[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nimi pokątnie, trzeba się było liczyć z konfiskatą na podstawie donosu jednego z licznych
informatorów, otrzymujących procent od ceny sprzedażnej skonfiskowanych klejnotów.
Nawet jeśli kamienie zostały uczciwie kupione na jakiejś dotychczas nieznanej planecie,
niezapłacenie przez właściciela podatku licytacyjnego powodowało, że traktowano je
jak kontrabandÄ™.
Tak więc połowę dnia spędziłem, asystując nieudolnie Ryzkowi, a przez resztę
czasu wpatrywałem się w lustro, usiłując dostrzec tam twarz odmienną od tej, którą
znałem.
Opuszczenie nadprzestrzeni i wejście w układ słoneczny Sororis odbyło
się błyskawicznie, dostarczając kolejnego dowodu na wysokie kwalifikacje Ryzka
i skłaniając mnie do zastanowienia się, co spowodowało, że wylądował w bagnie
Zewnętrznego Portu.
Układ składał się z trzech planet, przy czym dwie nie miały atmosfery i były
tylko martwymi bryłami poszarpanej skały. Krążyły tak blisko słońca, że w panującej na
nich temperaturze każdy statek wraz z załogą natychmiast uległby unicestwieniu.
Jakby dla odmiany, Sororis była planetą wiecznego mrozu, z wyjątkiem
wąskiego pasa w okolicach równika, nadającego się do zasiedlenia przez ludzi. Na
pomoc i południe od równika rozciągały się lodowce, poprzecinane gdzieniegdzie
wąskimi dolinami. W jednej z takich dolin, z dala od znajdującego się koło portu
osiedla wyrzutków, mieściło się ponoć Sornuff.
Ryzk siedział przy pulpicie sterowania, wprowadzając statek na orbitę, podczas
gdy ja pakowałem do kapsuły ratunkowej potrzebne rzeczy. Należało jeszcze wprowadzić
współrzędne celu do mechanizmu sterowniczego, ale to również było zadaniem Ryzka.
53
Od tego urządzenia zależało, czy zdołam bezpiecznie dotrzeć w pobliże Sornuff,
a zwłaszcza, czy uda mi się stamtąd powrócić. Co do tego drugiego miałem poważne
wątpliwości.
Myślałem o tym, co by było, gdyby spełniły się obawy Ryzka. Z portu mógł
wystartować ścigacz przystosowany do lotów na dużych wysokościach, z pilotem
dostatecznie sprawnym i odważnym, by podjąć próbę zdobycia Wendwinda . W takiej
sytuacji statek musiałby manewrować, schodząc z orbity w czasie mojej nieobecności,
ja zaś otrzymałbym sygnał, nakazujący mi pozostanie na planecie do czasu, gdy rakieta
wróci na właściwy kurs.
Sprawdziłem swoje wyposażenie tak starannie, jak gdybym nie robił tego
co najmniej tuzin razy podczas podróży w nadprzestrzeni. Miałem małą paczkę ze
specjalnymi racjami żywności na wypadek gdyby mój organizm nie tolerował
miejscowych pokarmów translator i mikrofon do porozumiewania się z Ryzkiem
przebywającym na orbicie. Oczywiście, nie zapomniałem też o kamieniach z Lorgalu.
Nie wziąłem za to żadnej broni, nawet paralizatora. Nie mógłbym przemycić czegoś
takiego na pokÅ‚ad, startujÄ…c z àeby. MusiaÅ‚em wiÄ™c na razie polegać na swoich
umiejętnościach samoobrony.
W interkomie zatrzeszczał głos Ryzka. Pilot informował mnie, że wszystko
gotowe. Podniosłem torbę i popatrzyłem na Eeta. Wyciągnięty na koi, jak zwykle
sprawiał wrażenie uśpionego. Czy był obrażony, czy też po prostu nie obchodziło go
to, co robię? Jego zaskakująca reakcja na moje próby usamodzielnienia się od początku
trochę mnie niepokoiła. Teraz powoli zaczynałem tracić wiarę w siebie, co było dość
niepokojące, zważywszy, że na Sororis moja pomysłowość i zaradność mogła zostać
poddana ciężkim próbom.
Nie byłem jednak pewien, czy powinienem tak po prostu wyjść, nie zwracając
na niego uwagi. Rozdzwięk między nami martwił mnie. W końcu przełamałem się
i posłałem mu telepatyczny przekaz.
Wyruszam. To było oczywiste i od razu pożałowałem zupełnie
niepotrzebnej uwagi.
Eet wolno otworzył oczy.
Powodzenia. Przeciągnął się, jakby dając do zrozumienia, że nie ma
najmniejszej ochoty opuszczać komfortowej kabiny. Miej oczy dookoła głowy.
Przymknął powieki i przerwał kontakt.
Oczy dookoła głowy trudno się w tym było doszukać jakiegokolwiek
sensu. Mimo to zirytowany próbowałem odgadnąć, o co właściwie Eetowi chodziło.
Bezskutecznie. Poszedłem do kapsuły ratunkowej, zamknąłem za sobą drzwi
i zaplombowałem je. Ułożywszy się w hamaku, dałem Ryzkowi odpowiedni sygnał
i niemal straciłem przytomność, gdy potężna siła katapultowała mnie ze statku.
Urządzenie było wyposażone w automatycznego pilota, który w razie katastrofy
natychmiast kierował kapsułę w stronę najbliższej planety. Nie miałem więc nic do
54
roboty leżałem bezczynnie i usiłowałem przygotować się na wszelkie możliwe
ewentualności. Bez Eeta czułem dziwną pustkę. Przez bardzo długi czas prawie w ogóle
się nie rozstawaliśmy.
Wciąż pragnąłem zachować niezależność, ale wiedziałem już, że nie będzie to
Å‚atwe.
Z drugiej strony czułem też, jak ogarnia mnie uniesienie: oto śmiało odrzuciłem
roztropne rady i przestrogi, podejmując nowe, ryzykowne przedsięwzięcie. Jakaś część
mojego ja buntowała się przeciw temu, ale nie miałem dużo czasu na rozmyślania.
Włączyły się mechanizmy łagodzące wstrząs przy lądowaniu i zrozumiałem, że muszę
skupić całą uwagę na nadchodzących wyzwaniach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
nimi pokątnie, trzeba się było liczyć z konfiskatą na podstawie donosu jednego z licznych
informatorów, otrzymujących procent od ceny sprzedażnej skonfiskowanych klejnotów.
Nawet jeśli kamienie zostały uczciwie kupione na jakiejś dotychczas nieznanej planecie,
niezapłacenie przez właściciela podatku licytacyjnego powodowało, że traktowano je
jak kontrabandÄ™.
Tak więc połowę dnia spędziłem, asystując nieudolnie Ryzkowi, a przez resztę
czasu wpatrywałem się w lustro, usiłując dostrzec tam twarz odmienną od tej, którą
znałem.
Opuszczenie nadprzestrzeni i wejście w układ słoneczny Sororis odbyło
się błyskawicznie, dostarczając kolejnego dowodu na wysokie kwalifikacje Ryzka
i skłaniając mnie do zastanowienia się, co spowodowało, że wylądował w bagnie
Zewnętrznego Portu.
Układ składał się z trzech planet, przy czym dwie nie miały atmosfery i były
tylko martwymi bryłami poszarpanej skały. Krążyły tak blisko słońca, że w panującej na
nich temperaturze każdy statek wraz z załogą natychmiast uległby unicestwieniu.
Jakby dla odmiany, Sororis była planetą wiecznego mrozu, z wyjątkiem
wąskiego pasa w okolicach równika, nadającego się do zasiedlenia przez ludzi. Na
pomoc i południe od równika rozciągały się lodowce, poprzecinane gdzieniegdzie
wąskimi dolinami. W jednej z takich dolin, z dala od znajdującego się koło portu
osiedla wyrzutków, mieściło się ponoć Sornuff.
Ryzk siedział przy pulpicie sterowania, wprowadzając statek na orbitę, podczas
gdy ja pakowałem do kapsuły ratunkowej potrzebne rzeczy. Należało jeszcze wprowadzić
współrzędne celu do mechanizmu sterowniczego, ale to również było zadaniem Ryzka.
53
Od tego urządzenia zależało, czy zdołam bezpiecznie dotrzeć w pobliże Sornuff,
a zwłaszcza, czy uda mi się stamtąd powrócić. Co do tego drugiego miałem poważne
wątpliwości.
Myślałem o tym, co by było, gdyby spełniły się obawy Ryzka. Z portu mógł
wystartować ścigacz przystosowany do lotów na dużych wysokościach, z pilotem
dostatecznie sprawnym i odważnym, by podjąć próbę zdobycia Wendwinda . W takiej
sytuacji statek musiałby manewrować, schodząc z orbity w czasie mojej nieobecności,
ja zaś otrzymałbym sygnał, nakazujący mi pozostanie na planecie do czasu, gdy rakieta
wróci na właściwy kurs.
Sprawdziłem swoje wyposażenie tak starannie, jak gdybym nie robił tego
co najmniej tuzin razy podczas podróży w nadprzestrzeni. Miałem małą paczkę ze
specjalnymi racjami żywności na wypadek gdyby mój organizm nie tolerował
miejscowych pokarmów translator i mikrofon do porozumiewania się z Ryzkiem
przebywającym na orbicie. Oczywiście, nie zapomniałem też o kamieniach z Lorgalu.
Nie wziąłem za to żadnej broni, nawet paralizatora. Nie mógłbym przemycić czegoś
takiego na pokÅ‚ad, startujÄ…c z àeby. MusiaÅ‚em wiÄ™c na razie polegać na swoich
umiejętnościach samoobrony.
W interkomie zatrzeszczał głos Ryzka. Pilot informował mnie, że wszystko
gotowe. Podniosłem torbę i popatrzyłem na Eeta. Wyciągnięty na koi, jak zwykle
sprawiał wrażenie uśpionego. Czy był obrażony, czy też po prostu nie obchodziło go
to, co robię? Jego zaskakująca reakcja na moje próby usamodzielnienia się od początku
trochę mnie niepokoiła. Teraz powoli zaczynałem tracić wiarę w siebie, co było dość
niepokojące, zważywszy, że na Sororis moja pomysłowość i zaradność mogła zostać
poddana ciężkim próbom.
Nie byłem jednak pewien, czy powinienem tak po prostu wyjść, nie zwracając
na niego uwagi. Rozdzwięk między nami martwił mnie. W końcu przełamałem się
i posłałem mu telepatyczny przekaz.
Wyruszam. To było oczywiste i od razu pożałowałem zupełnie
niepotrzebnej uwagi.
Eet wolno otworzył oczy.
Powodzenia. Przeciągnął się, jakby dając do zrozumienia, że nie ma
najmniejszej ochoty opuszczać komfortowej kabiny. Miej oczy dookoła głowy.
Przymknął powieki i przerwał kontakt.
Oczy dookoła głowy trudno się w tym było doszukać jakiegokolwiek
sensu. Mimo to zirytowany próbowałem odgadnąć, o co właściwie Eetowi chodziło.
Bezskutecznie. Poszedłem do kapsuły ratunkowej, zamknąłem za sobą drzwi
i zaplombowałem je. Ułożywszy się w hamaku, dałem Ryzkowi odpowiedni sygnał
i niemal straciłem przytomność, gdy potężna siła katapultowała mnie ze statku.
Urządzenie było wyposażone w automatycznego pilota, który w razie katastrofy
natychmiast kierował kapsułę w stronę najbliższej planety. Nie miałem więc nic do
54
roboty leżałem bezczynnie i usiłowałem przygotować się na wszelkie możliwe
ewentualności. Bez Eeta czułem dziwną pustkę. Przez bardzo długi czas prawie w ogóle
się nie rozstawaliśmy.
Wciąż pragnąłem zachować niezależność, ale wiedziałem już, że nie będzie to
Å‚atwe.
Z drugiej strony czułem też, jak ogarnia mnie uniesienie: oto śmiało odrzuciłem
roztropne rady i przestrogi, podejmując nowe, ryzykowne przedsięwzięcie. Jakaś część
mojego ja buntowała się przeciw temu, ale nie miałem dużo czasu na rozmyślania.
Włączyły się mechanizmy łagodzące wstrząs przy lądowaniu i zrozumiałem, że muszę
skupić całą uwagę na nadchodzących wyzwaniach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]