[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ja, niestety, nie - odparł Bob wstając. - Muszę pomóc tacie. Pisze teraz o rozsypujących się
trybunach Memorial Coliseum.
- Na stadionie? -zdziwił się Pete. - Przecież remontowali go przed olimpiadą w
osiemdziesiątym czwartym!
- Widać niezbyt dokładnie! - mruknął Bob. - No, lecę!
Jupiter Jones nie lubił tej dzielnicy. Co prawda, wybiegająca znad Pacyfiku malownicza droga
Topanga Canyon przecina nadbrzeżny grzbiet gór Santa Monica, ale już w kotlinie San Fernando,
niedaleko Van Nuys, mieszczą się liczne montownie koncernu Generał Motors. I złomowiska, wśród
których pojawiły się blaszane budy. Małe domki w ogródkach sąsiadują z tymi wzniesionymi z
blachy i tektury. Na szczęście szkocki stolarz mieszka wśród kwitnących krzewów bugenwilli. Jego
zielony dom z brązowymi okiennicami wskazywał na jaką taką zasobność. Mężczyzna stał na ostatnim
szczeblu drabiny, przybijając jedną z osuwających się płyt dachówkowych.
- Pan Andrew Mc Hili? - spytał Jupiter, rozgarniając gęste, dawno nie strzyżone krzewy.
- Bo co? - odburknął zapytany.
- Przysłał mnie wuj Tytus. Jestem Jupiter Jones. Jeden z Trzech Detektywów.
Stolarz, nie odwracając się, zaczął złazić. Ostrożnie stawiał stopy na kolejnych szczeblach.
- Aha. Już wiem.
Gdy się odwrócił, Jupe zamarł ze zdumienia. Mieszanka meksykańsko-szkocka dała zaiste
zdumiewający efekt. Twarz gospodarza miała ciemną, prawie brązową barwę. Jego oczy błyszczały
niczym najlepsza meksykańska fasola. Ale gęste białe brwi i szczotka wąsów pasowały raczej do
szkockiej spódniczki. Wąski nos i biała czupryna też były północnoeuropejskie.
- Czy moglibyśmy porozmawiać? - Jupe uśmiechnął się.
- Dobrze. - Gospodarz odłożył solidny młotek. Usiadł na ławce stojącej pod oknem. Jupiter
upadł z ulgą na wygodny pieniek. Jego szerokość i kolor wskazywały na starą, dorodną sekwoję. - Co
chcesz wiedzieć?
- Widzi pan... - zaczął Jupe. - Pracuję teraz nad czymś, co ma związek zarówno z J. Paul Getty
Museum, jak i ze starą, zieloną Szkocją.
Mc Hill rozciągnął usta. Przesunął palcami po wąsach.
- To dobrze trafiłeś, synu. Moja nieboszczka babka znała wszystkie stare legendy o Gettych i
Fosterach.
Jupiter Jones o mało go nie uściskał.
- Słyszał pan o Malcolmie?
- Malcolm Foster? A jakże! Stary pijus i gracz. W kości, karty i na walkach kogutów przehulał
cały swój majątek. A było co. Pola naftowe w Teksasie, złoto w Kalifornii...
- Nie mógł jednak stracić wszystkiego, skoro stać go było na utrzymywanie zamku?
Stolarz przyglądał się własnym, silnym dłoniom.
- Taaa... - wymruczał. - Babka twierdziła, że po powrocie z Ameryki już go nie było stać na ten
rodzinny interes. Cała familia poszła w rozsypkę przez jego złe nawyki. Malcolm Foster przeklął na
łożu śmierci swojego byłego wspólnika. Twierdził, że został okradziony. %7łe papiery podpisał po
pijanemu.
- Możliwe - westchnął Jupe. -To były pionierskie czasy. Może Getty rzeczywiście oszukał
starego kumpla. Co dziś dzieje się ze szkocką rodziną?
Mc Hill wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Moja matka, już po śmierci babki, słyszała, że część rodziny Fosterów zjawiła się
w Ameryce. W czasie drugiej wojny światowej. Podobno uciekali przed hitlerowcami. Sądzili, że
Niemcy wejdą na wyspę. Dokładnie nie wiem. Ale jakoś zniknęli z oczu Gettych.
- Albo się ukryli. I czekają na odpowiedni moment.
- To możliwe. Mój dziadek był Meksykaninem. Ale babka Szkotką z Szetlandów. Oni mieli też
własnego... ducha. Jak to w Szkocji!
- Pozostańmy przy naszych duchach! - zdenerwował się Pete Crenshaw, gdy już wszystko
zostało dokładnie opowiedziane.
- Do... dobrze! - Bob walczył z uporczywą czkawką. Zbyt szybko pił coca-colę. - Ale te wszy...
wszystkie zjawy są ja... jakoś ze sobą powiązane! Jak pęk baloników. I co teraz?
Jupe skubał wargę. Myślał bardzo intensywnie.
- Poczekamy na następny ruch. Coś się przecież musi wydarzyć. W przeciwnym razie cały ten
wstęp nie miałby sensu. Co słychać u naszych bohaterek? Mam na myśli Rosalyn i Petrę.
- Szorują marmury - odparł Pete. - Obie przeniosły się już do domku ogrodnika. Obok muzeum.
W piątek odbędzie się otwarcie wystawy malarstwa. Obrazy są ubezpieczone na grube miliony.
Bob potakiwał.
- Wiem. Tato się wybiera. Także różne telewizje. W sumie wielkie, kulturalne widowisko.
Otwiera je Pamela Crowford.
Jupiter zerwał się z kanapy.
- My także musimy tam być! Kto załatwi wejściówki?
Bagatela. Sprawa okazała się niemożliwa. Otwarcie wystawy stało się najważniejszą imprezą
dla całej kalifornijskiej elity. Bilety kosztowały pięćset dolarów, a dochód przeznaczono na
dziecięcy szpital w Sacramento. Obowiązywały imienne zaproszenia drukowane na czerpanym
papierze sprowadzonym z Holandii.
- Nic nie można zrobić? - martwił się Jupe.
Bob kręcił się na stołku bez nogi.
- No... tato obiecał, że mnie wezmie. Zaproszenia są na dwie osoby. Koszt pokrywa gazeta.
Kilku stacji telewizyjnych w ogóle nie zaproszono. Dziennikarze są wściekli. Tłumnie pojawi się
natomiast Beverly Hills. Aktorzy, reżyserzy... jak zwykle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
- Ja, niestety, nie - odparł Bob wstając. - Muszę pomóc tacie. Pisze teraz o rozsypujących się
trybunach Memorial Coliseum.
- Na stadionie? -zdziwił się Pete. - Przecież remontowali go przed olimpiadą w
osiemdziesiątym czwartym!
- Widać niezbyt dokładnie! - mruknął Bob. - No, lecę!
Jupiter Jones nie lubił tej dzielnicy. Co prawda, wybiegająca znad Pacyfiku malownicza droga
Topanga Canyon przecina nadbrzeżny grzbiet gór Santa Monica, ale już w kotlinie San Fernando,
niedaleko Van Nuys, mieszczą się liczne montownie koncernu Generał Motors. I złomowiska, wśród
których pojawiły się blaszane budy. Małe domki w ogródkach sąsiadują z tymi wzniesionymi z
blachy i tektury. Na szczęście szkocki stolarz mieszka wśród kwitnących krzewów bugenwilli. Jego
zielony dom z brązowymi okiennicami wskazywał na jaką taką zasobność. Mężczyzna stał na ostatnim
szczeblu drabiny, przybijając jedną z osuwających się płyt dachówkowych.
- Pan Andrew Mc Hili? - spytał Jupiter, rozgarniając gęste, dawno nie strzyżone krzewy.
- Bo co? - odburknął zapytany.
- Przysłał mnie wuj Tytus. Jestem Jupiter Jones. Jeden z Trzech Detektywów.
Stolarz, nie odwracając się, zaczął złazić. Ostrożnie stawiał stopy na kolejnych szczeblach.
- Aha. Już wiem.
Gdy się odwrócił, Jupe zamarł ze zdumienia. Mieszanka meksykańsko-szkocka dała zaiste
zdumiewający efekt. Twarz gospodarza miała ciemną, prawie brązową barwę. Jego oczy błyszczały
niczym najlepsza meksykańska fasola. Ale gęste białe brwi i szczotka wąsów pasowały raczej do
szkockiej spódniczki. Wąski nos i biała czupryna też były północnoeuropejskie.
- Czy moglibyśmy porozmawiać? - Jupe uśmiechnął się.
- Dobrze. - Gospodarz odłożył solidny młotek. Usiadł na ławce stojącej pod oknem. Jupiter
upadł z ulgą na wygodny pieniek. Jego szerokość i kolor wskazywały na starą, dorodną sekwoję. - Co
chcesz wiedzieć?
- Widzi pan... - zaczął Jupe. - Pracuję teraz nad czymś, co ma związek zarówno z J. Paul Getty
Museum, jak i ze starą, zieloną Szkocją.
Mc Hill rozciągnął usta. Przesunął palcami po wąsach.
- To dobrze trafiłeś, synu. Moja nieboszczka babka znała wszystkie stare legendy o Gettych i
Fosterach.
Jupiter Jones o mało go nie uściskał.
- Słyszał pan o Malcolmie?
- Malcolm Foster? A jakże! Stary pijus i gracz. W kości, karty i na walkach kogutów przehulał
cały swój majątek. A było co. Pola naftowe w Teksasie, złoto w Kalifornii...
- Nie mógł jednak stracić wszystkiego, skoro stać go było na utrzymywanie zamku?
Stolarz przyglądał się własnym, silnym dłoniom.
- Taaa... - wymruczał. - Babka twierdziła, że po powrocie z Ameryki już go nie było stać na ten
rodzinny interes. Cała familia poszła w rozsypkę przez jego złe nawyki. Malcolm Foster przeklął na
łożu śmierci swojego byłego wspólnika. Twierdził, że został okradziony. %7łe papiery podpisał po
pijanemu.
- Możliwe - westchnął Jupe. -To były pionierskie czasy. Może Getty rzeczywiście oszukał
starego kumpla. Co dziś dzieje się ze szkocką rodziną?
Mc Hill wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Moja matka, już po śmierci babki, słyszała, że część rodziny Fosterów zjawiła się
w Ameryce. W czasie drugiej wojny światowej. Podobno uciekali przed hitlerowcami. Sądzili, że
Niemcy wejdą na wyspę. Dokładnie nie wiem. Ale jakoś zniknęli z oczu Gettych.
- Albo się ukryli. I czekają na odpowiedni moment.
- To możliwe. Mój dziadek był Meksykaninem. Ale babka Szkotką z Szetlandów. Oni mieli też
własnego... ducha. Jak to w Szkocji!
- Pozostańmy przy naszych duchach! - zdenerwował się Pete Crenshaw, gdy już wszystko
zostało dokładnie opowiedziane.
- Do... dobrze! - Bob walczył z uporczywą czkawką. Zbyt szybko pił coca-colę. - Ale te wszy...
wszystkie zjawy są ja... jakoś ze sobą powiązane! Jak pęk baloników. I co teraz?
Jupe skubał wargę. Myślał bardzo intensywnie.
- Poczekamy na następny ruch. Coś się przecież musi wydarzyć. W przeciwnym razie cały ten
wstęp nie miałby sensu. Co słychać u naszych bohaterek? Mam na myśli Rosalyn i Petrę.
- Szorują marmury - odparł Pete. - Obie przeniosły się już do domku ogrodnika. Obok muzeum.
W piątek odbędzie się otwarcie wystawy malarstwa. Obrazy są ubezpieczone na grube miliony.
Bob potakiwał.
- Wiem. Tato się wybiera. Także różne telewizje. W sumie wielkie, kulturalne widowisko.
Otwiera je Pamela Crowford.
Jupiter zerwał się z kanapy.
- My także musimy tam być! Kto załatwi wejściówki?
Bagatela. Sprawa okazała się niemożliwa. Otwarcie wystawy stało się najważniejszą imprezą
dla całej kalifornijskiej elity. Bilety kosztowały pięćset dolarów, a dochód przeznaczono na
dziecięcy szpital w Sacramento. Obowiązywały imienne zaproszenia drukowane na czerpanym
papierze sprowadzonym z Holandii.
- Nic nie można zrobić? - martwił się Jupe.
Bob kręcił się na stołku bez nogi.
- No... tato obiecał, że mnie wezmie. Zaproszenia są na dwie osoby. Koszt pokrywa gazeta.
Kilku stacji telewizyjnych w ogóle nie zaproszono. Dziennikarze są wściekli. Tłumnie pojawi się
natomiast Beverly Hills. Aktorzy, reżyserzy... jak zwykle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]