[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na łatwiejszy manewr. Wystawił nogę.
Nancarrow potknął się i zachwiał, a wtedy Pete uderzył go łokciem w kark. Potężny
blondyn zarył nosem w ziemię.
Trzej chłopcy pomknęli w las. Słyszeli, jak Nancarrow przeklina i wrzeszczy na swo-
ich pomocników.
 Dostarczcie ich żywych! Nie będziemy ich dzwigać!
Trzej Detektywi biegli przez las, klucząc między drzewami i kamieniami. Kierowali
się na południe. Z tyłu dudniły głuche kroki prześladowców.
Chłopcy byli coraz bardziej zmęczeni i zniechęceni, gdyż odgłosy pościgu nie mil-
kły.
Pete skręcił w ubity trakt, biegnący na zachód. Bob rozpoznał go: szedł tędy dzień
wcześniej, kiedy napełniał wodą butelkę.
 Potrzebny nam plan  wysapał Jupe.  Dłużej tak nie pociągniemy.
 Musimy ocalić tatę!  zawołał Bob.
Usłyszeli, że z tyłu ktoś krzyknął podnieconym głosem. Przyspieszyli kroku.
 Bandyci znalezli ścieżkę  powiedział Pete.
 Chcą nas tu złapać  ostrzegł Bob.
61
 Zapomnijmy o pikapie.  Jupe ciągle biegł.  Pete, potrafisz znalezć trakt, o któ-
rym mówił Nancarrow?
 Ten do zwózki drewna, który prowadzi do szosy?  upewnił się Pete.  Mary
Grayleaf opisywała go. Droga z wioski miała się z nim łączyć.
 Właśnie  odparł Jupe, oddychając ciężko.  Trenowałeś sztukę przeżycia w dzi-
kich warunkach. Jesteś najsilniejszy i najszybszy z nas wszystkich. Masz największą
szansę, by dotrzeć do Diamond Lake.
 Nie ma sprawy  powiedział Pete.
 A my bierzemy na siebie Nancarrowa, prawda, Jupe?  upewnił się Bob.
 Prawda.
Trącili jeden drugiego na pożegnanie i Pete oddalił się. Zszedł ze szlaku i ukrył się za
drzewami. Zamierzał poczekać, aż Nancarrow minie go, ścigając Jupe a i Boba, a potem
wrócić na drogę i iść nią ku szosie prowadzącej do Diamond Lake.
Jupe i Bob pobiegli naprzód.
 Musimy gdzieś się skryć  powiedział Jupe.
 Co myślisz o dolinie?  spytał Bob.  Chyba w takiej sytuacji zmarli przodko-
wie nie będą nam mieli za złe, że wkraczamy na ich terytorium.
 Wspaniały pomysł!  Jupe ledwo zipał.
Bob zatrzymał się w miejscu, gdzie droga się rozszerzała.
 Lepiej się upewnijmy, że Nancarrow idzie za nami.
Jupe uśmiechnął się. Odetchnął głęboko i wrzasnął:
 Bob, jestem zmęczony! Muszę odpocząć!
 Zawsze jesteś zmęczony!  odkrzyknął Bob.  Już mam cię dość!
Jupe poczuł się lekko urażony, chociaż wiedział, że Bob udaje.
 Nic mnie to nie obchodzi!  ryknął.  Stańmy!
Chłopcy zaczęli nasłuchiwać. Usłyszeli z tyłu głuche dudnienie, jakby przebiegało
tamtędy stado słoni. W porządku. Trzej bandyci ścigali ich dalej.
 Spójrz, jakie z nas gapy!  Bob wyciągnął dłoń, w której trzymał butelkę z wodą.
 Powinniśmy byli ją dać Pete owi  przyznał Jupe.
 My po drodze trafimy na strumień  przypomniał Bob.  Kto wie, co znajdzie
Pete.
ROZDZIAA 12
Wiszący na skale
Echo niosło okrzyki Jupe a i Boba po całym lesie. Ukryty między drzewami Pete na-
słuchiwał uważnie. Wkrótce usłyszał na drodze tupot ciężkich kroków. Prześladowcy
minęli jego kryjówkę. Przez chwilę chłopiec miał przed oczami śmiercionośne M-16,
które nieśli Nancarrow i jego zbiry. Pete miał nadzieję, że Bob i Jupe są bezpieczni.
Szybko przestał się tym zamartwiać, gdyż jego zadaniem było dotrzeć do Diamond
Lake po pomoc. Teraz powodzenie akcji zależało od niego. Wrócił na trakt i zaczął biec
długimi susami, by pokonać jak największy dystans i niezbyt się zmęczyć.
Wiatr się wzmagał, kołysząc drzewami. Zrobiło się chłodno. Pete dotarł na łąkę
i zmierzał jej skrajem w stronę urwiska. Wyglądało na to, że Nancarrow nie ma więcej
pomocników, ale nie można było wykluczyć takiej możliwości. Chłopiec na wszelki wy-
padek trzymał się blisko drzew, żeby w razie potrzeby skryć się między nimi.
Dotarł do urwiska i zaczął się wspinać. Zatrzymał się na szczycie, na odludnym pła-
skowyżu, by zaczerpnąć tchu. Tutaj znalezli baseballową czapeczkę pana Andrewsa. Stąd
prawdopodobnie go porwano. Tylko dlaczego? Pete nie widział w tym za grosz sensu.
Patrzył na porośnięte lasem górskie stoki. Ostry wiatr hulający po grani przenikał
przez cienki podkoszulek, w który chłopiec był ubrany. Kurtkę miał owiązaną wokół ta-
lii, a koc z mylaru w kieszeni. Uznał, że obie rzeczy przydadzą mu się pózniej. %7łałował,
że nie wziął od Boba butelki z wodą, ale było już za pózno, by po nią wracać. Na szczę-
ście zostało mu jeszcze kilka baloników Jupe a.
Ruszył na północ, bacząc na to, w którym miejscu promienie słońca padają mu na
ramiona i na plecy. Pozycja słońca była jego jedynym kompasem.
Szedł coraz wyżej, aż dotarł do skraju lasu. Rozejrzał się za ścieżką, a kiedy jej nie
znalazł, ruszył dalej na północ przesieką między drzewami.
Teren stawał się coraz bardziej stromy. Pete na przemian to przyspieszał kroku, to
zwalniał. Był silny i wysportowany, ale czuł, że wyciska z siebie siódme poty. Dzień do-
biegał końca.
63
Kiedy słońce całkiem schowało się za horyzontem, Pete dotarł do grani. Zatrzymał
się i popatrzył w dół.
To był prawdziwy cud.
Zobaczył ubity trakt, biegnący na wschód i na zachód. Podobnie jak indiańskie dro-
gi, poryty był koleinami, ale za to dwa razy szerszy. Wyglądał dokładnie tak, jak opisy-
wała go Mary Grayleaf.
Pete ześliznął się ze zbocza i przez chwilę odpoczywał i cieszył się sukcesem. Gdyby
jakiś pojazd przejechał teraz tędy i zatrzymał się, aby go podwiezć...
Poczuł ból mięśni. Odbył długą wędrówkę, a czekało go jeszcze około czterdziestu
pięciu, może nawet pięćdziesięciu kilometrów marszu. Jeśli szczęście mu dopisze, złapie
samochód, kiedy dotrze do szosy.
Skręcił na zachód, kierując się ostatnimi kolorowymi smugami na niebie. Włożył
kurtkę, gdyż temperatura szybko spadała.
Pete przeszedł po moście przerzuconym nad dwoma bystrymi strumieniami.
%7łałował, że obawa przed zarazkami nie pozwala mu się napić wody.
Po drugiej stronie mostu chłopiec się zatrzymał. W lewo od traktu biegło odgałęzie-
nie, które wyglądało na drogę pożarową straży leśnej. Ciągnęło się w dół, wzdłuż stru- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl