[ Pobierz całość w formacie PDF ]

\ony, a tak\e wszystkie  poza Emwaya  dzieci z drugiego mał\eństwa.
Mówiono, \e doświadczył tych wszystkich strat, bo musiał zapłacić za czas, jaki spędził w świecie duchów.
Ale ci, którzy tak mówili, nie mieli odwagi powiedzieć tego głośno. Publicznie potrafili tylko sławić pokorę, z
jaką znosił te ciosy. Ośmielali się czasem otwarcie wątpić, czy dobrze uczynił ucząc córkę sztuki rozmawiania
z duchami& ale tylko wtedy, kiedy ona tego nie słyszała. Niektórzy nazywali jej język najbardziej śmiertelną
bronią Ichiribu.
Dobanpu podniósł się i rozprostował obolałe od długiego siedzenia nogi.
 Chcę się dowiedzieć, co wy o tym myślicie  powiedział.  Nie sprzeniewierzyłem się tradycji
przekazując ci moją wiedzę po to tylko, abyś siedziała tu teraz, milcząc jak królowa \ab w opowieści Myosty!
 Pytałeś, więc odpowiadam  powiedziała.  Musimy uwa\ać na Aondo, a najlepiej odebrać mu broń.
 Aondo potrzebny jest jako wojownik  sprzeciwił się Seyganko.
 Nawet za twoimi plecami?
 Jeśli dobrze pilnowany, to nawet za plecami  zapewnił wojownik.  Nie mo\emy mu nic zrobić, nie
uciekając się do nieuczciwości i zniewagi.
Strona 25
Green Roland - Conan i bogowie gór
 Kiedy poczuje się zniewa\ony, wyzwie cię& i to będzie jego koniec.
Dobanpu zaśmiał się cicho.
 Córko, więcej masz wiary w męstwo swego narzeczonego ni\ by wypadało. Aondo jest bardzo silny;
chocia\ powolny jak siedzący w bagnie hipopotam, mo\e być niebezpieczny. Pamiętaj, \e kiedy
wielkoszczęki dotrze do swej ofiary, znaczy to pewną śmierć.
 To prawda  przyznał Seyganko.  Zresztą ka\demu mo\e powinąć się noga, jeśli nie ma szczęścia i
opuszczą go duchy. Mogłyby opuścić i mnie, gdybym nieuczciwie wciągnął walecznego wojownika, jak
Aondo, w pojedynek na śmierć i \ycie.
 Ty tak dobrze wiesz, co mogą zrobić duchy?  syknęła Emwaya.
 Tak, a jeśli ci się to nie podoba, mo\esz poprosić ojca, \eby mnie więcej nie uczył!
Wojownik i jego kobieta wymienili ostre spojrzenia, a Dobanpu popatrzył na zacieniony sufit. Zdawał się
prosić duchy, by na chwilę odebrały mu słuch, aby nie słyszał, jak tych dwoje robi z siebie głupców.
W końcu Emwaya opuściła wzrok.
Seyganko dobrze wiedział, \e to jedyny objaw skruchy, na jaki mógł liczyć. Przynajmniej będzie go teraz
uwa\niej słuchać, mógł więc dalej mówić.
 Nie sądzę, \eby Aondo był największym naszym wrogiem wśród wojowników. Przyznaję, \e jest
najgłośniejszy. Ale grozniejszy od niego jest ktoś, kogo imienia nie znam, czuję jedynie jego obecność.
 Szpieg Chabano?  zapytała Emwaya.
 Jego albo Ludzi Bogów& a mo\e i Chabano, i Ludzi Bogów.
 Musi być zuchwały, jeśli chce słu\yć jednym i drugim  wtrącił Dobanpu ugodowo.  Wieść niesie, \e
przyjazń Najwy\szego 1 Wodza i Ludzi Bogów jest bardzo krucha.
 Jeszcze jeden powód, by szpiega utrzymać przy \yciu  powiedział Seyganko.  Kto rozpowiada plotki,
mo\e te\ przenosić nieprawdziwe wieści i spowodować, \e jego władcy rzucą się sobie do gardeł.
 Bawisz się cudzym \yciem jak piłką  rzekła cicho Emwaya.
 Jak tego uniknąć, córko?  zapytał Dobanpu.  Kiedy poznasz jeszcze lepiej moją sztukę, zrozumiesz,
dlaczego czasem tak I musi być. Albo zarzuć naukę, wyjdz za Seyganko, powij mu synów, zarządzaj jego
domem i ni\szymi \onami&
 I zgiń, kiedy Kwanyjczycy i Ludzie Bogowie uderzą i rozciągną nasze szczątki po polach, zanim ruszą
dalej na południe po całkowite zwycięstwo!  Emwaya wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać.
Takie wybuchy były gwałtowne, ale krótkie, jak burze na Jeziorze Zmierci. Ju\ po chwili zamrugała oczami i
wysiliła się na uśmiech.
 Ojcze, Seyganko& znam cenę jaką muszę zapłacić za wybór, którego dokonałam. Cena będzie ta
sama, nawet jeśli pójdę wskazaną przez was drogą. Ale nie muszę radować się tym, co bogowie ześlą na
Ichiribu.
 Tylko głupiec \ądałby tego od ciebie  powiedział spokojnie Seyganko. Chciałby wziąć ją w ramiona,
ale chwila była nieodpowiednia.  Czy widzisz jakichś głupców wokół siebie?
Emwaya roześmiała się głośno.
 Jeszcze nie.
 Zatem mo\emy kontynuować  rzekł Dobanpu.  Tak, myślę, \e ten szpieg to jeszcze jeden powód,
by zostawić Aondo przy \yciu. Na pewno nie on jest tym szpiegiem, ale zało\ę się o spichlerz pełen ziarna i o
nowe czółno, \e wie, kto nim jest. Wiadomo, \e kto pójdzie za małym lampartem, znajdzie legowisko całej
rodziny.
Valeria całkiem straciła poczucie czasu wędrując nie kończącymi się podziemnymi korytarzami. Nie było to
ju\ podziemne miasto, raczej podziemne królestwo. Przebyli ju\ chyba trzykrotną odległość z jednego końca
Xuchotl do drugiego, przynajmniej gdyby iść cały czas prosto. Valeria nie orientowała się, ile czasu spędzili
pod ziemią, ani te\ w jakim kierunku podą\ali. Mo\liwe było nawet, \e chodzili w kółko.
Nie, to nie mo\e być prawda. Z wyjątkiem ślepych odgałęzień, z których się wycofywali, i schodów
prowadzących do niemo\liwych do pokonania przeszkód, nie krą\yli dotąd po własnych śladach. Szli
naprzód, jednak bogowie tylko wiedzieli ku czemu. To miejsce, gdzie skały były tak zręcznie obrobione, a
magia i potwory  wszechobecne, było jednak tak odległe od wzroku bogów, jak od promieni słońca. Jeśli
Conan i Valeria mieli znalezć odpowiedzi na dręczące ich pytania, musieli poradzić sobie sami.
Kiedy takie myśli zaczynały szaleć w głowie Valerii jak koty w worku, uspokajała się wysuwając na przód. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl