[ Pobierz całość w formacie PDF ]
usiłował za wszelką cenę zachować swój dobytek.
- Pozory mylą. Podobnie jak Farkie, jego matka była
multimilionerką, ale nie wpuszczała go do wnętrza domu.
Zajął się więc ścianami budynku, bo tylko tyle mógł zrobić.
- Smutne. Czy... - Po otworzeniu kolejnych drzwi Lib
by nagle urwała.
- O rety! - jęknęła na widok głębokiej, zabytkowej
wanny, obudowanej mahoniowym drewnem. - To oczywi
ście też wymaga remontu, ale pod warunkiem, że zachowa
my urok tego miejsca.
- Jaki urok? - spytał Joe krztusząc się kurzem.
- Ma wiele uroku - stwierdziła Libby. - Potrzebuje
jedynie renowacji. Podobnie jak sypialnie. Po wybiciu kil
ku ścian powstaną przepiękne pokoje.
- Ale potrzebujemy sześciu sypialni dziecięcych.
- Powiedziałam, dwa spore pokoje. - Libby przetarła
zakurzoną szybę i spojrzała na ogród. Na czym polegała
gra Joego? Mówił, jakby rzeczywiście miał zamiar kupić
ten dom i przebudować go. Czy w dalszym ciągu bawiło go
wypełnianie kontraktu"? Czy rozważał zakup nierucho
mości jako dobrą inwestycję, czy miał zamiar dokuczyć
ojcu? Libby bała się wypowiedzieć na głos swe pytania.
Przysunęła twarz bliżej szyby, zagarniając kurz czołem,
i poszukała wzrokiem dachu.
- Parter jest większy. To dach kuchni?
- Chyba tak. Wiesz co? Moglibyśmy założyć tam szy
by, niczym w pracowni malarskiej.
- Brzmi cudownie - powiedziała niezdecydowanie,
niepewna swej roli w jego planach. Czyżby uważał, że po
wspólnie spędzonej nocy należą się jej pewne względy?
Była na to zbyt dumna. Poza tym kto chciałby męża o tak
staroświeckich poglądach? Co miała więc począć? Wspo
mnienie jego pieszczot rozpaliło jej krew i wywołało ru
mieniec na twarzy. Pragnąc się uspokoić odetchnęła głębo
ko i połknęła solidną porcję kurzu. Zaniosła się kaszlem.
- Proszę. - Joe wręczył jej czystą chusteczkę, pachnącą
niezwykle drogą wodą kolońską. - Wytrzyj twarz. Azy
rozmazały kurz.
Libby potarła policzki, zostawiając ciemne smugi pod
oczami.
- Może powinnam się umyć?
- Nie tutaj - odpowiedział. - Nie ma wody. Chodz,
pojedziemy do mnie i opowiesz o dzieciach, którymi mam
się jutro zająć.
- O czym tu opowiadać? - zdziwiła się, gdy schodzili
ze schodów. Głęboko ukryła zadowolenie, że nie zapo
mniał o ich umowie. - Czwórka chłopców w wieku dwóch,
czterech, pięciu i siedmiu lat. Chyba nie masz zamiaru
powiedzieć, że praca nad projektem nie pozwoli ci na
opiekę nad nimi? - spytała podejrzliwie.
- Nie. - Joe wyglądał na urażonego. - Zgodziłem się
i dotrzymam słowa. Chcę ci udowodnić, jak wdzięcznym
zajęciem jest opieka nad dziećmi.
Wyszli na zewnÄ…trz.
- Poza tym - dodał, przekręcając klucz - zabrałem
z biura cały projekt. Gdy ich nakarmię, będą spokojni aż do
obiadu. Niech wezmÄ… ze sobÄ… jakieÅ› zabawki.
- Dobrze - Libby nie wspomniała, jak wyglądają ulu
bione zabawki jej kuzynków. Miała taki zamiar, ale pomy
ślała, że Joemu należy się dobra lekcja życia. Może w ten
sposób zmieni swe przekonania.
- Rety! - Siedmioletni Todd rozejrzał się po eleganc
kim holu budynku, w którym mieszkał Joe, i zatrzymał
wzrok na postaci portiera. - On musi być tak bogaty, jak
niektórzy faceci w telewizji.
- Bredzisz - odparł pięcioletni Tom. - Jak byłby tak
bogaty, to po co miałby się nami opiekować?
- Mówiłam wam - Libby ustawiła torbę z zabawkami
przy ścianie windy i poprawiła trzymanego na ręku dwulat
ka imieniem Timmy. - Pan Landowski chce mi pomóc.
I nigdy nie wolno robić uwag na temat pieniędzy lub ich
braku. To... - przerwała i spojrzała na wypchany policzek
pięcioletniego Teddy'ego. - Skąd to masz?... Czekolada!
Skąd wziąłeś czekoladę o wpół do ósmej rano?
Zaczęła szukać w torebce chusteczki.
- Dała mi ją miła pani w autobusie.
- Co? - jęknęła Libby. - Wiesz przecież, że nie wolno
brać słodyczy od nieznajomych.
- Nie... - Teddy przybrał minę niewiniątka. - Nigdy
nie biorę, kiedy jestem sam. A teraz nie byłem. Ty i Timmy
siedzieliście z przodu.
Niewzruszona jego logiką, Libby ścierała czekoladę
z twarzy malca.
- Czy on ma służących? - spytał Todd.
- Tylko gospodynię. - Libby rozwiała jego złudzenia.
- Czy oddał swą duszę? - szepnął nagle Tom.
Libby nie zrozumiała.
- SÅ‚ucham?...
- Siusiu - pisnÄ…Å‚ Timmy.
- O, nie. Nie masz pieluszki? - Libby wpadła do windy,
popychając przed sobą pozostałą trójkę.
- Wytrzymaj, Timmy - poprosiła. Chciała, żeby Joe
otrzymał nauczkę, ale dopiero wtedy, gdy ona będzie już
w pracy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
usiłował za wszelką cenę zachować swój dobytek.
- Pozory mylą. Podobnie jak Farkie, jego matka była
multimilionerką, ale nie wpuszczała go do wnętrza domu.
Zajął się więc ścianami budynku, bo tylko tyle mógł zrobić.
- Smutne. Czy... - Po otworzeniu kolejnych drzwi Lib
by nagle urwała.
- O rety! - jęknęła na widok głębokiej, zabytkowej
wanny, obudowanej mahoniowym drewnem. - To oczywi
ście też wymaga remontu, ale pod warunkiem, że zachowa
my urok tego miejsca.
- Jaki urok? - spytał Joe krztusząc się kurzem.
- Ma wiele uroku - stwierdziła Libby. - Potrzebuje
jedynie renowacji. Podobnie jak sypialnie. Po wybiciu kil
ku ścian powstaną przepiękne pokoje.
- Ale potrzebujemy sześciu sypialni dziecięcych.
- Powiedziałam, dwa spore pokoje. - Libby przetarła
zakurzoną szybę i spojrzała na ogród. Na czym polegała
gra Joego? Mówił, jakby rzeczywiście miał zamiar kupić
ten dom i przebudować go. Czy w dalszym ciągu bawiło go
wypełnianie kontraktu"? Czy rozważał zakup nierucho
mości jako dobrą inwestycję, czy miał zamiar dokuczyć
ojcu? Libby bała się wypowiedzieć na głos swe pytania.
Przysunęła twarz bliżej szyby, zagarniając kurz czołem,
i poszukała wzrokiem dachu.
- Parter jest większy. To dach kuchni?
- Chyba tak. Wiesz co? Moglibyśmy założyć tam szy
by, niczym w pracowni malarskiej.
- Brzmi cudownie - powiedziała niezdecydowanie,
niepewna swej roli w jego planach. Czyżby uważał, że po
wspólnie spędzonej nocy należą się jej pewne względy?
Była na to zbyt dumna. Poza tym kto chciałby męża o tak
staroświeckich poglądach? Co miała więc począć? Wspo
mnienie jego pieszczot rozpaliło jej krew i wywołało ru
mieniec na twarzy. Pragnąc się uspokoić odetchnęła głębo
ko i połknęła solidną porcję kurzu. Zaniosła się kaszlem.
- Proszę. - Joe wręczył jej czystą chusteczkę, pachnącą
niezwykle drogą wodą kolońską. - Wytrzyj twarz. Azy
rozmazały kurz.
Libby potarła policzki, zostawiając ciemne smugi pod
oczami.
- Może powinnam się umyć?
- Nie tutaj - odpowiedział. - Nie ma wody. Chodz,
pojedziemy do mnie i opowiesz o dzieciach, którymi mam
się jutro zająć.
- O czym tu opowiadać? - zdziwiła się, gdy schodzili
ze schodów. Głęboko ukryła zadowolenie, że nie zapo
mniał o ich umowie. - Czwórka chłopców w wieku dwóch,
czterech, pięciu i siedmiu lat. Chyba nie masz zamiaru
powiedzieć, że praca nad projektem nie pozwoli ci na
opiekę nad nimi? - spytała podejrzliwie.
- Nie. - Joe wyglądał na urażonego. - Zgodziłem się
i dotrzymam słowa. Chcę ci udowodnić, jak wdzięcznym
zajęciem jest opieka nad dziećmi.
Wyszli na zewnÄ…trz.
- Poza tym - dodał, przekręcając klucz - zabrałem
z biura cały projekt. Gdy ich nakarmię, będą spokojni aż do
obiadu. Niech wezmÄ… ze sobÄ… jakieÅ› zabawki.
- Dobrze - Libby nie wspomniała, jak wyglądają ulu
bione zabawki jej kuzynków. Miała taki zamiar, ale pomy
ślała, że Joemu należy się dobra lekcja życia. Może w ten
sposób zmieni swe przekonania.
- Rety! - Siedmioletni Todd rozejrzał się po eleganc
kim holu budynku, w którym mieszkał Joe, i zatrzymał
wzrok na postaci portiera. - On musi być tak bogaty, jak
niektórzy faceci w telewizji.
- Bredzisz - odparł pięcioletni Tom. - Jak byłby tak
bogaty, to po co miałby się nami opiekować?
- Mówiłam wam - Libby ustawiła torbę z zabawkami
przy ścianie windy i poprawiła trzymanego na ręku dwulat
ka imieniem Timmy. - Pan Landowski chce mi pomóc.
I nigdy nie wolno robić uwag na temat pieniędzy lub ich
braku. To... - przerwała i spojrzała na wypchany policzek
pięcioletniego Teddy'ego. - Skąd to masz?... Czekolada!
Skąd wziąłeś czekoladę o wpół do ósmej rano?
Zaczęła szukać w torebce chusteczki.
- Dała mi ją miła pani w autobusie.
- Co? - jęknęła Libby. - Wiesz przecież, że nie wolno
brać słodyczy od nieznajomych.
- Nie... - Teddy przybrał minę niewiniątka. - Nigdy
nie biorę, kiedy jestem sam. A teraz nie byłem. Ty i Timmy
siedzieliście z przodu.
Niewzruszona jego logiką, Libby ścierała czekoladę
z twarzy malca.
- Czy on ma służących? - spytał Todd.
- Tylko gospodynię. - Libby rozwiała jego złudzenia.
- Czy oddał swą duszę? - szepnął nagle Tom.
Libby nie zrozumiała.
- SÅ‚ucham?...
- Siusiu - pisnÄ…Å‚ Timmy.
- O, nie. Nie masz pieluszki? - Libby wpadła do windy,
popychając przed sobą pozostałą trójkę.
- Wytrzymaj, Timmy - poprosiła. Chciała, żeby Joe
otrzymał nauczkę, ale dopiero wtedy, gdy ona będzie już
w pracy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]