[ Pobierz całość w formacie PDF ]
która mogła na to patrzeć częściej niż ja.
Zalewajka:
Najpierw obiera się kartofle i kroi na kawałki, ale broń Boże na kostki. Kartofle do zalewajki mają
być okrawkami rozmaitych kształtów. Bierze się kartofel i odkrawa się od niego kawałek po ka-
wałku, aż nic nie zostanie w dłoni. Takie kartofle najlepiej ugotować na kiszczaku po szynce, ale że
kiszczak to niecodzienność, wystarczy w to miejsce kawałek boczku, albo nawet dobra tukowa kość
świńska. Do tego wrzuca się jeszcze grzybki wyczyszczone, wypłukane, pokrojone, trochę soli
i niech się gotuje. Kiedy kartofle dają się już kroić łyżką, zalewa się zalewajkę barszczem z
żytniej mąki. Potem szykuje się okrasę. Kroi się słoninę w kostki, smaży skwarki i dodaje
pokrojonej cebuli. Zalewajkę krasi się wtedy, kiedy cebula i skwarki są już złote. Na koniec trzeba
zupę zabielić. W tym celu miesza się gęstą śmietanę z odrobiną mąki, potem dodaje gorącej
zalewajki i kiedy śmietana jest letnia wlewa się ją do garnka. To wszystko.
Do zalewajki usiadł jak do Wigilii. W myśli złożył sobie życzenia. Jak przystało na Wigilię, nie
zapomniał złożyć życzeń najbliższym. Wzruszyła go nieoczekiwana myśl o Eli. Może nawet
bardziej niż myśl o rodzicach. Ta zamiana kolejności musiała coś znaczyć. Postanowił zamyśleć się
nad tym za dzień, dwa nie wcześniej.
Na razie czyścił duszę, by uczynić ją gotową na przyjęcie zalewajki.
Wstał nagle, nie sięgnąwszy nawet po łyżkę. Widać było, że przez porządek myśli przebiła się jakaś
nie czekana, jakaś krótka, ale silniejsza od tamtych, wigilijnych.
Do Rudnika zajechał od strony Ujazdu. Lubił tę drogę, bo spotykało się tam stajka pól spadające od
drogi do lasu, jak dziewczyńskie wstążki.
Kto to powiedział ja czy Marquez? Te słowa, o jednym zwyczajnym dniu? Co się mogło
wydarzyć przez jeden zwyczajny dzień ? Jeżeli on, to lepiej. Jeżeli ja, to aż wstyd, że on nie
zauważył.
%7ładen pisarz nie powinien tak powiedzieć. Jeden zwyczajny dzień... Nie ma czegoś takiego. Każdy
dzień jest niezwyczajny. Wezmy na przykład ten myślał prawie głośno. Jadę do Rudnika. Niby
nic, a przecież jadę niezwyczajnie. Widzę pólka spadające w kierunku lasu, widzę drogi między
nimi, widzę...
Zamilkł nagle, bo zobaczył coś, co nie mogło się równać z niczym zobaczonym przez całe
dotychczasowe życie. Krew uderzyła mu do głowy. Zwolnił, zjechał na bok. Szybko ułożył w
głowie opis zobaczonego obrazu. Wyglądało to mniej więcej tak:
Było wiosenne popołudnie. Właśnie spadł drobny deszcz, ale nim położył się na ziemi, ciepło
zgromadzone od rana pochwyciło go i zamieniło na przyziemną mgłę. Wisiała nad stajkami, nie
wiedząc co ze sobą zrobić.
Jedno ze stajek, nieco dłuższe od innych, wbijające się między dwa młode brzezniaki, dzwigało
posadzone niedawno kartofle. Już z daleka było widać, że kartofle się nie udały. Redliny wyglądały
nawet dobrze. Były równe i wysokie, ale roślina na ich grzbiecie nie zieleniła się jak należy. Nawet
nie wprawione oko dostrzegało to od razu. Kartofle umierały. Nie to jednak wstrząsnęło
Stanisławem, choć obraz umierającego pola zranił mu serce.
Wstrząsnęło nim to, co dostrzegało się dopiero na drugi rzut oka.
Oto pod lasem, w poprzek kartoflanego pola chodziła kobieta. Miała krótkie, kasztanowe włosy,
podkasaną spódnicę i łydki uwalane polną ziemią.
Stanisław widział ją z dość daleka, ale zobaczył to, co należało zobaczyć, by uznać zjawisko za
niezwykłe.
Po udach kobiety spływały strumyki krwi. Prowadziły od obnażonego łona i były wyraznie z krwi
miesięcznej, ciemniejszej i brudniejszej niż zwykła krew.
O krwi zwiedziały się muchy. Cały rój uwijał się pod brzuchem nieszczęsnej. Radziła sobie z nimi
jak umiała, oganiała brzozową gałązką, przeklinała na głos.
Obraz dopełniał się jeszcze dramatyczniej. Stanisław zobaczył skórzany pas na piersi kobiety i dwa
krowie postronki prowadzące do tyłu jak lejce. Dzierżył je w dłoniach, idący w ślad za kobietą,
starszy kędzierzawy chłop. Miał niskie, pobrużdżone czoło i mroczne wejrzenie. Takie mroczne,
jakie mógł mieć tylko jeden człowiek w tej okolicy, zabójca Kazimierz Opas. To był on właśnie,
zaś polną kobyłą była jego córka Janka.
Kazimierz Opas, zabił kiedyś Władka Wielocha z Wilkucic i Janka Małochę z Zacharza.
Wielochowi wraził trzy noże w płuco. Odsiedział za to jedenaście lat. Zabicia Małochy nigdy mu
nie udowodniono, ale każdy wiedział, kto zabił.
Uspokoił się dopiero po tym drugim zabójstwie i po weselu z Tereską Trelanką. Tereska poszła za
Opasa, choć był dużo starszy. Bała się, że i ją zabije, tak jak zabił jej ukochanego Janka Małochę.
Wesele było głośne. Ze strachu przyszli na nie wszyscy zaproszeni, nie wyłączając księdza z
Będkowskiej parafii. Zresztą ten nie podzielał opinii pospólstwa o zbrodniczym usposobieniu
Opasa. Jak każdy ksiądz, walczył o dusze najoporniejsze, a ta była oporna jak mało która. Już w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
która mogła na to patrzeć częściej niż ja.
Zalewajka:
Najpierw obiera się kartofle i kroi na kawałki, ale broń Boże na kostki. Kartofle do zalewajki mają
być okrawkami rozmaitych kształtów. Bierze się kartofel i odkrawa się od niego kawałek po ka-
wałku, aż nic nie zostanie w dłoni. Takie kartofle najlepiej ugotować na kiszczaku po szynce, ale że
kiszczak to niecodzienność, wystarczy w to miejsce kawałek boczku, albo nawet dobra tukowa kość
świńska. Do tego wrzuca się jeszcze grzybki wyczyszczone, wypłukane, pokrojone, trochę soli
i niech się gotuje. Kiedy kartofle dają się już kroić łyżką, zalewa się zalewajkę barszczem z
żytniej mąki. Potem szykuje się okrasę. Kroi się słoninę w kostki, smaży skwarki i dodaje
pokrojonej cebuli. Zalewajkę krasi się wtedy, kiedy cebula i skwarki są już złote. Na koniec trzeba
zupę zabielić. W tym celu miesza się gęstą śmietanę z odrobiną mąki, potem dodaje gorącej
zalewajki i kiedy śmietana jest letnia wlewa się ją do garnka. To wszystko.
Do zalewajki usiadł jak do Wigilii. W myśli złożył sobie życzenia. Jak przystało na Wigilię, nie
zapomniał złożyć życzeń najbliższym. Wzruszyła go nieoczekiwana myśl o Eli. Może nawet
bardziej niż myśl o rodzicach. Ta zamiana kolejności musiała coś znaczyć. Postanowił zamyśleć się
nad tym za dzień, dwa nie wcześniej.
Na razie czyścił duszę, by uczynić ją gotową na przyjęcie zalewajki.
Wstał nagle, nie sięgnąwszy nawet po łyżkę. Widać było, że przez porządek myśli przebiła się jakaś
nie czekana, jakaś krótka, ale silniejsza od tamtych, wigilijnych.
Do Rudnika zajechał od strony Ujazdu. Lubił tę drogę, bo spotykało się tam stajka pól spadające od
drogi do lasu, jak dziewczyńskie wstążki.
Kto to powiedział ja czy Marquez? Te słowa, o jednym zwyczajnym dniu? Co się mogło
wydarzyć przez jeden zwyczajny dzień ? Jeżeli on, to lepiej. Jeżeli ja, to aż wstyd, że on nie
zauważył.
%7ładen pisarz nie powinien tak powiedzieć. Jeden zwyczajny dzień... Nie ma czegoś takiego. Każdy
dzień jest niezwyczajny. Wezmy na przykład ten myślał prawie głośno. Jadę do Rudnika. Niby
nic, a przecież jadę niezwyczajnie. Widzę pólka spadające w kierunku lasu, widzę drogi między
nimi, widzę...
Zamilkł nagle, bo zobaczył coś, co nie mogło się równać z niczym zobaczonym przez całe
dotychczasowe życie. Krew uderzyła mu do głowy. Zwolnił, zjechał na bok. Szybko ułożył w
głowie opis zobaczonego obrazu. Wyglądało to mniej więcej tak:
Było wiosenne popołudnie. Właśnie spadł drobny deszcz, ale nim położył się na ziemi, ciepło
zgromadzone od rana pochwyciło go i zamieniło na przyziemną mgłę. Wisiała nad stajkami, nie
wiedząc co ze sobą zrobić.
Jedno ze stajek, nieco dłuższe od innych, wbijające się między dwa młode brzezniaki, dzwigało
posadzone niedawno kartofle. Już z daleka było widać, że kartofle się nie udały. Redliny wyglądały
nawet dobrze. Były równe i wysokie, ale roślina na ich grzbiecie nie zieleniła się jak należy. Nawet
nie wprawione oko dostrzegało to od razu. Kartofle umierały. Nie to jednak wstrząsnęło
Stanisławem, choć obraz umierającego pola zranił mu serce.
Wstrząsnęło nim to, co dostrzegało się dopiero na drugi rzut oka.
Oto pod lasem, w poprzek kartoflanego pola chodziła kobieta. Miała krótkie, kasztanowe włosy,
podkasaną spódnicę i łydki uwalane polną ziemią.
Stanisław widział ją z dość daleka, ale zobaczył to, co należało zobaczyć, by uznać zjawisko za
niezwykłe.
Po udach kobiety spływały strumyki krwi. Prowadziły od obnażonego łona i były wyraznie z krwi
miesięcznej, ciemniejszej i brudniejszej niż zwykła krew.
O krwi zwiedziały się muchy. Cały rój uwijał się pod brzuchem nieszczęsnej. Radziła sobie z nimi
jak umiała, oganiała brzozową gałązką, przeklinała na głos.
Obraz dopełniał się jeszcze dramatyczniej. Stanisław zobaczył skórzany pas na piersi kobiety i dwa
krowie postronki prowadzące do tyłu jak lejce. Dzierżył je w dłoniach, idący w ślad za kobietą,
starszy kędzierzawy chłop. Miał niskie, pobrużdżone czoło i mroczne wejrzenie. Takie mroczne,
jakie mógł mieć tylko jeden człowiek w tej okolicy, zabójca Kazimierz Opas. To był on właśnie,
zaś polną kobyłą była jego córka Janka.
Kazimierz Opas, zabił kiedyś Władka Wielocha z Wilkucic i Janka Małochę z Zacharza.
Wielochowi wraził trzy noże w płuco. Odsiedział za to jedenaście lat. Zabicia Małochy nigdy mu
nie udowodniono, ale każdy wiedział, kto zabił.
Uspokoił się dopiero po tym drugim zabójstwie i po weselu z Tereską Trelanką. Tereska poszła za
Opasa, choć był dużo starszy. Bała się, że i ją zabije, tak jak zabił jej ukochanego Janka Małochę.
Wesele było głośne. Ze strachu przyszli na nie wszyscy zaproszeni, nie wyłączając księdza z
Będkowskiej parafii. Zresztą ten nie podzielał opinii pospólstwa o zbrodniczym usposobieniu
Opasa. Jak każdy ksiądz, walczył o dusze najoporniejsze, a ta była oporna jak mało która. Już w [ Pobierz całość w formacie PDF ]