[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z waty nóg, pośpieszyłem za Wietrickim. Zanim dotarłem do drzwi, potrąciłem kilka kaganków.
Hm... pośpieszyłem to bardzo szumnie powiedziane. Bardziej adekwatnie byłoby stwierdzić, że
pokulałem za nim. Ale że potem za drzwi wyskoczyłem, to już się zgadza. Jeszcze trochę, a
wyleciałbym...
Wietrickiego dostrzegłem w drugim końcu korytarza. Zarzucił pas karabinu na ramię i
patrzył w otwarte na oścież okno.
Uciekł? domyśliłem się. Podszedł do mnie, utykając na lewą nogę. A tobie co
znowu?
Stopa mi się przekręciła i rąbnąłem w ścianę. Kola ostrożnie dotknął rozciętej brwi i
wielkiego stłuczenia na prawej stronie twarzy. O mało się nie zabiłem...
Wróciłem do pokoju z martwym czarodziejem i mimo woli skrzywiłem się od nieznośnego
odoru śmierci.
Leszy uciekł? powtórzyłem pytanie do Wietrickiego, który wszedł za mną.
Nie zdążył wymamrotał niewyraznie zagapiony na bezgłowego Jałtina i przetarł usta.
Wsadziłem mu w plecy pół magazynka. Chcesz zobaczyć?
A na co mam patrzeć? Zatrzymałem się przy uchylonym oknie, spojrzałem na
spoczywającą na parapecie skórzaną torbę. Były w niej noże, jakieś preparaty, opatrunki. Wezmę z
sobą, może wystarczy. A jeśli nie, trzeba będzie Napalma przynieść tutaj. Może tak by było i lepiej.
Idziemy stąd.
Tak, najwyższy czas. Wietricki popatrzył przez okno. Z zewnątrz dobiegały wcale już
nie takie odległe odgłosy wystrzałów. Czas...
Wziąłem torbę pod pachę, wyszedłem na podest i zacząłem powoli schodzić. Na szczęście
wybuchy granatów nie uszkodziły konstrukcji i na parter dotarliśmy bez problemów.
Rzuciłem teczkę Wietrickiemu, uchyliłem drzwi i wyjrzałem na zewnątrz. Nikogo nie
zobaczyłem. Powinienem zlustrować otoczenie magicznym okiem, ale wtedy mózg by mi chyba
wypłynął przez uszy. Dobrze, nasi by przecież ostrzegli.
Krzywiąc się od szarpiącego głowę bólu, ostrożnie wypełzłem na ganek, postawiłem stopę
na zaśnieżony stopień i w tej chwili ktoś zbił mnie z nóg. Atak był tak błyskawiczny, że nie
zdążyłem nawet pociągnąć za spust. Ręce z miejsca wykręcili mi do tyłu, wyszarpnęli automat tak,
że o mały włos wyrwaliby mi palec wskazujący, a chwilę pózniej na nadgarstkach zatrzasnęły się
zimne kajdanki.
Z twarzą w śniegu nie byłem w stanie ocenić całości sytuacji, ale sądząc po głuchych
dzwiękach uderzeń, Wietrickiego spotkał los wcale nie lepszy.
Brać ich! Brać ich! rozkazał kobiecy głos, który wydał mi się znajomy. Czyżby sama
Daria Krasnowa, zastępca kogoś tam w SWB?
Bardzo możliwe. W każdym razie wykonano jej polecenie natychmiast napastnicy
chwycili mnie pod ręce i powlekli od kliniki. Wlekli niedługo, kiedy tylko minęliśmy leżących w
wianuszku odmieńców, rozległ się kaszel silnika samochodowego i podjechał do nas pomalowany
na ciemną zieleń van.
Wrzucili mnie przez tylne drzwi, zaraz za mną poleciał nieprzytomny Nikołaj. Zatrzasnęli
za nami skrzydła, ale moje zdziwienie, że nikt z bezpieczniaków nie pofatygował się do środka
razem z nami, zaraz zmieniło się w przygnębienie.
Nie było z tej strony klamek, a okienko do kabiny kierowcy zostało zabezpieczone solidną
kratą. W dodatku kiedy mnie wlekli, zdążyli obszukać, jak należy. Wszystką broń zabrali, do
najmniejszego nożyka.
Samochód podskoczył na wyboju, a ja po uderzeniu potylicą w jakąś listwę o mały włos nie
dołączyłem do Wietrickiego. W ustach poczułem metaliczny posmak krwi, ale szybko przestało mi
się kręcić w głowie i odzyskałem oddech.
Nie, tak to nie będzie. Trzeba zacząć działać.
Spróbowałem usiąść, opierając się plecami o bok samochodu, a potem złożyłem się
praktycznie na pół, żeby przeciągnąć skute ręce pod stopami. Udało się jakoś. Wprawdzie ta
sztuczka nie wymagała może niewiarygodnej sprawności, ale plecy miałem teraz jak wyciosane z
drewna, bo jakiś gorliwy drużynnik zaprawił mnie z buta, żebym się nie rzucał.
Wciąż opierając się o bok auta, podniosłem się na nogi i wyjrzałem przez zakratowane
okienka. Niewiele byłem w stanie dostrzec, ale zdawało mi się, że wyjechaliśmy na Krzywą. Z
przodu zamajaczyły zarysy wozu eskorty, z tyłu jechał czarny UAZ patriot. Niezle nas obłożyli.
To skurwiele! Jak zdołali nas tak szybko odnalezć?
Znów usiadłem na podłodze i zakląłem paskudnie.
Idioto! Przecież cały czas masz przy sobie odznakę służbową! Nikt nie musiał pakować do
samochodu jakichś nadajników! No to się porobiło!
Dobrze, teraz pytanie, gdzie się podziali Napalm z Wierą? Chociaż co to za pytanie... Jak
ich tylko schwytali, od razu wywiezli na Komendę Centralną. My też tam mknęliśmy z bardzo
przyzwoitą prędkością. Jak tak dalej szoferak będzie brał zakręty, zdechnę, zanim dotrzemy na
miejsce. I po co to tak gnać? Czyżby się bali naciąć na pętających się po Forcie odmieńców?
Potrząsnąłem Wietrickim, wstałem i chwyciłem się za kratę. Jak mam się z tego
wszystkiego wykręcić? A dokładniej, jak uciec przed wjazdem na komendę? Nie przypuszczam,
żebym przeżył tam choćby tę pierwszą noc. Albo od razu wezmą na przesłuchanie i wytrzęsą duszę,
albo Ilja z kumplami po cichutku wyprawi mnie na tamten świat. Kontrwywiadowcy nie po to wdali
się w tę aferę, żeby przez żywego świadka, przeznaczonego zresztą do roli kozła ofiarnego, trafić na
szubienicę. Nie, na pewno powinni mieć jakiś plan B. I na sto procent plan ów przewiduje moje
zniknięcie.
Dobrze, trzeba to wziąć na logikę. Wszystko, co mogło posłużyć za broń, wydłubali mi z
kieszeni, ale moje zdolności magiczne nigdzie przecież się nie podziały. Tak są ograniczone, tak
nie zawsze działają, ale przecież czasem wystarczy drobiazg, żeby odwrócić bieg spraw.
Skoncentrowałem się, spróbowałem przywrócić czary ochronne i z przerażeniem stwierdziłem, że
nie daję rady. Zatrzaśnięte na nadgarstkach obrączki jakimś niepojętym sposobem blokowały
wszelkie próby.
Co to za świństwo?! Przecież nie było na nich ani jednej runy! Czy to może chodziło o sam
metal? A próbować je zdjąć próżny trud. Nie szkolono mnie przecież na jakiegoś superagenta,
żebym znał różne sztuczki... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
z waty nóg, pośpieszyłem za Wietrickim. Zanim dotarłem do drzwi, potrąciłem kilka kaganków.
Hm... pośpieszyłem to bardzo szumnie powiedziane. Bardziej adekwatnie byłoby stwierdzić, że
pokulałem za nim. Ale że potem za drzwi wyskoczyłem, to już się zgadza. Jeszcze trochę, a
wyleciałbym...
Wietrickiego dostrzegłem w drugim końcu korytarza. Zarzucił pas karabinu na ramię i
patrzył w otwarte na oścież okno.
Uciekł? domyśliłem się. Podszedł do mnie, utykając na lewą nogę. A tobie co
znowu?
Stopa mi się przekręciła i rąbnąłem w ścianę. Kola ostrożnie dotknął rozciętej brwi i
wielkiego stłuczenia na prawej stronie twarzy. O mało się nie zabiłem...
Wróciłem do pokoju z martwym czarodziejem i mimo woli skrzywiłem się od nieznośnego
odoru śmierci.
Leszy uciekł? powtórzyłem pytanie do Wietrickiego, który wszedł za mną.
Nie zdążył wymamrotał niewyraznie zagapiony na bezgłowego Jałtina i przetarł usta.
Wsadziłem mu w plecy pół magazynka. Chcesz zobaczyć?
A na co mam patrzeć? Zatrzymałem się przy uchylonym oknie, spojrzałem na
spoczywającą na parapecie skórzaną torbę. Były w niej noże, jakieś preparaty, opatrunki. Wezmę z
sobą, może wystarczy. A jeśli nie, trzeba będzie Napalma przynieść tutaj. Może tak by było i lepiej.
Idziemy stąd.
Tak, najwyższy czas. Wietricki popatrzył przez okno. Z zewnątrz dobiegały wcale już
nie takie odległe odgłosy wystrzałów. Czas...
Wziąłem torbę pod pachę, wyszedłem na podest i zacząłem powoli schodzić. Na szczęście
wybuchy granatów nie uszkodziły konstrukcji i na parter dotarliśmy bez problemów.
Rzuciłem teczkę Wietrickiemu, uchyliłem drzwi i wyjrzałem na zewnątrz. Nikogo nie
zobaczyłem. Powinienem zlustrować otoczenie magicznym okiem, ale wtedy mózg by mi chyba
wypłynął przez uszy. Dobrze, nasi by przecież ostrzegli.
Krzywiąc się od szarpiącego głowę bólu, ostrożnie wypełzłem na ganek, postawiłem stopę
na zaśnieżony stopień i w tej chwili ktoś zbił mnie z nóg. Atak był tak błyskawiczny, że nie
zdążyłem nawet pociągnąć za spust. Ręce z miejsca wykręcili mi do tyłu, wyszarpnęli automat tak,
że o mały włos wyrwaliby mi palec wskazujący, a chwilę pózniej na nadgarstkach zatrzasnęły się
zimne kajdanki.
Z twarzą w śniegu nie byłem w stanie ocenić całości sytuacji, ale sądząc po głuchych
dzwiękach uderzeń, Wietrickiego spotkał los wcale nie lepszy.
Brać ich! Brać ich! rozkazał kobiecy głos, który wydał mi się znajomy. Czyżby sama
Daria Krasnowa, zastępca kogoś tam w SWB?
Bardzo możliwe. W każdym razie wykonano jej polecenie natychmiast napastnicy
chwycili mnie pod ręce i powlekli od kliniki. Wlekli niedługo, kiedy tylko minęliśmy leżących w
wianuszku odmieńców, rozległ się kaszel silnika samochodowego i podjechał do nas pomalowany
na ciemną zieleń van.
Wrzucili mnie przez tylne drzwi, zaraz za mną poleciał nieprzytomny Nikołaj. Zatrzasnęli
za nami skrzydła, ale moje zdziwienie, że nikt z bezpieczniaków nie pofatygował się do środka
razem z nami, zaraz zmieniło się w przygnębienie.
Nie było z tej strony klamek, a okienko do kabiny kierowcy zostało zabezpieczone solidną
kratą. W dodatku kiedy mnie wlekli, zdążyli obszukać, jak należy. Wszystką broń zabrali, do
najmniejszego nożyka.
Samochód podskoczył na wyboju, a ja po uderzeniu potylicą w jakąś listwę o mały włos nie
dołączyłem do Wietrickiego. W ustach poczułem metaliczny posmak krwi, ale szybko przestało mi
się kręcić w głowie i odzyskałem oddech.
Nie, tak to nie będzie. Trzeba zacząć działać.
Spróbowałem usiąść, opierając się plecami o bok samochodu, a potem złożyłem się
praktycznie na pół, żeby przeciągnąć skute ręce pod stopami. Udało się jakoś. Wprawdzie ta
sztuczka nie wymagała może niewiarygodnej sprawności, ale plecy miałem teraz jak wyciosane z
drewna, bo jakiś gorliwy drużynnik zaprawił mnie z buta, żebym się nie rzucał.
Wciąż opierając się o bok auta, podniosłem się na nogi i wyjrzałem przez zakratowane
okienka. Niewiele byłem w stanie dostrzec, ale zdawało mi się, że wyjechaliśmy na Krzywą. Z
przodu zamajaczyły zarysy wozu eskorty, z tyłu jechał czarny UAZ patriot. Niezle nas obłożyli.
To skurwiele! Jak zdołali nas tak szybko odnalezć?
Znów usiadłem na podłodze i zakląłem paskudnie.
Idioto! Przecież cały czas masz przy sobie odznakę służbową! Nikt nie musiał pakować do
samochodu jakichś nadajników! No to się porobiło!
Dobrze, teraz pytanie, gdzie się podziali Napalm z Wierą? Chociaż co to za pytanie... Jak
ich tylko schwytali, od razu wywiezli na Komendę Centralną. My też tam mknęliśmy z bardzo
przyzwoitą prędkością. Jak tak dalej szoferak będzie brał zakręty, zdechnę, zanim dotrzemy na
miejsce. I po co to tak gnać? Czyżby się bali naciąć na pętających się po Forcie odmieńców?
Potrząsnąłem Wietrickim, wstałem i chwyciłem się za kratę. Jak mam się z tego
wszystkiego wykręcić? A dokładniej, jak uciec przed wjazdem na komendę? Nie przypuszczam,
żebym przeżył tam choćby tę pierwszą noc. Albo od razu wezmą na przesłuchanie i wytrzęsą duszę,
albo Ilja z kumplami po cichutku wyprawi mnie na tamten świat. Kontrwywiadowcy nie po to wdali
się w tę aferę, żeby przez żywego świadka, przeznaczonego zresztą do roli kozła ofiarnego, trafić na
szubienicę. Nie, na pewno powinni mieć jakiś plan B. I na sto procent plan ów przewiduje moje
zniknięcie.
Dobrze, trzeba to wziąć na logikę. Wszystko, co mogło posłużyć za broń, wydłubali mi z
kieszeni, ale moje zdolności magiczne nigdzie przecież się nie podziały. Tak są ograniczone, tak
nie zawsze działają, ale przecież czasem wystarczy drobiazg, żeby odwrócić bieg spraw.
Skoncentrowałem się, spróbowałem przywrócić czary ochronne i z przerażeniem stwierdziłem, że
nie daję rady. Zatrzaśnięte na nadgarstkach obrączki jakimś niepojętym sposobem blokowały
wszelkie próby.
Co to za świństwo?! Przecież nie było na nich ani jednej runy! Czy to może chodziło o sam
metal? A próbować je zdjąć próżny trud. Nie szkolono mnie przecież na jakiegoś superagenta,
żebym znał różne sztuczki... [ Pobierz całość w formacie PDF ]