[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A może je ukradł? monologował Karol a może
w ogóle go nie miał? Więc niby z czego mieli go okraść
napastnicy?
No, racja... przyznałem.
Więc nie dziw się, że Wysoki Orzeł chciał jak
najszybciej pozbyć się tak podejrzanego towarzystwa.
Już się nie dziwię odparłem jednak zastanawia
mnie opis jednego z napastników. Z ubioru i barwy włosów
wyglądał na Fryderyka Randalla.
Otóż to właśnie! przerwał mi Karol. Czy
wyobrażasz sobie doktora-greenhorna napadającego na
sprytnego włóczęgę?
Nie wyobrażam sobie przyznałem szczerze.
A ja mówił dalej Karol przypuszczam, że
sprawa przedstawiała się wręcz odwrotnie. To ten włóczęga
był złodziejem, a Randall jakimś cudem umiał się obronić.
Karę ograniczył do skrępowania napastnika licząc, że
wkrótce sam uwolni się z więzów.
To nieprawdopodobne zaprotestowałem. Po
pierwsze dlatego, że moim zdaniem pan doktor nie po-
trafiłby tego dokonać, po drugie, że tam było dwu
rzekomych napastników.
Jeśli ten włóczęga nie kłamał. A może zresztą Randall
spotkał kogoś po drodze?
Lecz... te półbuciki bez ostróg! Wszystko mi psują.
Randall jest niedołęgą, niezdolnym do pokonania
preriowego wygi. Ale opis ubrania pasuje doń jak ulał. Czyż
to możliwe, aby po prerii w tym samym czasie podróżowało
dwu ludzi jednakowo ubranych?
Nie wykluczam tej możliwości. Jednak był to chyba
Randall.
Tajemnicza historia mruknąłem.
Może i tajemnicza. Jedno w niej jest jasne: uwolniony
przez nas człowiek nie parał się eksplorerstwem. Co o tym
sądzi czerwony brat?
Język Wielkiego Bobra powiedział prawdę, a jego
myśli odkryły właściwy trop. Howgh!
Wobec takiej opinii skapitulowałem. Wydarzenia, jakie
nastąpiły pózniej, dowiodły jednak, że ze słusznych
pozornie przypuszczeń czy domniemań można wyciągnąć
fałszywe wnioski. Ja się myliłem, lecz mylili się również
Karol i Wysoki Orzeł.
Tego wieczoru nie mówiliśmy już więcej o nieocze-
kiwanym spotkaniu. Gdy gwiazdy zaczęły mrugać na
ciemniejącym niebie, przygasiłem ognisko. Kolejność
dyżurów, jak zwykle, rozstrzygnęło losowanie. Wycią-
gnąłem najkrótszy patyczek, co oznaczało pierwszą wartę.
Wielce zadowolony bo dzięki temu nie groziło mi
przerwanie nocnego spoczynku po dwu godzinach
pełnienia swego obowiązku obudziłem Wysokiego Orła,
otuliłem się kocem i zasnąłem jak niedzwiedz w zimowej
gwarze. Jakże krótko dane mi było spać. O czwartej nad
ranem obudził mnie huk dwu strzałów, a w kilka minut
pózniej Karol i wódz przyciągnęli świeżo upolowaną
antylopę. Ta zbyt wielka w stosunku do naszych potrzeb
ilość mięsa opózniła poranny wymarsz. Wysoki Orzeł
przysmażył co prawda znakomite, krwiste steki, lecz ile ich
można zjeść za jednym razem?
Po szybko spożytym śniadaniu moi towarzysze zajęli się
pilnie zamianą reszty antylopiego mięsa na
kawałki pieczeni. Tylko w takim stanie mogło ono prze-
trwać najbliższe dwa, trzy dni. Nadmiar mięsa powoduje
równie poważne kłopoty jak jego niedostatek, ba, pociąga za
sobą karygodne marnotrawstwo. Traperzy i westmani często
zostawiali całe sztuki upolowanej zwierzyny, wykrawając z
nich drobne kawałki na jednorazowy posiłek. Następnego
dnia znowu polowali i historia się powtarzała. Wytrzebienie
bizonów było, poza innymi przyczynami, rezultatem tego
rodzaju postępowania.
Ponieważ dwu ludzi całkowicie wystarczyło do pre-
parowania zapasu na dalszą wędrówkę, ja zająłem się
czyszczeniem i pojeniem wierzchowców. Gdy na koniec
puściłem je na świeżą trawę, poczułem nieodpartą chęć snu.
Zabrałem koc i siodło i powlokłem się w zaciszne miejsce
wśród drzew. Może ktoś by powiedział, że prawdziwy
westman tak by nie postąpił? Hm... jednak ja bardzo kiepsko
daję sobie radę z oprawianiem czworonogich trofeów i
bardziej bym przeszkadzał niż pomagał. Obudził mnie Karol
wrzeszcząc:
Wstawaj, śpiochu!
Znów ruszyliśmy w kolorowy świat pierwotnej przygody.
Słońce już wyjrzało zza gór, wśród wysokich traw
błyszczały ostatnie krople wysychającej rosy. Dzień
zapowiadał się pięknie, było mi lekko na duszy i radośnie.
Cieszyła mnie myśl, że przez miesiące przebywać będę z
dala od zakurzonych, dusznych ulic i murów miasta, od
monotonnego trybu życia. Tu wszystko było odmienne.
Nawet wiatr, który nagle, gdy słońce minęło szczyt nieba,
zleciał na nas ze skalistych turni. Jednocześnie kłębiaste
zwały chmur nadbiegły z zachodu i dokoła pociemniało.
Błyskawica wyprysnęła z czarnego nieba, srebrnym
zygzakiem połączyła firmament z ziemią. W chwilę pózniej
odgłos grzmotu wypełnił dolinę, powracając ku nam cztero-
krotnym echem.
Wysoki Orzeł podniósł prawicę.
Niech moi bracia pospieszają za mną.
Skręcił koniem i pojechał wprost ku niedalekim zbo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
A może je ukradł? monologował Karol a może
w ogóle go nie miał? Więc niby z czego mieli go okraść
napastnicy?
No, racja... przyznałem.
Więc nie dziw się, że Wysoki Orzeł chciał jak
najszybciej pozbyć się tak podejrzanego towarzystwa.
Już się nie dziwię odparłem jednak zastanawia
mnie opis jednego z napastników. Z ubioru i barwy włosów
wyglądał na Fryderyka Randalla.
Otóż to właśnie! przerwał mi Karol. Czy
wyobrażasz sobie doktora-greenhorna napadającego na
sprytnego włóczęgę?
Nie wyobrażam sobie przyznałem szczerze.
A ja mówił dalej Karol przypuszczam, że
sprawa przedstawiała się wręcz odwrotnie. To ten włóczęga
był złodziejem, a Randall jakimś cudem umiał się obronić.
Karę ograniczył do skrępowania napastnika licząc, że
wkrótce sam uwolni się z więzów.
To nieprawdopodobne zaprotestowałem. Po
pierwsze dlatego, że moim zdaniem pan doktor nie po-
trafiłby tego dokonać, po drugie, że tam było dwu
rzekomych napastników.
Jeśli ten włóczęga nie kłamał. A może zresztą Randall
spotkał kogoś po drodze?
Lecz... te półbuciki bez ostróg! Wszystko mi psują.
Randall jest niedołęgą, niezdolnym do pokonania
preriowego wygi. Ale opis ubrania pasuje doń jak ulał. Czyż
to możliwe, aby po prerii w tym samym czasie podróżowało
dwu ludzi jednakowo ubranych?
Nie wykluczam tej możliwości. Jednak był to chyba
Randall.
Tajemnicza historia mruknąłem.
Może i tajemnicza. Jedno w niej jest jasne: uwolniony
przez nas człowiek nie parał się eksplorerstwem. Co o tym
sądzi czerwony brat?
Język Wielkiego Bobra powiedział prawdę, a jego
myśli odkryły właściwy trop. Howgh!
Wobec takiej opinii skapitulowałem. Wydarzenia, jakie
nastąpiły pózniej, dowiodły jednak, że ze słusznych
pozornie przypuszczeń czy domniemań można wyciągnąć
fałszywe wnioski. Ja się myliłem, lecz mylili się również
Karol i Wysoki Orzeł.
Tego wieczoru nie mówiliśmy już więcej o nieocze-
kiwanym spotkaniu. Gdy gwiazdy zaczęły mrugać na
ciemniejącym niebie, przygasiłem ognisko. Kolejność
dyżurów, jak zwykle, rozstrzygnęło losowanie. Wycią-
gnąłem najkrótszy patyczek, co oznaczało pierwszą wartę.
Wielce zadowolony bo dzięki temu nie groziło mi
przerwanie nocnego spoczynku po dwu godzinach
pełnienia swego obowiązku obudziłem Wysokiego Orła,
otuliłem się kocem i zasnąłem jak niedzwiedz w zimowej
gwarze. Jakże krótko dane mi było spać. O czwartej nad
ranem obudził mnie huk dwu strzałów, a w kilka minut
pózniej Karol i wódz przyciągnęli świeżo upolowaną
antylopę. Ta zbyt wielka w stosunku do naszych potrzeb
ilość mięsa opózniła poranny wymarsz. Wysoki Orzeł
przysmażył co prawda znakomite, krwiste steki, lecz ile ich
można zjeść za jednym razem?
Po szybko spożytym śniadaniu moi towarzysze zajęli się
pilnie zamianą reszty antylopiego mięsa na
kawałki pieczeni. Tylko w takim stanie mogło ono prze-
trwać najbliższe dwa, trzy dni. Nadmiar mięsa powoduje
równie poważne kłopoty jak jego niedostatek, ba, pociąga za
sobą karygodne marnotrawstwo. Traperzy i westmani często
zostawiali całe sztuki upolowanej zwierzyny, wykrawając z
nich drobne kawałki na jednorazowy posiłek. Następnego
dnia znowu polowali i historia się powtarzała. Wytrzebienie
bizonów było, poza innymi przyczynami, rezultatem tego
rodzaju postępowania.
Ponieważ dwu ludzi całkowicie wystarczyło do pre-
parowania zapasu na dalszą wędrówkę, ja zająłem się
czyszczeniem i pojeniem wierzchowców. Gdy na koniec
puściłem je na świeżą trawę, poczułem nieodpartą chęć snu.
Zabrałem koc i siodło i powlokłem się w zaciszne miejsce
wśród drzew. Może ktoś by powiedział, że prawdziwy
westman tak by nie postąpił? Hm... jednak ja bardzo kiepsko
daję sobie radę z oprawianiem czworonogich trofeów i
bardziej bym przeszkadzał niż pomagał. Obudził mnie Karol
wrzeszcząc:
Wstawaj, śpiochu!
Znów ruszyliśmy w kolorowy świat pierwotnej przygody.
Słońce już wyjrzało zza gór, wśród wysokich traw
błyszczały ostatnie krople wysychającej rosy. Dzień
zapowiadał się pięknie, było mi lekko na duszy i radośnie.
Cieszyła mnie myśl, że przez miesiące przebywać będę z
dala od zakurzonych, dusznych ulic i murów miasta, od
monotonnego trybu życia. Tu wszystko było odmienne.
Nawet wiatr, który nagle, gdy słońce minęło szczyt nieba,
zleciał na nas ze skalistych turni. Jednocześnie kłębiaste
zwały chmur nadbiegły z zachodu i dokoła pociemniało.
Błyskawica wyprysnęła z czarnego nieba, srebrnym
zygzakiem połączyła firmament z ziemią. W chwilę pózniej
odgłos grzmotu wypełnił dolinę, powracając ku nam cztero-
krotnym echem.
Wysoki Orzeł podniósł prawicę.
Niech moi bracia pospieszają za mną.
Skręcił koniem i pojechał wprost ku niedalekim zbo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]