[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maxa w zakłopotanie ani budzić w nim bolesnych wspo
mnień. Po prostu chciała, by wiedział, że go rozumie.
- O twoich zerwanych zaręczynach z Alexis. - Po
patrzyła mu w oczy. - Nie musisz się mnie obawiać.
- Nie muszÄ™?
- Nie. Nie jestem tu dla pieniędzy i nie ucieknę
z kimś, kto roztoczy przede mną wizję wspaniałej przy
szłości. Tu mi się podoba. - Mówiąc to, intuicyjnie czuła,
że nigdzie dotąd nie było jej tak dobrze. - Lubię ludzi,
którzy tu pracują, lubię panujący tu spokój. I bardzo mi
siÄ™ podobajÄ… twoje plany przebudowy Rosy".
Tak długo go prosiła, aż nareszcie pokazał jej
wszystkie szkice i opowiedział o zmianach, jakie zamie
rza wprowadzić.
- To śmieszne - dodała po chwili - ale niemal mam
wrażenie, jakbym sama wykonała te szkice. Wyglądają
tak znajomo. Wiesz, o co mi chodzi?
Tak, nadszedł czas, aby wyznać jej prawdę. Paul mą
drze mu radził. Lepiej, żeby o wszystkim dowiedziała
się od niego, niż przypadkiem odkryła cichą zmowę, jaką
przeciw niej uknuto.
- Owszem, wiem. - Wziął głęboki oddech. - Kris...
- SÅ‚ucham?
- W przeszłości... - zaczął. Boże, jakie to trudne!
- Nie musisz nic mówić - przerwała mu. - O tym
June też wspomniała.
O czym, na miłość boską?!
- Wspomniała, powiadasz?
- To znaczy, sama ją spytałam. No wiesz, o nas. Czy
się lubiliśmy.
No dobrze, June przygotowała grunt. Teraz należało
wykonać skok na głęboką wodę.
- I jaką dała ci odpowiedz?
- %7łe nie za bardzo. Właśnie wtedy powiedziałam jej,
że cieszę się z mojego wypadku. - -Mówiła szybko, niej
dopuszczając go do głosu. - Bo gdyby nie utrata pamięci,
może nigdy nie odkryłabym, jaki z ciebie wspaniały fa
cet.
Podejrzewał, że Kristina Fortune nigdy by go nie okre
śliła mianem wspaniałego faceta.
- Całkiem możliwe - rzekł.
Kris zarumieniła się.
- Aż taka byłam paskudna?
Roześmiał się.
- Paskudna? To mało powiedziane.
Nie obraziła się.
- Ojej. Przepraszam. Za to, jaka byłam i co mówiłam.
Wyciągnął rękę i poklepał ją po dłoni.
- Posłuchaj, Kris. Muszę ci coś...
W tym momencie June wpadła do jadalni.
- Max! - Natychmiast zauważyła ich splecione ręce.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale dzwoni Paul.
Mówi, że to bardzo pilne.
Wzdychając głęboko, Max wstał od stołu. No cóż
prawda będzie musiała poczekać. Zresztą czuł, jak opu
szcza go odwaga.
- Dobra, już idę.
ROZDZIAA DWUNASTY
Stał w ciemnym korytarzu, wpatrując się w drzwi sy
pialni Kris. Ciszę, która panowała na piętrze, zakłócał
jedynie jego własny oddech. Oddech i niespokojne bicie
serca.
Ostatnie trzy godziny spędził u siebie w gabinecie,
głównie wisząc na telefonie. Na skutek niespodziewanej
ulewy mieli co najmniej dwudniowe opóznienie, a na do
datek dalej padało. Na szczęście udało mu się zorgani
zować dwie ekipy, które czekały, gotowe przystąpić do
pracy, kiedy tylko ziemia trochÄ™ wyschnie.
Uporawszy się z tą sprawą, został dłużej w gabinecie,
żeby jeszcze raz obliczyć koszty remontu.
A tak prawdę mówiąc, został dłużej ze strachu. Bał
się uczucia, jakim darzył Kris.
Pokusa była silna. Wewnętrzny głos szeptał mu do
ucha: No, śmiało. Zastukaj do drzwi. Ale nie mógł. Wie
dział bowiem, czym to się może skończyć.
Co za koszmar. Kobieta, którą kochał znacznie moc
niej od Alexis, nie istniała. To znaczy, chodziła, mówiła,
oddychała, rozgrzewała go swoim dotykiem, uśmiechem,
spojrzeniem.
Lecz nie istniała. Była czymś chwilowym, przelotnym.
Kiedy odzyska pamięć, zniknie; jej miejsce zajmie Kri-
stina Fortune, która znienawidzi go za to, że ją oszukał.
Miał jedynie nadzieję, że nie zmieni zdania w sprawie
pensjonatu.
Paul słusznie mówił: jest jej winien prawdę. Ale jak
ma powiedzieć kobiecie, którą kocha, że świadomie ją
okłamał? %7łe uczynił to ze względów egoistycznych, nie
przejmując się tym, co z nią będzie?
Nieprawda. Przejmował się. W przeciwnym razie nie
odczuwałby wyrzutów sumienia, a one towarzyszyły mu
stale i wszędzie.
Dziś wieczorem był o krok od wyznania jej prawdy.
Uratował go telefon od Paula. Cholera, nie powinien stać
pod jej drzwiami i wzdychać żałośnie. Powinien się po
rządnie wyspać. Budowa zbliżała się do końca, a czas
nagli.
Chciał zobaczyć Kris chociaż jeszcze jeden raz, zanim
będzie za pózno. Wiedział, że zachowuje się jak zako
chany nastolatek, lecz nic na to nie mógł poradzić.
Podniósł rękę. Wystarczy zastukać. Droga do szczę
ścia wiedzie przez te drzwi. Raczej do ułudy niż szczę
ścia, poprawił się w myślach, i opuścił rękę.
Gdyby wszedł, wynikłyby z tego same kłopoty. Po
co się zadręczać? Po co jeszcze bardziej komplikować
sytuacjÄ™?
Nie mógł kochać się z Kris. To byłoby nie w porząd
ku. Po odzyskaniu pamięci zarzuciłaby mu, że ją wyko
rzystał. I miałaby rację. Przecież nie wiedziała, kim jest.
Psiakość, zaraz następnego dnia po upadku powinien
był ją odesłać do domu, do rodziny. Powinien był przy
piąć jej do piersi kartkę z imieniem, nazwiskiem, adre-
sem, i odwiezć na lotnisko. A tak tylko narobił sobie kło
potów.
Wzdychając ciężko, odwrócił się i skierował na dół
do swojego pokoju. Jak dobrze pójdzie, może uda mu
się przespać ze trzy godziny, zanim rano wyruszy na bu
dowÄ™.
Podejrzewał jednak, że czeka go długa, bezsenna noc.
Kris poderwała głowę. Miała wrażenie, że słyszy ja
kieś kroki na korytarzu. Wytężyła słuch. Deszcz walił
w okna i w dach, od czasu do czasu wiatr zawodził ża
łośnie, poza tym jednak panowała cisza.
A więc to nie Max. Szkoda.
Od kilku godzin czuwała. Parę razy wydawało jej się,
że za drzwiami słyszy kroki. Marzyła o tym, aby Max
zajrzał do niej, kiedy skończy pracę.
Oczywiście mogła sama zejść do niego do biura, ale
nie chciała mu przeszkadzać. Nieprawda. Bardzo chciała
mu przeszkodzić, odwrócić jego uwagę od tych pilnych
spraw, którymi musiał się zająć, i skupić ją na sobie. Po
wstrzymywała się z najwyższym trudem.
Podeszła do okna i patrzyła na spływające po szybie
krople deszczu. Czuła się odizolowana od świata. Podo
bnie się czuła, kiedy otworzyła po upadku oczy i uświa
domiła sobie, że nic nie pamięta. Poczucie izolacji mi
nęło, gdy zauroczył ją Max.
Zauroczył? Nie, to niewłaściwe słowo. Kiedy kierował
na nią spojrzenie, nogi się pod nią uginały. A kiedy się
uśmiechał, serce waliło jej młotem.
Przed oczami mignął jej kawałek dachówki zerwanej
przez wiatr. Dobrze, że Max zamierza wkrótce przystąpić
o remontu, pomyślała. Wtedy będzie w Rosie" dwa-
dzieścia cztery godziny na dobę. Uśmiechnęła się na samą
tę myśl.
No, Max, gdzie jesteÅ›? Dlaczego ciÄ™ tu nie ma? Na
co jeszcze czekasz?
Chodziła tam i z powrotem po pokoju, szukając cze
goś, czym mogłaby się zająć. Mimo póznej pory i koją
cego szumu deszczu, była zbyt spięta, aby zasnąć.
Patrząc na szerokie łóżko, myślała o zmianach, jakie
Max chciał wprowadzić. Ponieważ głównie zależało mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
Maxa w zakłopotanie ani budzić w nim bolesnych wspo
mnień. Po prostu chciała, by wiedział, że go rozumie.
- O twoich zerwanych zaręczynach z Alexis. - Po
patrzyła mu w oczy. - Nie musisz się mnie obawiać.
- Nie muszÄ™?
- Nie. Nie jestem tu dla pieniędzy i nie ucieknę
z kimś, kto roztoczy przede mną wizję wspaniałej przy
szłości. Tu mi się podoba. - Mówiąc to, intuicyjnie czuła,
że nigdzie dotąd nie było jej tak dobrze. - Lubię ludzi,
którzy tu pracują, lubię panujący tu spokój. I bardzo mi
siÄ™ podobajÄ… twoje plany przebudowy Rosy".
Tak długo go prosiła, aż nareszcie pokazał jej
wszystkie szkice i opowiedział o zmianach, jakie zamie
rza wprowadzić.
- To śmieszne - dodała po chwili - ale niemal mam
wrażenie, jakbym sama wykonała te szkice. Wyglądają
tak znajomo. Wiesz, o co mi chodzi?
Tak, nadszedł czas, aby wyznać jej prawdę. Paul mą
drze mu radził. Lepiej, żeby o wszystkim dowiedziała
się od niego, niż przypadkiem odkryła cichą zmowę, jaką
przeciw niej uknuto.
- Owszem, wiem. - Wziął głęboki oddech. - Kris...
- SÅ‚ucham?
- W przeszłości... - zaczął. Boże, jakie to trudne!
- Nie musisz nic mówić - przerwała mu. - O tym
June też wspomniała.
O czym, na miłość boską?!
- Wspomniała, powiadasz?
- To znaczy, sama ją spytałam. No wiesz, o nas. Czy
się lubiliśmy.
No dobrze, June przygotowała grunt. Teraz należało
wykonać skok na głęboką wodę.
- I jaką dała ci odpowiedz?
- %7łe nie za bardzo. Właśnie wtedy powiedziałam jej,
że cieszę się z mojego wypadku. - -Mówiła szybko, niej
dopuszczając go do głosu. - Bo gdyby nie utrata pamięci,
może nigdy nie odkryłabym, jaki z ciebie wspaniały fa
cet.
Podejrzewał, że Kristina Fortune nigdy by go nie okre
śliła mianem wspaniałego faceta.
- Całkiem możliwe - rzekł.
Kris zarumieniła się.
- Aż taka byłam paskudna?
Roześmiał się.
- Paskudna? To mało powiedziane.
Nie obraziła się.
- Ojej. Przepraszam. Za to, jaka byłam i co mówiłam.
Wyciągnął rękę i poklepał ją po dłoni.
- Posłuchaj, Kris. Muszę ci coś...
W tym momencie June wpadła do jadalni.
- Max! - Natychmiast zauważyła ich splecione ręce.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale dzwoni Paul.
Mówi, że to bardzo pilne.
Wzdychając głęboko, Max wstał od stołu. No cóż
prawda będzie musiała poczekać. Zresztą czuł, jak opu
szcza go odwaga.
- Dobra, już idę.
ROZDZIAA DWUNASTY
Stał w ciemnym korytarzu, wpatrując się w drzwi sy
pialni Kris. Ciszę, która panowała na piętrze, zakłócał
jedynie jego własny oddech. Oddech i niespokojne bicie
serca.
Ostatnie trzy godziny spędził u siebie w gabinecie,
głównie wisząc na telefonie. Na skutek niespodziewanej
ulewy mieli co najmniej dwudniowe opóznienie, a na do
datek dalej padało. Na szczęście udało mu się zorgani
zować dwie ekipy, które czekały, gotowe przystąpić do
pracy, kiedy tylko ziemia trochÄ™ wyschnie.
Uporawszy się z tą sprawą, został dłużej w gabinecie,
żeby jeszcze raz obliczyć koszty remontu.
A tak prawdę mówiąc, został dłużej ze strachu. Bał
się uczucia, jakim darzył Kris.
Pokusa była silna. Wewnętrzny głos szeptał mu do
ucha: No, śmiało. Zastukaj do drzwi. Ale nie mógł. Wie
dział bowiem, czym to się może skończyć.
Co za koszmar. Kobieta, którą kochał znacznie moc
niej od Alexis, nie istniała. To znaczy, chodziła, mówiła,
oddychała, rozgrzewała go swoim dotykiem, uśmiechem,
spojrzeniem.
Lecz nie istniała. Była czymś chwilowym, przelotnym.
Kiedy odzyska pamięć, zniknie; jej miejsce zajmie Kri-
stina Fortune, która znienawidzi go za to, że ją oszukał.
Miał jedynie nadzieję, że nie zmieni zdania w sprawie
pensjonatu.
Paul słusznie mówił: jest jej winien prawdę. Ale jak
ma powiedzieć kobiecie, którą kocha, że świadomie ją
okłamał? %7łe uczynił to ze względów egoistycznych, nie
przejmując się tym, co z nią będzie?
Nieprawda. Przejmował się. W przeciwnym razie nie
odczuwałby wyrzutów sumienia, a one towarzyszyły mu
stale i wszędzie.
Dziś wieczorem był o krok od wyznania jej prawdy.
Uratował go telefon od Paula. Cholera, nie powinien stać
pod jej drzwiami i wzdychać żałośnie. Powinien się po
rządnie wyspać. Budowa zbliżała się do końca, a czas
nagli.
Chciał zobaczyć Kris chociaż jeszcze jeden raz, zanim
będzie za pózno. Wiedział, że zachowuje się jak zako
chany nastolatek, lecz nic na to nie mógł poradzić.
Podniósł rękę. Wystarczy zastukać. Droga do szczę
ścia wiedzie przez te drzwi. Raczej do ułudy niż szczę
ścia, poprawił się w myślach, i opuścił rękę.
Gdyby wszedł, wynikłyby z tego same kłopoty. Po
co się zadręczać? Po co jeszcze bardziej komplikować
sytuacjÄ™?
Nie mógł kochać się z Kris. To byłoby nie w porząd
ku. Po odzyskaniu pamięci zarzuciłaby mu, że ją wyko
rzystał. I miałaby rację. Przecież nie wiedziała, kim jest.
Psiakość, zaraz następnego dnia po upadku powinien
był ją odesłać do domu, do rodziny. Powinien był przy
piąć jej do piersi kartkę z imieniem, nazwiskiem, adre-
sem, i odwiezć na lotnisko. A tak tylko narobił sobie kło
potów.
Wzdychając ciężko, odwrócił się i skierował na dół
do swojego pokoju. Jak dobrze pójdzie, może uda mu
się przespać ze trzy godziny, zanim rano wyruszy na bu
dowÄ™.
Podejrzewał jednak, że czeka go długa, bezsenna noc.
Kris poderwała głowę. Miała wrażenie, że słyszy ja
kieś kroki na korytarzu. Wytężyła słuch. Deszcz walił
w okna i w dach, od czasu do czasu wiatr zawodził ża
łośnie, poza tym jednak panowała cisza.
A więc to nie Max. Szkoda.
Od kilku godzin czuwała. Parę razy wydawało jej się,
że za drzwiami słyszy kroki. Marzyła o tym, aby Max
zajrzał do niej, kiedy skończy pracę.
Oczywiście mogła sama zejść do niego do biura, ale
nie chciała mu przeszkadzać. Nieprawda. Bardzo chciała
mu przeszkodzić, odwrócić jego uwagę od tych pilnych
spraw, którymi musiał się zająć, i skupić ją na sobie. Po
wstrzymywała się z najwyższym trudem.
Podeszła do okna i patrzyła na spływające po szybie
krople deszczu. Czuła się odizolowana od świata. Podo
bnie się czuła, kiedy otworzyła po upadku oczy i uświa
domiła sobie, że nic nie pamięta. Poczucie izolacji mi
nęło, gdy zauroczył ją Max.
Zauroczył? Nie, to niewłaściwe słowo. Kiedy kierował
na nią spojrzenie, nogi się pod nią uginały. A kiedy się
uśmiechał, serce waliło jej młotem.
Przed oczami mignął jej kawałek dachówki zerwanej
przez wiatr. Dobrze, że Max zamierza wkrótce przystąpić
o remontu, pomyślała. Wtedy będzie w Rosie" dwa-
dzieścia cztery godziny na dobę. Uśmiechnęła się na samą
tę myśl.
No, Max, gdzie jesteÅ›? Dlaczego ciÄ™ tu nie ma? Na
co jeszcze czekasz?
Chodziła tam i z powrotem po pokoju, szukając cze
goś, czym mogłaby się zająć. Mimo póznej pory i koją
cego szumu deszczu, była zbyt spięta, aby zasnąć.
Patrząc na szerokie łóżko, myślała o zmianach, jakie
Max chciał wprowadzić. Ponieważ głównie zależało mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]