[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czasu na... rozrywki.
Co takiego? Natasha nie wierzyła własnym uszom. Czyżby Petros sugerował, że
gdy tylko Alexandros poskromi bunt narzeczonej i obłaskawi ją na tyle, by uzyskać jej
zgodę na małżeństwo, będzie po kryjomu odwiedzał Natashę w hotelu? Poczuła przy-
pływ współczucia dla Irini, która nigdy nie doczekała się miłości i akceptacji od ojca, a
teraz została skazana na małżeństwo z człowiekiem, który jej nie kochał ani nie szano-
wał.
- Musiał pan zostać wprowadzony w błąd, kyrios - powiedziała chłodno. - Między
pańskim synem a mną wszystko jest skończone. Czekam tu na niego tylko dlatego, że
obiecał... odesłać mnie do domu.
Starszy pan skrzywił usta w grymasie niedowierzania.
- Mój syn przedstawił mi sytuację zgoła inaczej. - Z namysłem sięgnął do kieszeni
marynarki, wyjął z niej kopertę i przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. - To jest
list - odezwał się wreszcie, jakby przypominając sobie o obecności Natashy - który
Alexandros napisał do pani. Być może, zmieni on pani spojrzenie na całą sprawę.
Bez słowa wzięła kopertę. Ta pokręcona historia zaczęła się od jednego listu, po-
myślała gorzko, a teraz kolejny list miał położyć jej kres.
Petros Mandrakis skinął głową w zdawkowym pożegnaniu i odszedł, a Natasha
znalazła się w oku cyklonu. Cały personel rezydencji dwoił się i troił, by jak najszybciej
wyekspediować ją poza bramę. Zdążyła tylko wziąć prysznic, przebrać się w lniane ry-
baczki i czarny top, a już jej walizki były spakowane, zaś przed dom zajechał jeep, który
miał ją zawieźć do miasta. Kiedy obróciła się po raz ostatni, by spojrzeć na rezydencję
Mandrakisów, zobaczyła w oknie wysoką nieruchomą postać Petrosa. Pilnuje, żebym na
pewno stąd znikła, pomyślała z nienaturalnym spokojem. Rozpacz czaiła się gdzieś na
dnie jej serca, obezwładniająca, śmiertelna. Ale szok wciąż trzymał ją w swoich lodowa-
tych kleszczach, dławiąc wszelkie uczucia.
Wąskie ulice miasteczka były o tej porze dnia nieprawdopodobnie wprost zatło-
czone. Zeno manewrował pomiędzy samochodami, rowerami i pieszymi. Nikt nie przej-
mował się specjalnie zasadami kodeksu drogowego. Kiedy mijali port, drogę zagrodził
im wóz zaprzężony w osła, którego właściciel targował się w najlepsze z ulicznym sprze-
dawcą owoców. Zeno zaklął ze złością, lecz zaraz uderzył się dłonią w usta i posłał Na-
tashy przepraszające spojrzenie. Uśmiechnęła się blado. Chciała mu powiedzieć, że nic
się nie stało, ale nie znalazła dość siły, żeby wydobyć głos. Czuła się martwa, jak przed-
miot, który wyrzucono, gdy zaczął zawadzać. W tej samej chwili ponad uliczny hałas
wybił się potrójny sygnał portowej syreny ogłaszający, że prom płynący na Naxos za
chwilę podniesie kotwicę. Ten dźwięk wyrwał ją z odrętwienia. Jeszcze zdążę na niego
wsiąść, pomyślała w nagłym olśnieniu. Za dziesięć minut już mnie tu nie będzie. Zaci-
snęła dłonie na torebce, w której miała paszport, pieniądze i najpotrzebniejsze drobiazgi.
Tylko ją zabierze. Zarówno walizki, jak i ich zawartość należały przecież do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl