[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wydał na to, nie mówiąc, że nie wiedział, czym istotne potrzeby załatwi jutro.
Wszyscy goście zaproszeni stawili się, nawet w kwestii będąca radczyni Majstrukowa, za
którą w ślad szedł mąż pęcherzowato nadęty...
Wesołość towarzyszyła wyprawie. Wprawdzie na niebie oczyszczonym burzą druga się z
dala zbierać zda- wała, ale, zdaniem wszystkich, nie mogła ona przyjść przed nocą.
Przodem wysłana służba z zapasami tak wszystko w małej karczemce wśród lasu urządziła,
że gdy powozy przybyły, szampan już był zmrożony, stoły nakryte i wszystko gotowe na
przyjęcie...
Zonia do trzpiotowatości posuwała wesołość, ściskała Heliodorę, bawiła pana Majstruka,
śmiała się z Zoriana, a szczególniej nalegała na Francuza, aby on zastępował i wyręczał
gospodarza, a do szaleństw pobudzał.
Panu d'Estompelles dwa razy tego mówić nie było potrzeba. Zaczął od tego, że do radzcy się
przysiadł, aby go spoić, co wprędce mu się udało, chciał toż samo uczynić z Ewarystem, ale ten
miał po ojcu staropolską głowę i mógł pić dużo nie poddając się winu, które go nie upajało...
Zorian, wielbiciel płci pięknej bez wyboru, tego dnia pozbawiony przedmiotu, do którego
by mógł wzdychać, bo Zonia go zbywała ostro, zwrócił trochę już zawróconą głowę ku
wyświeżonej pani Heliodorze, która go przyjmowała po staremu, sympatycznie i kiedy niekiedy
tylko przestrzegała:
 Radzca patrzy! uważajże! nie masz pojęcia, jak zazdrosny!
 Niech patrzy, kiedy on już tak jak ja niewiele widzi  mówił Zorian przysuwając się. 
Oprócz pani oczek i białych ząbków, ja już oślepłem na wszystko...
 No, widzisz  szepnęła Heliodora  gdy było można, to się nie umizgałeś, a teraz...
 Zawsze można!  wykrzyknął aforystycznie Zorian.
 A cichoż, zlituj się, radzca słucha!  wołała Heliodora.
 Słucha, ale nie słyszy, daję słowo  kończył Zo- rian  więcej pił niż ja, a mnie oprócz
głosiku pani... nic już nie dochodzi.
Spóznione te umizgi ładnego chłopca w najlepszy humor wprawiły Heliodorę.
Zonia przechadzała się, nalewała sama, wznosiła toasty, ściskała Ewarysta, ukradkiem coś
szeptała Komnackiemu, na ostatek, gdy już pózno być zaczynało, poczęła się kłócić o coś z
Francuzem i śmiejąc się a spierając z nim, odprowadziła go na stronę.
Stanęła tak, aby ich widziano, ale we wrzawie rozmowy nikt nie mógł usłyszeć.
D'Estompelles szedł za nią z twarzą mocno zarumienioną, co ją wcale piękną nie czyniło.
 Masz pan dobrą pamięć?  zapytała go nagle.
 Wątpisz pani o tym?  odparł Francuz.
 Nie, pytam...
 SÅ‚owa mojego nie zapominam nigdy, cudzego rzadko.
Rozmowa niezmiernie żywa się stawała, jak rakiety wolanta latały słowa.
 Pamiętasz pan, com mu kiedyś powiedziała?
 Wszystko, com z jej ślicznych ust słyszał!
 Mówiłam raz, żebyś czekał. Francuz się rzucił:
 Właśnie to czynię.
 No, a gdyby ta chwila, na którą pan czekać miałeś, nadeszła...
D'Estompelles o mało nie padł na kolana.
 Patrzą na nas  odezwała się Zonia  udawaj pan, że się kłócimy.
 Na Boga! jaśniej, moja królowo... co każesz?
 Powiem panu najprzód, że mi, że mi się życie z Ewarystem znudziło, chcę zmienić teatr i
rolÄ™...
D'Estompelles, który tak radykalnego nic się może nie spodziewał, trochę się zmieszał.
 Po kryjomu ja nic nie robię nigdy  dodała dumnie Zonia.  Kochać pana, nie kocham,
ale może nawykniemy do siebie. Nie mam nic oprócz tej sukni, co na mnie. Chcesz pan mnie wziąć
i uciekać gdzie za Å›wiat do Paryża? C'est à prendre ou à laisser  dokoÅ„czyÅ‚a.
Francuz osłupiały stał, wytrzezwiał zupełnie, chwilę niemy jakoś i zmięszany zdawał się
namyślać. Niepewność ta trwała pół minuty może. Zonia tego dnia była cudnie piękna, ubrała się z
wielką elegancją, jakby chciała i potrzebowała się podobać. D'Estompelles oczarowany zawołał:
 Uciekamy! dokÄ…d chcesz? kiedy? jestem w pogotowiu. A la vie et à la mort!
 Dam znać kiedy  odezwała się Zonia wyciągając rączkę drżącą ku niemu i bledniejąc.
 SÅ‚owo!
 Przysięga, jeśli trzeba.
 Gdzie słowa za mało, tam przysięga nic nie znaczy  dodała Zonia.  Gotuj się pan do
podróży. Jeszcze raz muszę mu powtórzyć, nie mam nic oprócz sukni, którą włożę. Z tego domu nie
godzi mi się wziąć nic! nic!!
D'Estompelles w zachwyceniu patrzał na nią.
 Nie jestem bogaty, ale co mam, u nóg twych składam.
 Ja bogactwa nie potrzebuję, nawet ubogą być potrafię  dodała idąc już ku towarzystwu
Zonia.  Myśl pan tylko, abyś na dany znak był gotowym... Pojedziemy do Paryża.
D'Estompelles prędko podchwycił:
 Gdzie każesz...
Jeszcze raz zwróciła się Zonia ku niemu:
 SÅ‚owo?
 Najświętsze!
Szybkim krokiem powróciła z nim do stolika, chwyciła swój kieliszek szampańskiego.
 Piję zdrowie Francji i szlachetnych a miłych jej dzieci!  zawołała.
Wszyscy wzięli kieliszki, tylko radzca uląkł się politycznej aluzji i trochę zatrzymał, lecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl