[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szybko. Na popas zatrzymaliśmy się dopiero wówczas, kiedy
słońce znalazło się u szczytu nieba. Błotnisty strumyczek sączył
się leniwie poprzez zieloną płaszczyznę traw. Daleko na wscho-
dzie majaczyły jakieś wzniesienia. Karol swym nożem
myśliwskim wykroił wielkie koło na murawie, po czym i mnie
zagnał do roboty. Z miejsca przyszłego ogniska trzeba było usunąć
wszelki materiał palny inaczej pożar prerii murowany! Ognisko
nie bardzo nam się zresztą udało. Nie było czym palić. Płaty
polędwicy bardziej były okopcone dymem niż upieczone. Zjadłem
na pół surowe mięso, którego bym za skarby świata nie ugryzł w
Milwaukee. Nie było czasu na poobiedni odpoczynek.
Wskoczyliśmy na konie.
Zlady trzech koni indiańskich i pięciu koni nieznajomego biegły
teraz obok siebie. Ponieważ jechaliśmy tak, aby nie zadeptywać
tej ścieżki", ktoś, kto posuwałby się za nami, mógłby sądzić, że
przejechała tędy cała kawalkada jezdzców. Powiedziałem o tym
Karolowi. Uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową.
Tak mógłby sądzić tylko ktoś bardzo zielony,..
Zielony?
Nie gniewaj się, tak nazywamy nowicjuszów na prerii.
Przecież widać po śladach, że jedna grupa jezdzców przejeżdżała
tędy wcześniej, druga pózniej, a trzecia jeszcze pózniej.
Wcale tego nie widzę.
Nie szkodzi. Nauczysz się. Jedno mnie tylko martwi, że
Indianie jechali tak wolno.
Kto ci to powiedział?
Trawa...
Trawa?
Wcale nie żartuję. Przydeptane łodyżki trawy nie podniosły
się ani o cal.
W rok pózniej doskonałe orientowałem się w tym zegarze
traw", ale wówczas mądrość Karola napełniła mnie zdumieniem.
Tym bardziej iż wkrótce okazało się, że miał rację.
Po godzinie dostrzegliśmy wśród prerii grupę jezdzców.
Szturchnąłem Karola.
Indianie!
Pokręcił głową.
Coś ich za dużo.
Jadący na czele Czerwona Chmura wstrzymał konia. Wyciągnął
rękę ku horyzontowi.
Czerwone kurtki powiedział.
Zpieszmy się! odkrzyknął Karol.
Z kłusa przeszliśmy w galop. Dostrzegłem, jak od grupy
jezdzców oderwały się trzy sylwetki i pognały naprzeciw
nam. Czerwone kurtki to popularna nazwa kanadyjskiej konnej
policji. Widoczni byli wśród traw jak czerwone maki. Spotkanie
nastąpiło bardzo szybko. Konie zaryły się kopytami, wyrzucając
grudy ziemi.
Policjanci trzymali w ręku karabiny, wsparte kolbami o uda. Z
szerokich rond okrągłych kapeluszy padał cień na twarze spalone
słońcem, na oczy przyglądające się nam badawczo. Milczenie
trwało sekundę, bo oto nagle jeden z nich potrząsnął karabinem.
Do stu tysięcy fur... Karol! Skąd się tu wziąłeś, chłopie?...
Patrzcie zwrócił się do swych towarzyszy to jest Wielki
Bóbr!,
Podnieśli lewe dłonie do kapeluszy gestem pozdrowienia. A
ja?... Ja osłupiałem. Karol Gordon to Wielki Bóbr! Zwiat się wali!
Wielki Bóbr! To imię nie było mi obce. Nosił je słynny traper,
przyjaciel Indian, jeden z najlepszych znawców życia
czerwonoskórych, człowiek, któremu przypisywano ukończenie
amerykańskiego uniwersytetu. Opowiadano sobie, iż Wielki Bóbr
brał udział w bitwie nad Little Big Horn, że uratował życie
samemu Sitting Bullowi, że nie splamił się niczyją krwią w tej
walce, niosąc pomoc rannym po obu stronach. Wielki Bóbr miał
otrzymać swe imię od Indian nie tylko dlatego, że wysoko cenili
jego mądrość, ale również dlatego, iż w przeciwieństwie do
innych traperów nigdy nie polował na bobry.
Nie spotkałem nikogo, kto by widział Wielkiego Bobra. Nikt
nie mógł określić, jak wygląda. Niektórzy twierdzili, że jest to
Indianin, inni, że mieszaniec, jeszcze inni że czystej krwi biały.
A teraz okazało się, że Wielki Bóbr to Karol Gordon!
Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tym nie-
oczekiwanym odkryciem. Na życzenie Karola pozwolono
indiańskiemu patrolowi jechać dalej, a my pozostaliśmy jeszcze
chwilę. Gary Mitchell sierżant konnej policji kanadyjskiej,
znajomy Karola w paru słowach" opowiedział wszystko. Oto
spotkali jakiegoś mężczyznę z pięcioma końmi, który skarżył się, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
szybko. Na popas zatrzymaliśmy się dopiero wówczas, kiedy
słońce znalazło się u szczytu nieba. Błotnisty strumyczek sączył
się leniwie poprzez zieloną płaszczyznę traw. Daleko na wscho-
dzie majaczyły jakieś wzniesienia. Karol swym nożem
myśliwskim wykroił wielkie koło na murawie, po czym i mnie
zagnał do roboty. Z miejsca przyszłego ogniska trzeba było usunąć
wszelki materiał palny inaczej pożar prerii murowany! Ognisko
nie bardzo nam się zresztą udało. Nie było czym palić. Płaty
polędwicy bardziej były okopcone dymem niż upieczone. Zjadłem
na pół surowe mięso, którego bym za skarby świata nie ugryzł w
Milwaukee. Nie było czasu na poobiedni odpoczynek.
Wskoczyliśmy na konie.
Zlady trzech koni indiańskich i pięciu koni nieznajomego biegły
teraz obok siebie. Ponieważ jechaliśmy tak, aby nie zadeptywać
tej ścieżki", ktoś, kto posuwałby się za nami, mógłby sądzić, że
przejechała tędy cała kawalkada jezdzców. Powiedziałem o tym
Karolowi. Uśmiechnął się i pokręcił przecząco głową.
Tak mógłby sądzić tylko ktoś bardzo zielony,..
Zielony?
Nie gniewaj się, tak nazywamy nowicjuszów na prerii.
Przecież widać po śladach, że jedna grupa jezdzców przejeżdżała
tędy wcześniej, druga pózniej, a trzecia jeszcze pózniej.
Wcale tego nie widzę.
Nie szkodzi. Nauczysz się. Jedno mnie tylko martwi, że
Indianie jechali tak wolno.
Kto ci to powiedział?
Trawa...
Trawa?
Wcale nie żartuję. Przydeptane łodyżki trawy nie podniosły
się ani o cal.
W rok pózniej doskonałe orientowałem się w tym zegarze
traw", ale wówczas mądrość Karola napełniła mnie zdumieniem.
Tym bardziej iż wkrótce okazało się, że miał rację.
Po godzinie dostrzegliśmy wśród prerii grupę jezdzców.
Szturchnąłem Karola.
Indianie!
Pokręcił głową.
Coś ich za dużo.
Jadący na czele Czerwona Chmura wstrzymał konia. Wyciągnął
rękę ku horyzontowi.
Czerwone kurtki powiedział.
Zpieszmy się! odkrzyknął Karol.
Z kłusa przeszliśmy w galop. Dostrzegłem, jak od grupy
jezdzców oderwały się trzy sylwetki i pognały naprzeciw
nam. Czerwone kurtki to popularna nazwa kanadyjskiej konnej
policji. Widoczni byli wśród traw jak czerwone maki. Spotkanie
nastąpiło bardzo szybko. Konie zaryły się kopytami, wyrzucając
grudy ziemi.
Policjanci trzymali w ręku karabiny, wsparte kolbami o uda. Z
szerokich rond okrągłych kapeluszy padał cień na twarze spalone
słońcem, na oczy przyglądające się nam badawczo. Milczenie
trwało sekundę, bo oto nagle jeden z nich potrząsnął karabinem.
Do stu tysięcy fur... Karol! Skąd się tu wziąłeś, chłopie?...
Patrzcie zwrócił się do swych towarzyszy to jest Wielki
Bóbr!,
Podnieśli lewe dłonie do kapeluszy gestem pozdrowienia. A
ja?... Ja osłupiałem. Karol Gordon to Wielki Bóbr! Zwiat się wali!
Wielki Bóbr! To imię nie było mi obce. Nosił je słynny traper,
przyjaciel Indian, jeden z najlepszych znawców życia
czerwonoskórych, człowiek, któremu przypisywano ukończenie
amerykańskiego uniwersytetu. Opowiadano sobie, iż Wielki Bóbr
brał udział w bitwie nad Little Big Horn, że uratował życie
samemu Sitting Bullowi, że nie splamił się niczyją krwią w tej
walce, niosąc pomoc rannym po obu stronach. Wielki Bóbr miał
otrzymać swe imię od Indian nie tylko dlatego, że wysoko cenili
jego mądrość, ale również dlatego, iż w przeciwieństwie do
innych traperów nigdy nie polował na bobry.
Nie spotkałem nikogo, kto by widział Wielkiego Bobra. Nikt
nie mógł określić, jak wygląda. Niektórzy twierdzili, że jest to
Indianin, inni, że mieszaniec, jeszcze inni że czystej krwi biały.
A teraz okazało się, że Wielki Bóbr to Karol Gordon!
Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad tym nie-
oczekiwanym odkryciem. Na życzenie Karola pozwolono
indiańskiemu patrolowi jechać dalej, a my pozostaliśmy jeszcze
chwilę. Gary Mitchell sierżant konnej policji kanadyjskiej,
znajomy Karola w paru słowach" opowiedział wszystko. Oto
spotkali jakiegoś mężczyznę z pięcioma końmi, który skarżył się, [ Pobierz całość w formacie PDF ]