[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tratwę. Była pusta. Persowie, którzy usiedli teraz na ziemi, nie mieli żadnych pakunków. Dwaj z
nich należeli bez wątpienia do ludzi przeciętnych i nie zwrócili mojej uwagi; natomiast trzeci
wydał mi się interesujący. Pod względem ubioru różnił się od towarzyszy jedynie tym, że miał na
biodrach chustę z kaszmiru, gdy natomiast tamci dwaj przepasani byli zwykłymi pasami z
kermanu.
227
Ale było w nim coś, co go z pierwszego rzutu oka wyróżniało. Poorana zmarszczkami twarz o
niskim czole, długim, ostrym, cien-kim nosie, którego nozdrza poruszały się co chwila, o szerokich
rnięsistych wargach, o potężnie rozwiniętych szczękach, małych prze-nikliwych, nieco
zaczerwienionych i niespokojnych oczach, miała wyraz chytrości i okrucieństwa. Wrażenie to
potęgowała jeszcze gę-sta, ciemna broda, której koniec podobny był do poczernionego sopla lodu.
Rysy tej twarzy mówiły o zwierzęcych instynktach. Jeżeli jest prawdą, że otwarte, jasne spojrzenie
męskie stanowi dowód odwagi, to nie ulegało wątpliwości, że mam przed sobą tchórza. -
Niebezpie-czny człowiek: bezwzględny i tchórzliwy - pomyślałem; a gdym spoj-rzał jeszcze na
długie, kościste ręce, podobne do szponów, których palce wskazujące wyrastały ponad środkowe,
nabrałem pewności, że sąd mój o tym człowieku był słuszny. Twarz, głos, chód, postawa, nawet
zachowanie nie zawsze są miarodajne przy osądzaniu człowie-ka. Zato ręce nie zawodzą nigdy.
Twierdzę to na podstawie długolet-niego doświadczenia i starannej metody porównawczej, która
mi zawsze była pomocna. Ręka człowieka jest dokładnym odbiciem jego duszy. Ręka nie potrafi
ukryć żadnej jego myśli, żadnego uczucia. Jest narzędziem ducha, a każde narzędzie pozwala na
sformułowanie sądu o tym, który je używa.
Wszyscy trzej byli uzbrojeni w długie wschodnie karabiny, noże i rewolwery.
Posilali się właśnie. Skromna wieczerza składała się z prasowanego twarogu, dugh, i kleistego
chleba. Jedli w głębokim milczeniu. W pewnej chwili ów interesujący nieznajomy wyciągnął z
kieszeni jakiś pergamin, przeczytał w blasku ogniska, schował go znowu do kieszeni i rzekł:
- Jeżeli przybędziemy na czas, zarobicie po sto tumanów. Obliczy-łem to podczas jazdy. Będziecie
mieli dosyć?
Małe oczka obrzuciły obu niesamowitym, przenikliwym spojrze-niem. Po chwili milczenia jeden z
nich obdarzył tego, który mówił 228 przed chwilą, takim samym spojrzeniem i rzekł:
- Na Husseina, którego te sunnickie psy zamordowały pod Kufa, bylibyśmy zupełnie zadowoleni,
gdyby zaofiarowana suma nie była zbyt mała. Odkąd zostałeś Peder-i-Baharat, Ojcem Korzeni,
zarabia-my dziesięc razy więcej niż przedtem. Powiedziałeś nam jednak, że inni zarabiają tysiąc
razy więcej.
- Czy tylko to powiedziałem?
- Nie, nawet przedstawiłeś nam dokładne wyliczenia.
- Tak, a co raz wyliczę, to zgadza się zwykle ze stanem faktycznym.
Powiadasz, Aftabie, że zostałem Peder-i-Baharat. To prawda, otrzy-małem ten tytuł, ale nie jestem
nim. Właściwie wolno wam, nazywać mnie jedynie Sill-i-Safaran, Cieniem Szafranu. Mimo że nie
jestem nikim więcej, możecie przy mnie gromadzić bogactwa, choć dawniej zarabialiście zaledwie
tyle, ile wam potrzeba było na zaspokojenie głodu. Wpadłem przecież sam na pomysł, używania
osfuru obok szafranu. Przyniosło nam to już do dziś dużó tysięcy tumanów i przyniesie nam
jeszcze więcej. Dlaczego udało mi się zdobyć tylko szafran, choć należą mi się wszystkie baharat?
Czy powinienem to znosić? Czy powinniście na to pozwolić wy, moi podwładni, którzy również
otrzymujecie więcej, gdy więcej zarabiam? Czy wiecie dla kogo pracujemy i narażamy życie? Któż
to jak pasożyt tuczy się naszą pracą i żyje jak szach?
- Wiemy, kogo masz na myśli - odparł ten, którego nazwano Aftabem.
- Widziałeś go kiedy ?
- Nie.
- Dlaczego codziennie narażacie dla niego życie? Czyż jest nie-ziemskiego pochodzenia, że się nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
tratwę. Była pusta. Persowie, którzy usiedli teraz na ziemi, nie mieli żadnych pakunków. Dwaj z
nich należeli bez wątpienia do ludzi przeciętnych i nie zwrócili mojej uwagi; natomiast trzeci
wydał mi się interesujący. Pod względem ubioru różnił się od towarzyszy jedynie tym, że miał na
biodrach chustę z kaszmiru, gdy natomiast tamci dwaj przepasani byli zwykłymi pasami z
kermanu.
227
Ale było w nim coś, co go z pierwszego rzutu oka wyróżniało. Poorana zmarszczkami twarz o
niskim czole, długim, ostrym, cien-kim nosie, którego nozdrza poruszały się co chwila, o szerokich
rnięsistych wargach, o potężnie rozwiniętych szczękach, małych prze-nikliwych, nieco
zaczerwienionych i niespokojnych oczach, miała wyraz chytrości i okrucieństwa. Wrażenie to
potęgowała jeszcze gę-sta, ciemna broda, której koniec podobny był do poczernionego sopla lodu.
Rysy tej twarzy mówiły o zwierzęcych instynktach. Jeżeli jest prawdą, że otwarte, jasne spojrzenie
męskie stanowi dowód odwagi, to nie ulegało wątpliwości, że mam przed sobą tchórza. -
Niebezpie-czny człowiek: bezwzględny i tchórzliwy - pomyślałem; a gdym spoj-rzał jeszcze na
długie, kościste ręce, podobne do szponów, których palce wskazujące wyrastały ponad środkowe,
nabrałem pewności, że sąd mój o tym człowieku był słuszny. Twarz, głos, chód, postawa, nawet
zachowanie nie zawsze są miarodajne przy osądzaniu człowie-ka. Zato ręce nie zawodzą nigdy.
Twierdzę to na podstawie długolet-niego doświadczenia i starannej metody porównawczej, która
mi zawsze była pomocna. Ręka człowieka jest dokładnym odbiciem jego duszy. Ręka nie potrafi
ukryć żadnej jego myśli, żadnego uczucia. Jest narzędziem ducha, a każde narzędzie pozwala na
sformułowanie sądu o tym, który je używa.
Wszyscy trzej byli uzbrojeni w długie wschodnie karabiny, noże i rewolwery.
Posilali się właśnie. Skromna wieczerza składała się z prasowanego twarogu, dugh, i kleistego
chleba. Jedli w głębokim milczeniu. W pewnej chwili ów interesujący nieznajomy wyciągnął z
kieszeni jakiś pergamin, przeczytał w blasku ogniska, schował go znowu do kieszeni i rzekł:
- Jeżeli przybędziemy na czas, zarobicie po sto tumanów. Obliczy-łem to podczas jazdy. Będziecie
mieli dosyć?
Małe oczka obrzuciły obu niesamowitym, przenikliwym spojrze-niem. Po chwili milczenia jeden z
nich obdarzył tego, który mówił 228 przed chwilą, takim samym spojrzeniem i rzekł:
- Na Husseina, którego te sunnickie psy zamordowały pod Kufa, bylibyśmy zupełnie zadowoleni,
gdyby zaofiarowana suma nie była zbyt mała. Odkąd zostałeś Peder-i-Baharat, Ojcem Korzeni,
zarabia-my dziesięc razy więcej niż przedtem. Powiedziałeś nam jednak, że inni zarabiają tysiąc
razy więcej.
- Czy tylko to powiedziałem?
- Nie, nawet przedstawiłeś nam dokładne wyliczenia.
- Tak, a co raz wyliczę, to zgadza się zwykle ze stanem faktycznym.
Powiadasz, Aftabie, że zostałem Peder-i-Baharat. To prawda, otrzy-małem ten tytuł, ale nie jestem
nim. Właściwie wolno wam, nazywać mnie jedynie Sill-i-Safaran, Cieniem Szafranu. Mimo że nie
jestem nikim więcej, możecie przy mnie gromadzić bogactwa, choć dawniej zarabialiście zaledwie
tyle, ile wam potrzeba było na zaspokojenie głodu. Wpadłem przecież sam na pomysł, używania
osfuru obok szafranu. Przyniosło nam to już do dziś dużó tysięcy tumanów i przyniesie nam
jeszcze więcej. Dlaczego udało mi się zdobyć tylko szafran, choć należą mi się wszystkie baharat?
Czy powinienem to znosić? Czy powinniście na to pozwolić wy, moi podwładni, którzy również
otrzymujecie więcej, gdy więcej zarabiam? Czy wiecie dla kogo pracujemy i narażamy życie? Któż
to jak pasożyt tuczy się naszą pracą i żyje jak szach?
- Wiemy, kogo masz na myśli - odparł ten, którego nazwano Aftabem.
- Widziałeś go kiedy ?
- Nie.
- Dlaczego codziennie narażacie dla niego życie? Czyż jest nie-ziemskiego pochodzenia, że się nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]