazał się bez mała innym,
autonomicznym światem, obsadzonym kwitnącymi drzewami oliwnymi, pomarańczami i
cytrynowcami, na których porozwieszano latarnie.
Kłębili się tam bez ładu i składu pijani chyba ludzie niektórzy półnadzy, inni
odziani, czasem nawet w drogie stroje. Wszyscy oni chodzili tu i tam cię\kim krokiem,
potykając się niekiedy, albo le\eli bezwładnie na ziemi, a ka\dy z nich był brudny,
zaniedbany, wręcz spodlony.
Wszędzie tam stały chatki, kojarzące się ze słomianymi domkami chłopskimi,
drewniane szałasy, kamienne nisze i okolone trelia\em ogrody. Cały ten teren poprzecinany
był dziesiątkami krętych ście\ek i tworzył rozrastający się dziko chaotyczny labirynt.
Drzewa rosły w gęstych skupiskach, pomiędzy którymi na pokrytej trawą ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
Zostaniesz tylko ty, panie, i Urszula, która wpadła w doprawdy przesadny smutek.
Bom jest zasmucona! krzyknęła Urszula. Błagam cię, Florianie, choćby
tylko dlatego, \e nigdy cię o nic nie prosiłam, i dobrze o tym wiesz...
To prawda, Urszulo rzekł lord najłagodniejszym tonem, jaki dotychczas
dobył się z jego ust. Wiem o tym, mój cudny kwiatuszku. Jednak\e ten chłopiec jest
krnąbrny, a jego rodzina w okresie gdy miała przewagę nad tymi z nas, którzy zapuszczali się
w tamte strony na łowy, niszczyła członków naszego plemienia. Miało to miejsce nie raz i nie
dwa.
Wspaniale! krzyknąłem. Jakie\ to chwalebne, jakie\ niezwykłe! Zaiste,
wyborna to dla mnie przysługa.
Lord zdziwił się i zirytował moją reakcją na jego słowa.
Urszula podeszła szybko w stronę stołu, szeleszcząc swą aksamitną suknią, i oparła się
o blat. Widziałem jej włosy, zaplecione w drugie grube warkocze i przewiązane czerwonymi
wstą\kami, oraz prześliczne ramiona szczupłe i pełne zarazem. Wszystko to wbrew mej
woli ponownie mnie oczarowało.
Do zagrody, zaklinam cię, panie błagała. I pozwól mi mieć go dla siebie
przez tyle nocy, ilu potrzeba, by moje serce się z tym pogodziło. Niech wezmie dziś udział we
Mszy o Północy, niech podda się jej działaniu.
Nic nie powiedziałem. Zapamiętałem tylko jej słowa.
Nagle pojawiło się przy mnie dwóch gładko ogolonych mę\czyzn, którzy mieli jak
sądziłem pomóc Godricowi w wyprowadzeniu mnie z tej sali.
Zanim jeszcze zorientowałem się, co mnie czeka, zasłonięto mi oczy jakąś miękką
przepaską.
Nie, ja chcę widzieć! krzyknąłem.
Do zagrody z nim. Dobrze... Tak będzie dobrze usłyszałem głos lorda i
poczułem, jak wyprowadzają mnie z sali tak szybkim krokiem, jakby moi stra\nicy wręcz
płynęli w powietrzu.
Muzyka znowu zadudniła rytmicznie, ale mnie ju\ litościwie od niej izolowano. Kiedy
niesiono mnie po schodach, stopy me ocierały się raz po raz o szorstkie stopnie, a trzymające
mnie niedbale dłonie stra\ników sprawiały mi niemały ból.
Uspokój się, proszę, Vittorio. Nie wyrywaj się ju\. Bądz mym dzielnym
Vittoriem, zamilknij.
Ale dlaczego, najdro\sza? spytałem. Dlaczego to mnie obdarzyłaś
uczuciem? Czy całując, musisz zawsze kłuć mnie swymi zębami?
Tak, tak, tak powiedziała mi prosto do ucha.
Ciągnięto mnie przez jakiś korytarz. Słyszałem chór zlewających się ze sobą i raczej
donośnych głosów, a tak\e wiejący na zewnątrz wiatr i zupełnie nowy rodzaj muzyki.
Co się dzieje? Dokąd idziemy? spytałem.
Usłyszałem, jak zamykają się za mną drzwi, po czym zerwano mi z oczu przepaskę.
Otó\ i zagroda, Vittorio rzekła mi szeptem do ucha Urszula, przyciskając
swe ramię do mojego. To tutaj trzymamy nasze ofiary do czasu, gdy będą nam potrzebne.
Staliśmy na kamiennym półpiętrze, z którego kręte schody prowadziły w dół prosto na
ogromny dziedziniec. Działo się tam tak du\o, \e trudno mi było ogarnąć to jednym
spojrzeniem.
Wiedziałem, \e znajdujemy się wysoko w murach zamczyska. Kiedy uniosłem wzrok,
stwierdziłem, \e otaczające dziedziniec ściany wyło\one są białym marmurem i \e widnieją w
nich wąskie, spiczasto zakończone okna w starym francuskim stylu. Niebo nade mną
pulsowało jasną poświatą, wzmaganą zapewne przez liczne pochodnie na dachach i
obwarowaniach zamku.
Nie wynikało z tego nic zgoła, mo\e poza tym, \e ucieczka była niemo\liwa,
albowiem okna znajdowały się za wysoko, a marmur był zbyt gładki, aby próbować się po
nim wspiąć.
Wy\ej dostrzegłem kilka niewielkich balkoników, umieszczonych jednak równie\
stanowczo za wysoko. Widziałem, jak blade, odziane w czerwień demony spoglądają na mnie
53
z tych balkonów, jak gdyby moje tu wejście okazało się dla nich wizualną atrakcją. Okrutne
spojrzenia posyłały mi tak\e monstra stojące na obiegającym dziedziniec kru\ganku.
Niech ich piekło pochłonie pomyślałem.
Najbardziej zdumiała mnie i zauroczyła jednocześnie mnogość tłoczących się na
dziedzińcu istot ludzkich.
Miejsce to było o wiele jaśniej oświetlone ni\ upiorny dwór, na którym właśnie
wydano na mnie wyrok. Co więcej, ten prostokątny dziedziniec okazał się bez mała innym,
autonomicznym światem, obsadzonym kwitnącymi drzewami oliwnymi, pomarańczami i
cytrynowcami, na których porozwieszano latarnie.
Kłębili się tam bez ładu i składu pijani chyba ludzie niektórzy półnadzy, inni
odziani, czasem nawet w drogie stroje. Wszyscy oni chodzili tu i tam cię\kim krokiem,
potykając się niekiedy, albo le\eli bezwładnie na ziemi, a ka\dy z nich był brudny,
zaniedbany, wręcz spodlony.
Wszędzie tam stały chatki, kojarzące się ze słomianymi domkami chłopskimi,
drewniane szałasy, kamienne nisze i okolone trelia\em ogrody. Cały ten teren poprzecinany
był dziesiątkami krętych ście\ek i tworzył rozrastający się dziko chaotyczny labirynt.
Drzewa rosły w gęstych skupiskach, pomiędzy którymi na pokrytej trawą ziemi [ Pobierz całość w formacie PDF ]