[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pieniądze, ten frak, to wszystko tylko pozory. Jestem, jaki jestem.
- Uparciuch i rozrabiaka - pokiwała głową starsza pani. - Zawsze
Strona 63 z 147
RS
musisz postawić na swoim, co? Kiedy byłeś dzieckiem, rysowałeś
kredą na chodniku linię, której nie wolno było przekroczyć
listonoszowi. Biedaczysko. Co on się nakombinował, żeby dostarczyć
nam pocztę.
- Ależ, mamo. Nie rozumiem, jaki to ma związek z tą sprawą? -
zniecierpliwił się Rick.
- Taki, że nadal postępujesz tak samo - odparła starsza pani. - I
możesz wszystko popsuć. Masz zamiar zjawić się tam z ponurą miną,
obrażony na cały świat?
- Ale James mi zaufał - bronił się Rick. - I jak dotąd wszystko
układa się dobrze. Caron zgodziła się na moje warunki. Zwietnie się
składa, że to właśnie ona prowadzi tę sprawę.
- Ile jej powiedziałeś? - zaniepokoiła się Eleanor.
- Wystarczająco dużo, by zgodziła się pomóc i za mało, by mogła
sobie zaszkodzić - uspokoił ją syn.
- Bądz ostrożny, synu - ostrzegła go. - Caron jest bardzo sprytna.
- Nie tak sprytna jak ja.
- Mam nadzieję.
Na zaplecze zajrzała Hayley.
- Przyszedł jakiś wystrojony gość i pyta o ciebie, Rick. Zajechał
limuzyną.
Eleanor popatrzyła na syna zaskoczona.
- No, no, no. Wygląda na to, że tym Carlisle'om naprawdę dobrze
się powodzi - zauważyła, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Ale chyba nie aż tak dobrze, by było ich stać na własną limuzynę
i szofera - zdziwił się Rick.
- A takim razie zrobiła to celowo. Wynajęła tę limuzynę, żeby
pochwalić się przed dawnymi sąsiadami.
- Caron?
- Deborah, oczywiście! - poprawiła go Eleanor i pośpieszyła do
okna, by na własne oczy przyjrzeć się eleganckiemu pojazdowi,
który zajechał po jej syna.
- Dobranoc, mamo - pożegnał się Rick, całując starszą panią w
policzek.
Strona 64 z 147
RS
- Zaparkował na przystanku - stwierdziła Eleanor, wyglądając
przez szybę. - Zaraz nadjedzie autobus i Deborah zapłaci mandat -
ucieszyła się. - Zobaczymy, kto tu rządzi!
- Pomóż mi, Kyle - szepnął Rick, widząc, jak starsza pani otwiera
torebkę. - Ona znowu będzie mi wciskała jakieś pieniądze.
Kyle posłusznie wyrwał matce torebkę.
- Cokolwiek by się działo, nie pozwól, by ta dziewczyna znowu
zniszczyła ci koszulę - zawołała za Rickiem starsza pani, szarpiąc się
z Kyle'em.
- Nie martw się, mamo. Jestem ubezpieczony - uspokoił ją.
Strona 65 z 147
RS
ROZDZIAA 6
ick pośpiesznie wsiadł do limuzyny. Caron siedziała na
tylnym siedzeniu. W eleganckiej, różowej sukni wyglądała
Rświeżo i niewinnie. Z trudem powstrzymał chęć, by porwać
ją w ramiona i całować. To nie był odpowiedni moment. Teraz
najważniejszą sprawą było spotkanie z Douglasem Ramseyem. Spot-
kanie, które miało wyjaśnić wszystko.
- Niezły wózek - zauważył, rozglądając się po wnętrzu. - Nie tak,
jak ten mój stary chevrolet. Pamiętasz tamtego grata, Caron?
- Oczywiście - odparła Caron. - Czy kiedykolwiek zastanawiałeś
się, Rick, jak rzadko zdarza się ludziom siedzieć na tylnym siedzeniu
własnego samochodu?
- No, nie wszystkim - uśmiechnął się, obrzucając ją uważnym
spojrzeniem. - Zdaje się, że nie jest to twoja pierwsza przejażdżka
tym olbrzymem.
- Cóż, pan Ramsey często zapewnia mi ten luksusowy środek
transportu - wyznała nie bez dumy. - A poza tym, człowiek szybko
przyzwyczaja się do dobrego.
Rick zmarszczył brwi.
- Jeśli myślisz, że w ten sposób uda ci się przekupić Brzdąca, to
tracisz czas.
- A co? Jest taki nieprzekupny?
- Nie. Po prostu nie ma go w domu.
- Więc spróbuję jutro. O ile, oczywiście, ptaszek nie wyfrunął z
gniazdka na dobre.
- Jest u moich rodziców - poinformował ją chłodno Rick. -
Przekażę mu, że pytałaś o niego.
Caron zmarszczyła brwi.
- Czy to nie twoją mamę widziałam w oknie, gdy odjeżdżaliśmy?
- Owszem - przytaknął. - Brzdąc został z tatą. Ciekawe, jak mu
idzie? - dodał, uśmiechając się ciepło.
Strona 66 z 147
RS
- Eleanor wyglądała na zdenerwowaną - zauważyła Caron,
poprawiając zsuwający się jej z ramion szal.
- Nie przejmuj się mamą - uspokoił ją pośpiesznie. - To przez tę
limuzynę.
Caron popatrzyła na niego zaskoczona.
- Chyba nie pomyślała sobie, że specjalnie wybrałam ten pojazd,
żeby się pochwalić przed dawnymi sąsiadami?
- Nie, skądże - zapewnił ją.
- To dobrze - odetchnęła z ulgą.
- Pomyślała sobie, że to twoja mama specjalnie wybrała ten
pojazd, żeby pochwalić się przed dawnymi sąsiadami.
- To Ramsey nalegał na limuzynę - broniła się Caron.
- Domyślam się - uspokajająco poklepał ją po ręku Rick.
Z wielkim trudem udało mu się powstrzymać przed porwaniem
jej w ramiona, ale bał się, że mogłaby go odtrącić. Tak jak wtedy.
Prawie dziesięć lat temu. Wtedy udało mu się jakoś to przeżyć, ale
teraz... Teraz nie miał już tamtego młodzieńczego optymizmu.
Dorastając stawał się coraz większym sceptykiem. Miał
dwadzieścia osiem lat. Najwyższy czas, by się ustatkować, założyć
rodzinę. Nie był jednak pewien, czy Caron chciała tego samego.
Domku z ogrodem, dzieci i całego tego rozgardiaszu... Już wcześniej
zauważył, że nie miała wielkiego doświadczenia w postępowaniu z
dziećmi, chociażby po tym, jak trzymała Brzdąca. Na sali sądowej
była niczym lwica, a drżała ze strachu przed jednym małym
człowieczkiem. Oczywiście, nie było problemu, jeśli wynikało to
tylko z braku doświadczenia. Gorzej, jeśli był to jej wybór. Tak czy
owak, zdawał sobie sprawę, że znowu się w niej zakochał. Niczego
bardziej nie pragnął, niż przytulić ją i przekonać się, czy ona też
odwzajemnia jego uczucie.
- Czy wyjaśniłeś to swojej mamie? - dopytywała się Caron.
- Nie.
- Do licha, Rick!
- Nie miałem czasu. Lada chwila mógł nadjechać autobus, a
szofer...
Strona 67 z 147
RS
- Franklin.
- ...a Franklin zaparkował na przystanku - dokończył Rick.
- No cóż, chyba nieczęsto ma okazję jezdzić po takich dzielnicach,
ale naprawdę wolałabym, żebyś wytłumaczył swojej mamie, że...
- Nie martw się - przerwał jej Rick. - Jutro jej wszystko wyjaśnię.
- Dzięki - odetchnęła z ulgą Caron.
- Zawsze obchodziło cię to, co sobie pomyślą inni ludzie -
przypomniał Rick. - Nic się nie zmieniłaś. Ale to dobrze, że nie
wyrosłaś na taką snobkę jak Deborah.
- Musiała chyba dobrze dać się wszystkim we znaki - westchnęła
Caron. - Domyślam się, że Eleanor nie była zachwycona, iż jedziesz
na to przyjęcie właśnie ze mną.
- Ta wojna to ich prywatna sprawa.
- I wszystko przez ten nieszczęsny bal maturalny...
- Bitwa na poncz i kanapki - roześmiał się Rick.
- Tak to nazwali sąsiedzi.
Caron popatrzyła na niego zaskoczona.
- Chcesz powiedzieć, że jeszcze się o tym mówi?
- Oczywiście - przytaknął mężczyzna. - Pewnie dlatego, że nikomu
nie udało się nas przebić. A i to nasze spotkanie po latach nie
pozostało bez echa. Mama ostrzegała mnie przed tobą. Boi się o moją
nową koszulę.
- Mam nadzieję, że rozwiałeś te obawy - skrzywiła się Caron.
- Jeszcze lepiej. Zapłaciłem kaucję za ten strój - poinformował ją
spokojnie.
- %7łartujesz?
- Nie. Stary Linden nie wypuściłby mnie ze swego sklepu, gdybym
tego nie zrobił. Jemu też doniesiono, że będziesz na tym przyjęciu.
- To ty pierwszy oblałeś mnie ponczem! - wybuchnęła Caron. -
Dziwię się, że nikt tego nie pamięta.
- Pamiętają, pamiętają - uspokajał ją Rick. - Dlatego właśnie
uważają nas za dobraną parę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
Pieniądze, ten frak, to wszystko tylko pozory. Jestem, jaki jestem.
- Uparciuch i rozrabiaka - pokiwała głową starsza pani. - Zawsze
Strona 63 z 147
RS
musisz postawić na swoim, co? Kiedy byłeś dzieckiem, rysowałeś
kredą na chodniku linię, której nie wolno było przekroczyć
listonoszowi. Biedaczysko. Co on się nakombinował, żeby dostarczyć
nam pocztę.
- Ależ, mamo. Nie rozumiem, jaki to ma związek z tą sprawą? -
zniecierpliwił się Rick.
- Taki, że nadal postępujesz tak samo - odparła starsza pani. - I
możesz wszystko popsuć. Masz zamiar zjawić się tam z ponurą miną,
obrażony na cały świat?
- Ale James mi zaufał - bronił się Rick. - I jak dotąd wszystko
układa się dobrze. Caron zgodziła się na moje warunki. Zwietnie się
składa, że to właśnie ona prowadzi tę sprawę.
- Ile jej powiedziałeś? - zaniepokoiła się Eleanor.
- Wystarczająco dużo, by zgodziła się pomóc i za mało, by mogła
sobie zaszkodzić - uspokoił ją syn.
- Bądz ostrożny, synu - ostrzegła go. - Caron jest bardzo sprytna.
- Nie tak sprytna jak ja.
- Mam nadzieję.
Na zaplecze zajrzała Hayley.
- Przyszedł jakiś wystrojony gość i pyta o ciebie, Rick. Zajechał
limuzyną.
Eleanor popatrzyła na syna zaskoczona.
- No, no, no. Wygląda na to, że tym Carlisle'om naprawdę dobrze
się powodzi - zauważyła, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Ale chyba nie aż tak dobrze, by było ich stać na własną limuzynę
i szofera - zdziwił się Rick.
- A takim razie zrobiła to celowo. Wynajęła tę limuzynę, żeby
pochwalić się przed dawnymi sąsiadami.
- Caron?
- Deborah, oczywiście! - poprawiła go Eleanor i pośpieszyła do
okna, by na własne oczy przyjrzeć się eleganckiemu pojazdowi,
który zajechał po jej syna.
- Dobranoc, mamo - pożegnał się Rick, całując starszą panią w
policzek.
Strona 64 z 147
RS
- Zaparkował na przystanku - stwierdziła Eleanor, wyglądając
przez szybę. - Zaraz nadjedzie autobus i Deborah zapłaci mandat -
ucieszyła się. - Zobaczymy, kto tu rządzi!
- Pomóż mi, Kyle - szepnął Rick, widząc, jak starsza pani otwiera
torebkę. - Ona znowu będzie mi wciskała jakieś pieniądze.
Kyle posłusznie wyrwał matce torebkę.
- Cokolwiek by się działo, nie pozwól, by ta dziewczyna znowu
zniszczyła ci koszulę - zawołała za Rickiem starsza pani, szarpiąc się
z Kyle'em.
- Nie martw się, mamo. Jestem ubezpieczony - uspokoił ją.
Strona 65 z 147
RS
ROZDZIAA 6
ick pośpiesznie wsiadł do limuzyny. Caron siedziała na
tylnym siedzeniu. W eleganckiej, różowej sukni wyglądała
Rświeżo i niewinnie. Z trudem powstrzymał chęć, by porwać
ją w ramiona i całować. To nie był odpowiedni moment. Teraz
najważniejszą sprawą było spotkanie z Douglasem Ramseyem. Spot-
kanie, które miało wyjaśnić wszystko.
- Niezły wózek - zauważył, rozglądając się po wnętrzu. - Nie tak,
jak ten mój stary chevrolet. Pamiętasz tamtego grata, Caron?
- Oczywiście - odparła Caron. - Czy kiedykolwiek zastanawiałeś
się, Rick, jak rzadko zdarza się ludziom siedzieć na tylnym siedzeniu
własnego samochodu?
- No, nie wszystkim - uśmiechnął się, obrzucając ją uważnym
spojrzeniem. - Zdaje się, że nie jest to twoja pierwsza przejażdżka
tym olbrzymem.
- Cóż, pan Ramsey często zapewnia mi ten luksusowy środek
transportu - wyznała nie bez dumy. - A poza tym, człowiek szybko
przyzwyczaja się do dobrego.
Rick zmarszczył brwi.
- Jeśli myślisz, że w ten sposób uda ci się przekupić Brzdąca, to
tracisz czas.
- A co? Jest taki nieprzekupny?
- Nie. Po prostu nie ma go w domu.
- Więc spróbuję jutro. O ile, oczywiście, ptaszek nie wyfrunął z
gniazdka na dobre.
- Jest u moich rodziców - poinformował ją chłodno Rick. -
Przekażę mu, że pytałaś o niego.
Caron zmarszczyła brwi.
- Czy to nie twoją mamę widziałam w oknie, gdy odjeżdżaliśmy?
- Owszem - przytaknął. - Brzdąc został z tatą. Ciekawe, jak mu
idzie? - dodał, uśmiechając się ciepło.
Strona 66 z 147
RS
- Eleanor wyglądała na zdenerwowaną - zauważyła Caron,
poprawiając zsuwający się jej z ramion szal.
- Nie przejmuj się mamą - uspokoił ją pośpiesznie. - To przez tę
limuzynę.
Caron popatrzyła na niego zaskoczona.
- Chyba nie pomyślała sobie, że specjalnie wybrałam ten pojazd,
żeby się pochwalić przed dawnymi sąsiadami?
- Nie, skądże - zapewnił ją.
- To dobrze - odetchnęła z ulgą.
- Pomyślała sobie, że to twoja mama specjalnie wybrała ten
pojazd, żeby pochwalić się przed dawnymi sąsiadami.
- To Ramsey nalegał na limuzynę - broniła się Caron.
- Domyślam się - uspokajająco poklepał ją po ręku Rick.
Z wielkim trudem udało mu się powstrzymać przed porwaniem
jej w ramiona, ale bał się, że mogłaby go odtrącić. Tak jak wtedy.
Prawie dziesięć lat temu. Wtedy udało mu się jakoś to przeżyć, ale
teraz... Teraz nie miał już tamtego młodzieńczego optymizmu.
Dorastając stawał się coraz większym sceptykiem. Miał
dwadzieścia osiem lat. Najwyższy czas, by się ustatkować, założyć
rodzinę. Nie był jednak pewien, czy Caron chciała tego samego.
Domku z ogrodem, dzieci i całego tego rozgardiaszu... Już wcześniej
zauważył, że nie miała wielkiego doświadczenia w postępowaniu z
dziećmi, chociażby po tym, jak trzymała Brzdąca. Na sali sądowej
była niczym lwica, a drżała ze strachu przed jednym małym
człowieczkiem. Oczywiście, nie było problemu, jeśli wynikało to
tylko z braku doświadczenia. Gorzej, jeśli był to jej wybór. Tak czy
owak, zdawał sobie sprawę, że znowu się w niej zakochał. Niczego
bardziej nie pragnął, niż przytulić ją i przekonać się, czy ona też
odwzajemnia jego uczucie.
- Czy wyjaśniłeś to swojej mamie? - dopytywała się Caron.
- Nie.
- Do licha, Rick!
- Nie miałem czasu. Lada chwila mógł nadjechać autobus, a
szofer...
Strona 67 z 147
RS
- Franklin.
- ...a Franklin zaparkował na przystanku - dokończył Rick.
- No cóż, chyba nieczęsto ma okazję jezdzić po takich dzielnicach,
ale naprawdę wolałabym, żebyś wytłumaczył swojej mamie, że...
- Nie martw się - przerwał jej Rick. - Jutro jej wszystko wyjaśnię.
- Dzięki - odetchnęła z ulgą Caron.
- Zawsze obchodziło cię to, co sobie pomyślą inni ludzie -
przypomniał Rick. - Nic się nie zmieniłaś. Ale to dobrze, że nie
wyrosłaś na taką snobkę jak Deborah.
- Musiała chyba dobrze dać się wszystkim we znaki - westchnęła
Caron. - Domyślam się, że Eleanor nie była zachwycona, iż jedziesz
na to przyjęcie właśnie ze mną.
- Ta wojna to ich prywatna sprawa.
- I wszystko przez ten nieszczęsny bal maturalny...
- Bitwa na poncz i kanapki - roześmiał się Rick.
- Tak to nazwali sąsiedzi.
Caron popatrzyła na niego zaskoczona.
- Chcesz powiedzieć, że jeszcze się o tym mówi?
- Oczywiście - przytaknął mężczyzna. - Pewnie dlatego, że nikomu
nie udało się nas przebić. A i to nasze spotkanie po latach nie
pozostało bez echa. Mama ostrzegała mnie przed tobą. Boi się o moją
nową koszulę.
- Mam nadzieję, że rozwiałeś te obawy - skrzywiła się Caron.
- Jeszcze lepiej. Zapłaciłem kaucję za ten strój - poinformował ją
spokojnie.
- %7łartujesz?
- Nie. Stary Linden nie wypuściłby mnie ze swego sklepu, gdybym
tego nie zrobił. Jemu też doniesiono, że będziesz na tym przyjęciu.
- To ty pierwszy oblałeś mnie ponczem! - wybuchnęła Caron. -
Dziwię się, że nikt tego nie pamięta.
- Pamiętają, pamiętają - uspokajał ją Rick. - Dlatego właśnie
uważają nas za dobraną parę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]