[ Pobierz całość w formacie PDF ]

był niepotrzebny. W tej sytuacji lokalizacja Bolczowa pasowała do mojej
teorii. Czemu wcześniej nie zwróciłem uwagi na Chojnik? Bo był za bar­
dzo na zachód od linii Treuburg—Siedlęcin—Wleń, czyli jak uważałem
Efez—Smyrna—Pergamon. Może to jednak Norweg miał rację? Czemu
w takim razie chciał mnie zabrać na tę wyprawę?
Wiedziałem, że od rana będę musiał zachować jak największa czuj­
ność. Nastawiłem sobie budzik, przygotowałem ubranie, spakowałem kil­
ka rzeczy do plecaka i ułożyłem się do snu.
Wielki budzik zadzwonił, zdawało mi się, że chwilę po tym jak za­
mknąłem oczy. Zaraz zerwałem się z łóżka i po porannej toalecie zsze­
dłem do kuchni, gdzie... już był Morgan! Kulejąc krzątał się przygoto­
wując śniadanie. Zdziwiony patrzyłem na jego kostkę obwiązaną ban­
dażem.
— Gdy wracaliśmy do pokoju, jakoś krzywo stanąłem na schodku...
— tłumaczył się Szkot. — Nie dam rady iść do tego zamku, to chyba pan
będzie musiał iść... dla dobra dzieciaków, bo w razie czego Jarl sam sobie
nie da rady.
— Jasne — pokiwałem głową. Od wczoraj byłem pewien, że Jarl
i Morgan wymyślą jakąś sztuczkę, żeby jeden z nich sam został na zam­
ku. To Jarl miał iść z nami, bo robił przyjemniejsze wrażenie na młodzieży
i w drodze powrotnej mógł z racji swojego wieku opóźniać nasz marsz. —
Może trzeba z tym pojechać na pogotowie? — udawałem zatroskanego.
—Nie, miałem takie kontuzje już wcześniej — Morgan lekceważąco
machnął ręką. — Do jutra będzie w porządku.
Zerknąłem na kalendarz wiszący na ścianie.
— Dobrze, bo jutro jest sylwester — uśmiechnąłem się.
Pomogłem mu w przygotowaniu posiłku i prowiantu na drogę. Kiedy
wszyscy zeszli już do kuchni, zobaczyli gotowe kanapki i woreczki zje­
dzeniem oraz litrowe termosy z kawą lub herbatą. Gdy jedliśmy przy sto­
le, Morgan opowiedział, co się stało.
Pożyczka siedząca naprzeciw mnie, pod stołem mocno kopnęła mnie
w kostkę.
— Pan Paweł pójdzie z wami — Szkot oznajmił na koniec swej opo­
wieści.
— Szkoda, że to takie okoliczności sprawiły, że biorę udział w tym
spacerze, ale z przyjemnością przejdę się do Chojnika—powiedziałem.
Po śniadaniu ze składziku obok wieży, na dziedzińcu ze studnią, wyję­
liśmy ze Szkotem narty i kijki. Żelazny miał tam duży zapas sprzętu, bo
chciał oprócz schroniska uruchomić tu wypożyczalnię nart biegowych.
Po szóstej nasza szóstka gotowa była do marszu. Każdy miał plecak
z jedzeniem i ubraniem. Wybraliśmy sobie narty i wyszliśmy z zamku,
a Morgan zamknął za nami bramę.
— Skąd pan wiedział? — syknęła Pożyczka słysząc jak Szkot zamy­
ka zasuwę.
Jarl prowadził, za nim szli Różyczka, Puzio, Gwóźdź i w pewnej odle­
głości za nimi ja z Pożyczką.
— Tak musiało być — odparłem.
— On udaje, że skręcił kostkę?
— Tak.
— Ten Szkot teraz będzie szukał skarbu?
— Tak.
— A pan się nie boi zostawić go samego?
— Nie.
— Nie?!
— Nie.
— I nie powie mi pan dlaczego?
— Nie.
— Szkoda, że mi pan nie ufa.
Doszliśmy w miejsce, gdzie próbowałem wypuścić Lupusa na wol­
ność. Przypomniałem to sobie, widząc znajomą okolicę i tropy wilków.
— Wilki?! — krzyczał ucieszony czymś Jarl.
Przypięliśmy narty do butów i ruszyliśmy w drogę. Było coś wspania­
łego w tym marszu, gdy wszyscy wykonywaliśmy w tym samym tempie
te same ruchy, dokoła nas budził się zimowy dzień w górach, a my wędro­
waliśmy przy świetle zapalonych latarek umocowanych na czołach.
Norweg miał duże doświadczenie narciarskie i kontrolując nasz marsz
według wskazań kompasu od Quasimodo wiedziałem, że szliśmy w do­
brym kierunku. Jarl bez trudu odnajdywał drogi w lesie torując nam do­
skonałą drogę. Po godzinie zmieniłem go na czele grupy. Około ósmej
doszliśmy do oznaczonego szlaku prowadzącego w kierunku Przesieki.
Teraz mogliśmy wędrować korzystając z kolein w śniegu wyżłobionych
przez opony samochodów.
Gdy dotarliśmy do Przesieki, zdjęliśmy narty. Opowiedziałem wszyst­
kim, jak po wojnie w okolicach tej miejscowości odkryto przywiezione tu
przez Niemców z warszawskiej Zachęty obrazy Jana Matejki. Zatrzyma­
liśmy się na szczycie wzniesienia o nazwie Złoty Widok, gdzie chwilę
podziwialiśmy dwumetrowej wysokości kamień z wykutymi znakami dło­
ni i krzyżami. Młodzi zeszli do Wodospadu Podgórnej, a przy kamieniu
zostałem sam z Jarlem.
— Pasjonujący znak przeszłości — Norweg wodził dłonią po zna­
kach.
— Tak — przyznałem.
— Jak pan myśli, co one oznaczają?
— Nie wiem — przyznałem się.
— To znaki żywych i umarłych — opowiadał Jarl. — Dawniej prości
ludzie nie mieli żadnego podpisu, swojego znaku, prócz pracy swych rąk,
z tego jedynie mogli być dumni. Gdy odchodzili na zawsze, zostawał po
nich tylko krzyż.
— Pan lubi historię?
—Bardzo, najbardziej.
— Czemu?
— Bo nadała sens mojemu życiu.
— Nie rozumiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl