[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No, załoga! - zawołał roześmiany pan Tomasz. - Za szkatułę i do Rosynanta! Czas
najwy\szy, by ostatni z Azbijewiczów zobaczył skarb Hasan-beja!
Powierzyliśmy jacht czujnej opiece Victory i wyruszyliśmy w niedaleką drogę do
Lisuń, rozwa\ając, jak się zachowa potomek Hasan-beja na widok swych nagle
zmaterializowanych marzeń.
Pan Tomasz sądził, \e bardzo go ucieszy świadomość, i\ tysiące ludzi będą teraz
podziwiać w muzeum ukryte przez wieki klejnoty. Wyraził te\ nieśmiałą nadzieję, \e
Azbijewicz zechce dołączyć do skarbu przodka tak\e kind\ał:
- Wyobra\acie sobie, ilu turystów ściągnie umiejętnie zredagowana w przewodniku
notka o tej pełnej tajemnic romantycznej historii?
Jacek zasugerował, \e Tatar ka\e nas zagryzć swemu straszliwemu psu albo wynajmie
do tego potwora z Lisuń, z którym wydaje się być w dobrej komitywie. Po czym ju\ w
spokoju będzie spienię\ał spadek po prapradziadzie.
Zosia oświadczyła nieco dr\ącym ze wzruszenia głosem, \e wzbogacony nawet tylko o
prawnie przysługującą mu nagrodę samotny pan Azbijewicz o\eni się z jakąś porządna,
choć ubogą dziewczyną.
- Egoistka! - Jacek szturchnął siostrę tulącą na kolanach szkatułę.
- Egoistka? Nie rozumiem!
- Egoistka, bo myślisz oczywiście o sobie: porządna, choć uboga... Aaj! - krzyknął
szarpnięty za włosy. - A gadałaś, \e potwory są pod ochroną!
Ze śmiechu o mało nie wpakowałem Rosynanta na latarnię. Lecz o Azbijewiczu
wyraziłem jak najbardziej powa\ną opinię, \e skoro wspominał o wsparciu
potrzebujących, to słowa dotrzyma.
- Oj, mądry człowiek! ucieszył się niespodziewanie Jacek. - Mówiąc o potrzebujących
ju\ przewidział, \e mnie spotka!
Tak to przekomarzając się dojechaliśmy do Zewłąg. Skręciłem w lewo, na Uktę. Bruk
załomotał pod kołami. Na szczęście skończył się przy ostatnich domach wioski i opony
zaszemrały miękko po ubitej piaszczystej drodze. Tak gładkiej, \e daj Bo\e wszystkim
polskim asfaltom! Wjechaliśmy w las.
- Jakie piękne drzewa! - zachwycała się Zosia, gdy wóz sunął cienistym szpalerem.
- Piękne! - przytaknął jej wujek. - Rzadko się spotyka tak stare klony.
109
- A tam przed nami pewno równie stary maluch! - zawołał sokolooki Jacek. -
Rozkraczył się biedulek, bo jakaś kobiecina macha ręką, \ebyśmy się zatrzymali...
Przyhamowałem i zjechałem na pobocze.
Aadna mi kobiecina! Dziewczyna w kusym mini i obcisłej bluzeczce biegła do nas
wymachując mapą:
- Przepraszam! - wołała - Przepraszam, ale chyba zabłądziłam! Powiedzieli, \e tędy
dojadę do Ukty, a tu taka dziwna droga i las... Ale zaznaczono przecie\... - ju\ wpychała
mapę przez okno Rosynanta.
Coś błysnęło spod papieru! Rozległ się syk, poczułem słodkawy smak w ustach! Gaz!
Ró\nobarwne koła przed oczyma! Zapadałem przez nie w ciemność!
Szarpnąłem za klamkę i wytoczyłem się na piasek. Podpierałem się rękoma i znów
padałem. Gdzieś nade mną dziewczyna wskoczyła do Rosynanta i ju\ biegła z powrotem
do malucha. Głęboko wdychałem o\ywcze powietrze. Przez słodką mgłę wracała
świadomość. Podciągnąłem się na drzwiach auta i opadłem na fotel.
- Szybciej... szybciej, Paweł... Wywietrz wóz
Obok przetoczył się maluch jazgocząc silnikiem na wysokich obrotach.
- Jedz... jedz, Pawełku... Kochany, jedz!...
Nogi spadały mi z pedałów, kierownica uciekała z rąk. Zamiast dwójki wlazł mi
wsteczny bieg; wcią\ miałem przed oczyma ze trzy drogi do wyboru! A maluchów do
pościgu całe stado!
Wybrałem najbardziej prawdopodobny z nich i gnałem! Choć próbujący pełznąć po
mym śladzie wą\ z pewnością złamałby kręgosłup!
Maluch, pomimo wysiłków Batury (bo któ\ inny mógłby siedzieć za jego
kierownicą?!) był coraz bli\ej...
Jeszcze jeden rozpaczliwy zryw. Odskoczył kilka metrów, nagle zahamował!
Otworzyły się prawe drzwiczki i bezwładnie wypadła z nich dziewczyna.
Maluch ryknął triumfalnie silniczkiem i popędził ile sił w jego 24 koniach
mechanicznych.
Specjalistka od usypiania le\ała skulona na piasku.
Musiałem się zatrzymać! Chwiejnie wysiadłem z Rosynanta. Słodkawa, mdląca
ciemność znów zaczęła podpełzać pod oczy...
Jeden krok, drugi... Nachyliłem się nad le\ącą... Ciemność zamknęła się nade mną...
- Cośta się tak popili?! - ktoś wołał z półmroku. Z ogromnym wysiłkiem udało mi się
unieść powieki!
Wsparty na bacie sumiastowąsy chłopina patrzył na mnie surowo. Z góry parskał,
chyba te\ na mnie, siwy konik.
- Gdzie?... - krzyknąłem odruchowo, wyciągając rękę.
- A jest twoja, jest... - zachichotał wąsaty. - Ale wstydu to wy nie mata! śeby na
drodze, w biały dzień!
- Macie rację, dziadku! - próbowałem się uśmiechnąć. Nie \ebym kpił z poczciwiny,
ale z radości, \e moja ręka natknęła się na kobiecą dłoń.
I nagle przeszył mnie zimny dreszcz ,,To niemo\liwe, ale jeśli ten drań przyparty do
muru!...
Poderwałem się ku le\ącej. Co za ulga! Oddychała! Równo, głęboko. Pogrą\ona we
śnie. Czym ją Jerzy potraktował, niewa\ne! Grunt \e \yje, obudzi się i będzie zeznawać!
110
Po kilku powodujących wielką radość chłopa upadkach i kicnięciach wstałem na nieco
miękkie nogi:
- Pomo\e mi pan zanieść \onę do wozu? - spytałem właściciela imponującego
biczyska.
Spojrzał na swój orę\ jakby z chęcią przylania mi nim:
- Co bym nie miał pomóc? Jak baba upadnie, to zawsze jest tak, \e chłop jej nogę
podło\ył!
Dzwignęliśmy śpiącą do Rosynanta.
- O święci pańscy! - zawrzasnął chłopina, widząc pogrą\oną w lubym śnie resztę
towarzystwa. A owi, to co? Ty\ nabrane?
- A dyć! - dostroiłem się do tonu ratownika. - No, wciskaj pan kobitę głębiej!
- Skaranie z wami! - sapnął, upychając naszą nową pasa\erkę. - To kto oni będą?
- Ten będzie - wskazałem pana Tomasza - jej ojciec. Teść mój znaczy. A tu dzieci
nasze.
- Dzieciska? - popatrzył podejrzliwie. - Coś mi za dorosło wyglądają jak na takiego
ojca... - łypnął na mnie - i taką młodą matkę. Chocia tera, kto to wie! - machnął ręką, w
którą zdą\yłem wcisnąć dziesięciozłotowy banknot, i podreptał do swego wozu.
Sięgnąłem do schowka po buteleczkę z amoniakiem.
Po co ją woziłem? A właśnie na takie i podobne okazje! Na przykład, gdy oberwę od
kogoś porządnie, a muszę szybko otrzezwieć po ciosie. Podsunąłem otwartą buteleczkę
pod nos i zrobiłem głęboki wdech. A\ mi łupnęło pod czaszką, ale resztki senności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
- No, załoga! - zawołał roześmiany pan Tomasz. - Za szkatułę i do Rosynanta! Czas
najwy\szy, by ostatni z Azbijewiczów zobaczył skarb Hasan-beja!
Powierzyliśmy jacht czujnej opiece Victory i wyruszyliśmy w niedaleką drogę do
Lisuń, rozwa\ając, jak się zachowa potomek Hasan-beja na widok swych nagle
zmaterializowanych marzeń.
Pan Tomasz sądził, \e bardzo go ucieszy świadomość, i\ tysiące ludzi będą teraz
podziwiać w muzeum ukryte przez wieki klejnoty. Wyraził te\ nieśmiałą nadzieję, \e
Azbijewicz zechce dołączyć do skarbu przodka tak\e kind\ał:
- Wyobra\acie sobie, ilu turystów ściągnie umiejętnie zredagowana w przewodniku
notka o tej pełnej tajemnic romantycznej historii?
Jacek zasugerował, \e Tatar ka\e nas zagryzć swemu straszliwemu psu albo wynajmie
do tego potwora z Lisuń, z którym wydaje się być w dobrej komitywie. Po czym ju\ w
spokoju będzie spienię\ał spadek po prapradziadzie.
Zosia oświadczyła nieco dr\ącym ze wzruszenia głosem, \e wzbogacony nawet tylko o
prawnie przysługującą mu nagrodę samotny pan Azbijewicz o\eni się z jakąś porządna,
choć ubogą dziewczyną.
- Egoistka! - Jacek szturchnął siostrę tulącą na kolanach szkatułę.
- Egoistka? Nie rozumiem!
- Egoistka, bo myślisz oczywiście o sobie: porządna, choć uboga... Aaj! - krzyknął
szarpnięty za włosy. - A gadałaś, \e potwory są pod ochroną!
Ze śmiechu o mało nie wpakowałem Rosynanta na latarnię. Lecz o Azbijewiczu
wyraziłem jak najbardziej powa\ną opinię, \e skoro wspominał o wsparciu
potrzebujących, to słowa dotrzyma.
- Oj, mądry człowiek! ucieszył się niespodziewanie Jacek. - Mówiąc o potrzebujących
ju\ przewidział, \e mnie spotka!
Tak to przekomarzając się dojechaliśmy do Zewłąg. Skręciłem w lewo, na Uktę. Bruk
załomotał pod kołami. Na szczęście skończył się przy ostatnich domach wioski i opony
zaszemrały miękko po ubitej piaszczystej drodze. Tak gładkiej, \e daj Bo\e wszystkim
polskim asfaltom! Wjechaliśmy w las.
- Jakie piękne drzewa! - zachwycała się Zosia, gdy wóz sunął cienistym szpalerem.
- Piękne! - przytaknął jej wujek. - Rzadko się spotyka tak stare klony.
109
- A tam przed nami pewno równie stary maluch! - zawołał sokolooki Jacek. -
Rozkraczył się biedulek, bo jakaś kobiecina macha ręką, \ebyśmy się zatrzymali...
Przyhamowałem i zjechałem na pobocze.
Aadna mi kobiecina! Dziewczyna w kusym mini i obcisłej bluzeczce biegła do nas
wymachując mapą:
- Przepraszam! - wołała - Przepraszam, ale chyba zabłądziłam! Powiedzieli, \e tędy
dojadę do Ukty, a tu taka dziwna droga i las... Ale zaznaczono przecie\... - ju\ wpychała
mapę przez okno Rosynanta.
Coś błysnęło spod papieru! Rozległ się syk, poczułem słodkawy smak w ustach! Gaz!
Ró\nobarwne koła przed oczyma! Zapadałem przez nie w ciemność!
Szarpnąłem za klamkę i wytoczyłem się na piasek. Podpierałem się rękoma i znów
padałem. Gdzieś nade mną dziewczyna wskoczyła do Rosynanta i ju\ biegła z powrotem
do malucha. Głęboko wdychałem o\ywcze powietrze. Przez słodką mgłę wracała
świadomość. Podciągnąłem się na drzwiach auta i opadłem na fotel.
- Szybciej... szybciej, Paweł... Wywietrz wóz
Obok przetoczył się maluch jazgocząc silnikiem na wysokich obrotach.
- Jedz... jedz, Pawełku... Kochany, jedz!...
Nogi spadały mi z pedałów, kierownica uciekała z rąk. Zamiast dwójki wlazł mi
wsteczny bieg; wcią\ miałem przed oczyma ze trzy drogi do wyboru! A maluchów do
pościgu całe stado!
Wybrałem najbardziej prawdopodobny z nich i gnałem! Choć próbujący pełznąć po
mym śladzie wą\ z pewnością złamałby kręgosłup!
Maluch, pomimo wysiłków Batury (bo któ\ inny mógłby siedzieć za jego
kierownicą?!) był coraz bli\ej...
Jeszcze jeden rozpaczliwy zryw. Odskoczył kilka metrów, nagle zahamował!
Otworzyły się prawe drzwiczki i bezwładnie wypadła z nich dziewczyna.
Maluch ryknął triumfalnie silniczkiem i popędził ile sił w jego 24 koniach
mechanicznych.
Specjalistka od usypiania le\ała skulona na piasku.
Musiałem się zatrzymać! Chwiejnie wysiadłem z Rosynanta. Słodkawa, mdląca
ciemność znów zaczęła podpełzać pod oczy...
Jeden krok, drugi... Nachyliłem się nad le\ącą... Ciemność zamknęła się nade mną...
- Cośta się tak popili?! - ktoś wołał z półmroku. Z ogromnym wysiłkiem udało mi się
unieść powieki!
Wsparty na bacie sumiastowąsy chłopina patrzył na mnie surowo. Z góry parskał,
chyba te\ na mnie, siwy konik.
- Gdzie?... - krzyknąłem odruchowo, wyciągając rękę.
- A jest twoja, jest... - zachichotał wąsaty. - Ale wstydu to wy nie mata! śeby na
drodze, w biały dzień!
- Macie rację, dziadku! - próbowałem się uśmiechnąć. Nie \ebym kpił z poczciwiny,
ale z radości, \e moja ręka natknęła się na kobiecą dłoń.
I nagle przeszył mnie zimny dreszcz ,,To niemo\liwe, ale jeśli ten drań przyparty do
muru!...
Poderwałem się ku le\ącej. Co za ulga! Oddychała! Równo, głęboko. Pogrą\ona we
śnie. Czym ją Jerzy potraktował, niewa\ne! Grunt \e \yje, obudzi się i będzie zeznawać!
110
Po kilku powodujących wielką radość chłopa upadkach i kicnięciach wstałem na nieco
miękkie nogi:
- Pomo\e mi pan zanieść \onę do wozu? - spytałem właściciela imponującego
biczyska.
Spojrzał na swój orę\ jakby z chęcią przylania mi nim:
- Co bym nie miał pomóc? Jak baba upadnie, to zawsze jest tak, \e chłop jej nogę
podło\ył!
Dzwignęliśmy śpiącą do Rosynanta.
- O święci pańscy! - zawrzasnął chłopina, widząc pogrą\oną w lubym śnie resztę
towarzystwa. A owi, to co? Ty\ nabrane?
- A dyć! - dostroiłem się do tonu ratownika. - No, wciskaj pan kobitę głębiej!
- Skaranie z wami! - sapnął, upychając naszą nową pasa\erkę. - To kto oni będą?
- Ten będzie - wskazałem pana Tomasza - jej ojciec. Teść mój znaczy. A tu dzieci
nasze.
- Dzieciska? - popatrzył podejrzliwie. - Coś mi za dorosło wyglądają jak na takiego
ojca... - łypnął na mnie - i taką młodą matkę. Chocia tera, kto to wie! - machnął ręką, w
którą zdą\yłem wcisnąć dziesięciozłotowy banknot, i podreptał do swego wozu.
Sięgnąłem do schowka po buteleczkę z amoniakiem.
Po co ją woziłem? A właśnie na takie i podobne okazje! Na przykład, gdy oberwę od
kogoś porządnie, a muszę szybko otrzezwieć po ciosie. Podsunąłem otwartą buteleczkę
pod nos i zrobiłem głęboki wdech. A\ mi łupnęło pod czaszką, ale resztki senności [ Pobierz całość w formacie PDF ]