[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niezręcznie w tak wyelegantowanym towarzystwie. Bohun stał na początku pomostu, a za
nim czekał szpaler młodych kozaków z pochodniami lub spisami.
Usłyszałem za sobą zachwyt naszej młodzieży na widok Bohuna. Kozak miał na
głowie wysoką czapkę z karakułową obwódką. Za obrzeżem czapki była wetknięta fajka i
kapciuch z tytoniem. Na strój identyczny do towarzyszy Bohun założył kontusz, długi po
kolana, kolorowy, wyszywany motywami roślinnymi, przepasany skórzanym pasem z
pętelkami, w które zatknął szablę i kindżał. Na to wdział zielony kaftan zdobiony złotymi
haftami. Długie, obszerne szarawary, zawinięte na końcu nogawek i tak sięgały ziemi. Bohun
skrzyżował ręce na piersi i czekał, aż podejdę, a w jego oczach dojrzałem zimne blaski
przemieszane z ognikami radości. Podejrzewałem, że ten uroczysty początek był tylko
prologiem do jakiejś nielichej niespodzianki.
- Witaj - rzekł Bohun, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Witaj - odpowiedziałem.
- Zapraszam, bracie - Bohun gestem zaprosił mnie na drogę do obozu.
Szliśmy w milczeniu, a z oddali słyszałem głos tarabanów wygrywających jakiś
ponury marsz. Gdy zbliżaliśmy się do bramy, do bębnów przyłączyły się piszczałki i bandury.
Bohun kroczył dumny, stawiając kroki do rytmu muzyki. Zaprowadził mnie do
swojego namiotu przedzielonego parawanem na część biurową i prywatną. Podobnie jak
Bohun pokłoniłem się ikonom.
- Przebierz się - Bohun wskazał mi swoją prywatną garderobę, gdzie czekało na mnie
ubranie na wieszaku.
Kozak stanął do mnie tyłem i czekał. Odziałem się w kozacki strój, a mój kaftan był
niebieski. Wyszliśmy na plac apelowy, otoczony pierścieniem stołów. Pośrodku płonęło
ognisko.
Bohun wskazał mi honorowe miejsce przy swoim stole. Po prawicy posadził
Agnieszkę, a po mojej lewej Monikę. Do stołu podawali młodzi kozacy. Dalej usadzono
starszych kolonistów i kadrę. Bohun chwycił kielich ze szkła i podał mi go. W środku była
brunatna ciecz. Powąchałem. Był to popularny na Ukrainie kwas chlebowy.
- Bracia kozacy! - krzyknął Bohun do swoich towarzyszy. - Ten mołojec - wskazał
mnie - jak wiecie, uczciwie wyzwany na pojedynek, stanął do niego. Przepłynął piekło w
obie strony i uratował mi życie. Chwała mu!
- Chwała mu! - odkrzyknęli kozacy.
- Zabrał moje życie, a tylko między kozakami może być braterstwo życia - Bohun
zamyślił się na moment. - Chcesz być kozakiem? - zwrócił się do mnie.
- Atamanie, towarzystwo, pokłon wam! - przypomniał mi się fragment z Ogniem i
mieczem .
- Pokłon wam, pokłon - odpowiedziała czerń.
- Jestem zaszczycony waszym przyjęciem mojej osoby. Nie wiem, czy jestem
godzien...
- Chwała mu! - przerwał mi okrzyk tłumu.
- Dziękuję za zaszczyt. Jestem dumny, że przyjmiecie mnie do swojego grona.
- Chwała mu!
Bohun stuknął swoim kielichem w mój i wypił jednym haustem zawartość swojego.
Potem usiadł i zapalił fajkę. Spocząłem obok niego. Ataman pstryknął palcami i zaraz
dziesięcioletni chłopiec przyniósł mi pięknie wyrzezbioną fajkę i tytoń.
- Będzie twoja, tak jak strój - mruknął Bohun, puszczając kłęby dymu.
W tym czasie podano kolację. W miskach przynoszono uchę, czyli rosół z ryby, a
potem szczerbę, czyli kluski gotowane na tym rosole. Tacę z hałuszkami, tłustymi pierożkami
z czosnkiem, podawał mi Jureczek.
- Niech pan uważa na siebie - szepnął.
Bohun przegnał go spojrzeniem i zaraz uśmiechnął się do mnie. Z jego oczu nie
mogłem nic wyczytać.
Na koniec poczęstowano nas mamałygą, czyli ciastem z kukurydzy z owczym serem, i
pastremą, czyli baraniną wysuszoną na słońcu.
Zauważyłem, że nasze dziewczyny ledwie próbowały potraw. Gustlik objadał się tak,
że aż mu się uszy trzęsły. W trakcie posiłku na środek placu wskoczyli bandurzyści,
grajkowie z tamburynami. Z cienia zagrzmiały tarabany. Do tancerzy w ukraińskich strojach
ludowych dołączyły dziewczyny.
Bohun przyglądał się widowisku z uśmiechem ukontentowania. Po kilkunastu
minutach pokazów kozak wstał i skłonił się przed Agnieszką. Ta zgodziła się zatańczyć. Para
zawirowała na placu, a ognisko tylko błyskało na rudych włosach tańczącej. Do pląsów
wyrwały się inne pary. Po jakimś czasie zostałem sam przy stole, nie licząc Gustlika, który ze
stoickim spokojem pałaszował wędzone ryby. Co chwila z tłumu dostrzegałem skierowane w
moją stronę spojrzenia Agnieszki. Nagle właśnie wokół niej zrobił się tumult. Peter i Bohun
stali naprzeciw siebie z wyciągniętymi z pochew szablami.
- Przestańcie! - krzyknęła Agnieszka.
Koloniści byli przerażeni, a kozacy przyglądali się temu ze stoickim spokojem.
Widocznie byli przyzwyczajeni do takich widowisk. Ukraińskie dziewczyny z nienawiścią
spoglądały na naszą pielęgniarkę, bo to ona była przyczyną awantury dwóch kozackich
atamanów.
Maciek wszedł między Bohuna i Petera.
- Schowajcie szable! - zawołał. - To jego święto - ruchem głowy wskazał w moją
stronę.
I wtedy Peter płazem szabli uderzył Maćka w brzuch. Stałem obserwując tę scenę, ale
teraz przeskoczyłem stół, rozbijając po drodze część zastawy.
- Gustlik! - wezwałem drugiego harcerza.
Przeciskałem się przez tłum. Agnieszka pomogła Maćkowi wstać. Chłopak dostał
wprost w splot słoneczny i to go zamroczyło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
niezręcznie w tak wyelegantowanym towarzystwie. Bohun stał na początku pomostu, a za
nim czekał szpaler młodych kozaków z pochodniami lub spisami.
Usłyszałem za sobą zachwyt naszej młodzieży na widok Bohuna. Kozak miał na
głowie wysoką czapkę z karakułową obwódką. Za obrzeżem czapki była wetknięta fajka i
kapciuch z tytoniem. Na strój identyczny do towarzyszy Bohun założył kontusz, długi po
kolana, kolorowy, wyszywany motywami roślinnymi, przepasany skórzanym pasem z
pętelkami, w które zatknął szablę i kindżał. Na to wdział zielony kaftan zdobiony złotymi
haftami. Długie, obszerne szarawary, zawinięte na końcu nogawek i tak sięgały ziemi. Bohun
skrzyżował ręce na piersi i czekał, aż podejdę, a w jego oczach dojrzałem zimne blaski
przemieszane z ognikami radości. Podejrzewałem, że ten uroczysty początek był tylko
prologiem do jakiejś nielichej niespodzianki.
- Witaj - rzekł Bohun, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Witaj - odpowiedziałem.
- Zapraszam, bracie - Bohun gestem zaprosił mnie na drogę do obozu.
Szliśmy w milczeniu, a z oddali słyszałem głos tarabanów wygrywających jakiś
ponury marsz. Gdy zbliżaliśmy się do bramy, do bębnów przyłączyły się piszczałki i bandury.
Bohun kroczył dumny, stawiając kroki do rytmu muzyki. Zaprowadził mnie do
swojego namiotu przedzielonego parawanem na część biurową i prywatną. Podobnie jak
Bohun pokłoniłem się ikonom.
- Przebierz się - Bohun wskazał mi swoją prywatną garderobę, gdzie czekało na mnie
ubranie na wieszaku.
Kozak stanął do mnie tyłem i czekał. Odziałem się w kozacki strój, a mój kaftan był
niebieski. Wyszliśmy na plac apelowy, otoczony pierścieniem stołów. Pośrodku płonęło
ognisko.
Bohun wskazał mi honorowe miejsce przy swoim stole. Po prawicy posadził
Agnieszkę, a po mojej lewej Monikę. Do stołu podawali młodzi kozacy. Dalej usadzono
starszych kolonistów i kadrę. Bohun chwycił kielich ze szkła i podał mi go. W środku była
brunatna ciecz. Powąchałem. Był to popularny na Ukrainie kwas chlebowy.
- Bracia kozacy! - krzyknął Bohun do swoich towarzyszy. - Ten mołojec - wskazał
mnie - jak wiecie, uczciwie wyzwany na pojedynek, stanął do niego. Przepłynął piekło w
obie strony i uratował mi życie. Chwała mu!
- Chwała mu! - odkrzyknęli kozacy.
- Zabrał moje życie, a tylko między kozakami może być braterstwo życia - Bohun
zamyślił się na moment. - Chcesz być kozakiem? - zwrócił się do mnie.
- Atamanie, towarzystwo, pokłon wam! - przypomniał mi się fragment z Ogniem i
mieczem .
- Pokłon wam, pokłon - odpowiedziała czerń.
- Jestem zaszczycony waszym przyjęciem mojej osoby. Nie wiem, czy jestem
godzien...
- Chwała mu! - przerwał mi okrzyk tłumu.
- Dziękuję za zaszczyt. Jestem dumny, że przyjmiecie mnie do swojego grona.
- Chwała mu!
Bohun stuknął swoim kielichem w mój i wypił jednym haustem zawartość swojego.
Potem usiadł i zapalił fajkę. Spocząłem obok niego. Ataman pstryknął palcami i zaraz
dziesięcioletni chłopiec przyniósł mi pięknie wyrzezbioną fajkę i tytoń.
- Będzie twoja, tak jak strój - mruknął Bohun, puszczając kłęby dymu.
W tym czasie podano kolację. W miskach przynoszono uchę, czyli rosół z ryby, a
potem szczerbę, czyli kluski gotowane na tym rosole. Tacę z hałuszkami, tłustymi pierożkami
z czosnkiem, podawał mi Jureczek.
- Niech pan uważa na siebie - szepnął.
Bohun przegnał go spojrzeniem i zaraz uśmiechnął się do mnie. Z jego oczu nie
mogłem nic wyczytać.
Na koniec poczęstowano nas mamałygą, czyli ciastem z kukurydzy z owczym serem, i
pastremą, czyli baraniną wysuszoną na słońcu.
Zauważyłem, że nasze dziewczyny ledwie próbowały potraw. Gustlik objadał się tak,
że aż mu się uszy trzęsły. W trakcie posiłku na środek placu wskoczyli bandurzyści,
grajkowie z tamburynami. Z cienia zagrzmiały tarabany. Do tancerzy w ukraińskich strojach
ludowych dołączyły dziewczyny.
Bohun przyglądał się widowisku z uśmiechem ukontentowania. Po kilkunastu
minutach pokazów kozak wstał i skłonił się przed Agnieszką. Ta zgodziła się zatańczyć. Para
zawirowała na placu, a ognisko tylko błyskało na rudych włosach tańczącej. Do pląsów
wyrwały się inne pary. Po jakimś czasie zostałem sam przy stole, nie licząc Gustlika, który ze
stoickim spokojem pałaszował wędzone ryby. Co chwila z tłumu dostrzegałem skierowane w
moją stronę spojrzenia Agnieszki. Nagle właśnie wokół niej zrobił się tumult. Peter i Bohun
stali naprzeciw siebie z wyciągniętymi z pochew szablami.
- Przestańcie! - krzyknęła Agnieszka.
Koloniści byli przerażeni, a kozacy przyglądali się temu ze stoickim spokojem.
Widocznie byli przyzwyczajeni do takich widowisk. Ukraińskie dziewczyny z nienawiścią
spoglądały na naszą pielęgniarkę, bo to ona była przyczyną awantury dwóch kozackich
atamanów.
Maciek wszedł między Bohuna i Petera.
- Schowajcie szable! - zawołał. - To jego święto - ruchem głowy wskazał w moją
stronę.
I wtedy Peter płazem szabli uderzył Maćka w brzuch. Stałem obserwując tę scenę, ale
teraz przeskoczyłem stół, rozbijając po drodze część zastawy.
- Gustlik! - wezwałem drugiego harcerza.
Przeciskałem się przez tłum. Agnieszka pomogła Maćkowi wstać. Chłopak dostał
wprost w splot słoneczny i to go zamroczyło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]