[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się we wszechogarniającym doznaniu.
Chociaż noc była mrozna, pocałunek Mitcha rozpalał.
Kiedy przycisnął ją do siebie, poczuła płomień, który w nim
szalał. Pocałunek smakował cudownie i zapowiadał tak
wiele...
To nie był pocałunek bezdusznego potwora, tylko
stanowczego, a zarazem czułego mężczyzny. Takiego, który
rzadko pozwalał, by namiętność brała górę nad rozumem, ale
oto właśnie uległ słabości.
Powoli zaczęła pękać osłona, którą Elaine zbudowała
przeciwko bezwzględnemu sępowi. Przecież odebrał jej coś,
co stworzyła i kochała najbardziej na świecie. Lecz to on
ochronił ją dzisiaj i okazał współczucie człowiekowi, który
miał być jego następną ofiarą. Tak nie zachowują się sępy.
Ten pocałunek pozwolił jej spojrzeć na niego inaczej,
znacznie głębiej. Wiedziała, że całe dorosłe życie spędził
ukryty za maską wyniosłości i arogancji. A przecież Mitchell
Rath był niezwykle wrażliwym człowiekiem.
Przeszył ją dreszcz pożądania i świadomie pogłębiła
pocałunek, dając tym sygnał, że zgadza się na bliskość,
szczerość, na...
Kiedy przystał na jej zaproszenie, ogarnęła ją jeszcze
silniejsza fala rozkoszy. To cudowne, erotyczne doznanie
przywiodło ją na kraj szaleństwa. Stanowczy uścisk jego
ramion, łagodnie poszukujące dłonie, zapach jego skóry i
wody kolońskiej, wszystko to sprawiło, że wiła się w bólu
pożądania.
- Mitch! - krzyknęła błagalnie.
Usłyszał swoje imię i zawahał się. Coś dziwnego pojawiło
się w jego oczach.
- Cholera - mruknął, puszczając ją.
Ten nagły gest tak bardzo zaskoczył Elaine, że z trudem
utrzymała równowagę. Pocałunki sprawiły, że jej ciało
przemieniło się w płynny ogień.
Podparł ją ramieniem, ale zachował dystans.
- To była moja wina - powiedział z niechęcią i
poprowadził ją w stronę parkingu. - Przepraszam. Zapomnij o
tym.
Zapomnij o tym. Rozkaz Mitcha dzwięczał jej w uszach
przez całą noc i większą część następnego dnia. Zapomnij o
tym.
Aatwo powiedzieć, gdy oto doznała czegoś
najważniejszego w swym życiu. Nie mogła zapomnieć, to
było niemożliwe.
Siedziała nieruchomo przy oknie w sypialni i patrzyła na
padający śnieg. Na dzisiaj zapowiadano zamiecie. Obawiała
się, że zima takie właśnie knuje plany, co można było
podejrzewać, obserwując wirujące w podmuchach wiatru białe
płatki.
Wbrew własnej woli spojrzała w inną stronę. Mitchell
Rath stał dwadzieścia metrów dalej. Rąbał uschnięte drzewo.
Patrzyła, jak pracuje, próbując zmusić się do obojętności.
Ostatniej jesieni, tuż przed tym, jak musiała zwolnić
służbę, pomocnik ogrodnika je ściął i odszedł, zanim zdążył
porąbać je na szczapy do kominka. Drzewo zostało jako
pamiątka jej zawiedzionych nadziei i marzeń.
Dlaczego Mitchell Rath postanowił wyjść na dwór i
porąbać je właśnie w taką pogodę? Spędził już przy tym
zajęciu parę godzin. Stos drew rósł i rósł.
Dlaczego narzekała? Przynajmniej był na dworze, a nie w
domu, blisko niej. Jeśli posiadłość miała pozostać w rodzinie
Stubenów, w przyszłym roku jej teść będzie miał tyle drewna
do kominka, że wystarczy na całą długą i ciężką chicagowską
zimę. Miała tylko nadzieję, że w przyszłym roku Paul Stuben
otrząśnie się z koszmarnego stanu, w jakim tkwił od śmierci
syna.
Dziś była niedziela, więc teść nie pracował i nie było
szans, by jakoś się z nim skontaktować. Po ostatniej nocy Paul
musiał mieć potwornego kaca i pewnie kurował się w domu.
Nie było więc możliwości, by gdzieś się spotkali, bo ostatnim
miejscem, do którego miała wstęp, było luksusowe mieszkanie
teścia przy Lake Shore Drive.
Szkoda, że nie miała nic do roboty prócz oglądania
pracującego Mitcha, którego pocałunki były tak rozkosznie
gorące. Szkoda, że się w ogóle dowiedziała o tym, iż jego
pocałunki potrafią tak rozpalać! Przyłapała się na tym, że
dotyka palcami swoich warg, aby przypomnieć sobie owe
niesamowite chwile.
Zawstydziła się i zamknęła oczy. Co ona właściwie robi?
Rozpamiętuje coś, o czym tak szorstko kazał jej zapomnieć.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Właśnie podnosił
siekierę. Zamachnął się i silnym uderzeniem rozłupał kawał
bala. Podskakujące połówki drewna potoczyły się po śniegu.
Przełożył siekierę do prawej ręki i szybkim ruchem wbił ją
w pieniek. Zebrał naręcze drew i poszedł w kierunku domu.
Był bez czapki, ciemne, rozczochrane włosy błyszczały od
śniegu. Na ramionach zielonej koszuli osiadła warstwa białego
puchu. A były to szerokie, silne ramiona.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi. To na pewno była
ciotka.
- Tak. ciociu?
Drzwi zaskrzypiały i Claire weszła do pokoju. Trzymała w
ręku parę grubych świec w ozdobnych świecznikach i latarkę.
- To na wypadek, gdyby wysiadł prąd.
- Dziękuję. Ma być potężna śnieżyca. W radiu mówią, że
do rana spadnie pół metra śniegu.
- Kazałam Mitchowi wtaszczyć drewno do twojego
pokoju.
Elaine odwróciła się i spuściła nogi na ziemię.
- Co? Dlaczego?
- Bo u ciebie jest najlepszy kominek, a poza tym twój
pokój można zamknąć, nie tak, jak jadalnię czy gościnny. Jeśli
wyłączą prąd, tu będzie nam najlepiej.
- Nam? - Wzdrygnęła się nerwowo. - Nam, czyli tobie i
mnie, tak?
Claire przysiadła na stołku i uderzyła rękoma o kolana.
- Tak. Nam... i Mitchowi. - Spojrzała na siostrzenicę
krytycznie. - A może wolisz, żeby najpierw porąbał całe to
drzewo, a potem zamarzł na śmierć?
Elaine oparła się o lodowatą szybę. Miała wrażenie, że
Claire nie zdaje sobie sprawy, co znaczy zamieszkać z prawie
dwumetrowym soplem lodu.
Błagam, wzniosła oczy ku niebu, niech nie wyłączają
prądu. Za nic w świecie nie chciała spać z Mitchem w jednym
pokoju. Przynajmniej jedna rzecz ją cieszyła. %7łe my"
oznacza również ciotkę.
Czego się boisz? - spytała samą siebie. Nie pamiętasz, co
powiedział? Zapomnij o tym. To wszystko wyjaśnia. Elaine.
On nie chce się wiązać. A może boisz się, że go będziesz
uwodzić?
Spuściła głowę i westchnęła.
- Dobra, jeżeli mamy dziś w nocy tu obozować, to trzeba
skombinować jakiś śpiwór dla... wiesz kogo.
- Wiem, dla mnie. - Claire potarła ramiona, żeby się
rozgrzać. - Jeśli wysiądzie prąd, ja śpię najbliżej kominka.
Dostałam już nauczkę, gdy odmroziłam sobie stopy podczas
marcowej wyprawy w góry. Nie znoszę zimna.
Elaine podniosła się.
- Zwietnie. W takim razie pan Rath i ja będziemy dzielić
łoże. Wspaniały pomysł - odpowiedziała z sarkazmem.
- Jeśli mamy dzielić łoże, Elaine - odezwał się nagle
męski głos - to może powinnaś zrezygnować z tej oficjalnej
formy?
Claire uśmiechnęła się do niego radośnie.
- O wilku mowa! Wchodz. Połóż drewno w tym
mosiężnym wiadrze. My z Lainey przygotujemy kominek,
żebyśmy byli gotowi na najgorsze.
Elaine chciała krzyczeć, że nie ma nic gorszego, niż gdy
ktoś cię zmysłowo pocałuje, a potem każe o wszystkim
zapomnieć.
Patrzyła, jak obładowany drewnem Mitch przechodzi
przez pokój. Na jego włosach i ramionach lśnił topniejący
śnieg. Wyglądał jak zjawisko. Ukląkł, by poukładać drwa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
się we wszechogarniającym doznaniu.
Chociaż noc była mrozna, pocałunek Mitcha rozpalał.
Kiedy przycisnął ją do siebie, poczuła płomień, który w nim
szalał. Pocałunek smakował cudownie i zapowiadał tak
wiele...
To nie był pocałunek bezdusznego potwora, tylko
stanowczego, a zarazem czułego mężczyzny. Takiego, który
rzadko pozwalał, by namiętność brała górę nad rozumem, ale
oto właśnie uległ słabości.
Powoli zaczęła pękać osłona, którą Elaine zbudowała
przeciwko bezwzględnemu sępowi. Przecież odebrał jej coś,
co stworzyła i kochała najbardziej na świecie. Lecz to on
ochronił ją dzisiaj i okazał współczucie człowiekowi, który
miał być jego następną ofiarą. Tak nie zachowują się sępy.
Ten pocałunek pozwolił jej spojrzeć na niego inaczej,
znacznie głębiej. Wiedziała, że całe dorosłe życie spędził
ukryty za maską wyniosłości i arogancji. A przecież Mitchell
Rath był niezwykle wrażliwym człowiekiem.
Przeszył ją dreszcz pożądania i świadomie pogłębiła
pocałunek, dając tym sygnał, że zgadza się na bliskość,
szczerość, na...
Kiedy przystał na jej zaproszenie, ogarnęła ją jeszcze
silniejsza fala rozkoszy. To cudowne, erotyczne doznanie
przywiodło ją na kraj szaleństwa. Stanowczy uścisk jego
ramion, łagodnie poszukujące dłonie, zapach jego skóry i
wody kolońskiej, wszystko to sprawiło, że wiła się w bólu
pożądania.
- Mitch! - krzyknęła błagalnie.
Usłyszał swoje imię i zawahał się. Coś dziwnego pojawiło
się w jego oczach.
- Cholera - mruknął, puszczając ją.
Ten nagły gest tak bardzo zaskoczył Elaine, że z trudem
utrzymała równowagę. Pocałunki sprawiły, że jej ciało
przemieniło się w płynny ogień.
Podparł ją ramieniem, ale zachował dystans.
- To była moja wina - powiedział z niechęcią i
poprowadził ją w stronę parkingu. - Przepraszam. Zapomnij o
tym.
Zapomnij o tym. Rozkaz Mitcha dzwięczał jej w uszach
przez całą noc i większą część następnego dnia. Zapomnij o
tym.
Aatwo powiedzieć, gdy oto doznała czegoś
najważniejszego w swym życiu. Nie mogła zapomnieć, to
było niemożliwe.
Siedziała nieruchomo przy oknie w sypialni i patrzyła na
padający śnieg. Na dzisiaj zapowiadano zamiecie. Obawiała
się, że zima takie właśnie knuje plany, co można było
podejrzewać, obserwując wirujące w podmuchach wiatru białe
płatki.
Wbrew własnej woli spojrzała w inną stronę. Mitchell
Rath stał dwadzieścia metrów dalej. Rąbał uschnięte drzewo.
Patrzyła, jak pracuje, próbując zmusić się do obojętności.
Ostatniej jesieni, tuż przed tym, jak musiała zwolnić
służbę, pomocnik ogrodnika je ściął i odszedł, zanim zdążył
porąbać je na szczapy do kominka. Drzewo zostało jako
pamiątka jej zawiedzionych nadziei i marzeń.
Dlaczego Mitchell Rath postanowił wyjść na dwór i
porąbać je właśnie w taką pogodę? Spędził już przy tym
zajęciu parę godzin. Stos drew rósł i rósł.
Dlaczego narzekała? Przynajmniej był na dworze, a nie w
domu, blisko niej. Jeśli posiadłość miała pozostać w rodzinie
Stubenów, w przyszłym roku jej teść będzie miał tyle drewna
do kominka, że wystarczy na całą długą i ciężką chicagowską
zimę. Miała tylko nadzieję, że w przyszłym roku Paul Stuben
otrząśnie się z koszmarnego stanu, w jakim tkwił od śmierci
syna.
Dziś była niedziela, więc teść nie pracował i nie było
szans, by jakoś się z nim skontaktować. Po ostatniej nocy Paul
musiał mieć potwornego kaca i pewnie kurował się w domu.
Nie było więc możliwości, by gdzieś się spotkali, bo ostatnim
miejscem, do którego miała wstęp, było luksusowe mieszkanie
teścia przy Lake Shore Drive.
Szkoda, że nie miała nic do roboty prócz oglądania
pracującego Mitcha, którego pocałunki były tak rozkosznie
gorące. Szkoda, że się w ogóle dowiedziała o tym, iż jego
pocałunki potrafią tak rozpalać! Przyłapała się na tym, że
dotyka palcami swoich warg, aby przypomnieć sobie owe
niesamowite chwile.
Zawstydziła się i zamknęła oczy. Co ona właściwie robi?
Rozpamiętuje coś, o czym tak szorstko kazał jej zapomnieć.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Właśnie podnosił
siekierę. Zamachnął się i silnym uderzeniem rozłupał kawał
bala. Podskakujące połówki drewna potoczyły się po śniegu.
Przełożył siekierę do prawej ręki i szybkim ruchem wbił ją
w pieniek. Zebrał naręcze drew i poszedł w kierunku domu.
Był bez czapki, ciemne, rozczochrane włosy błyszczały od
śniegu. Na ramionach zielonej koszuli osiadła warstwa białego
puchu. A były to szerokie, silne ramiona.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi. To na pewno była
ciotka.
- Tak. ciociu?
Drzwi zaskrzypiały i Claire weszła do pokoju. Trzymała w
ręku parę grubych świec w ozdobnych świecznikach i latarkę.
- To na wypadek, gdyby wysiadł prąd.
- Dziękuję. Ma być potężna śnieżyca. W radiu mówią, że
do rana spadnie pół metra śniegu.
- Kazałam Mitchowi wtaszczyć drewno do twojego
pokoju.
Elaine odwróciła się i spuściła nogi na ziemię.
- Co? Dlaczego?
- Bo u ciebie jest najlepszy kominek, a poza tym twój
pokój można zamknąć, nie tak, jak jadalnię czy gościnny. Jeśli
wyłączą prąd, tu będzie nam najlepiej.
- Nam? - Wzdrygnęła się nerwowo. - Nam, czyli tobie i
mnie, tak?
Claire przysiadła na stołku i uderzyła rękoma o kolana.
- Tak. Nam... i Mitchowi. - Spojrzała na siostrzenicę
krytycznie. - A może wolisz, żeby najpierw porąbał całe to
drzewo, a potem zamarzł na śmierć?
Elaine oparła się o lodowatą szybę. Miała wrażenie, że
Claire nie zdaje sobie sprawy, co znaczy zamieszkać z prawie
dwumetrowym soplem lodu.
Błagam, wzniosła oczy ku niebu, niech nie wyłączają
prądu. Za nic w świecie nie chciała spać z Mitchem w jednym
pokoju. Przynajmniej jedna rzecz ją cieszyła. %7łe my"
oznacza również ciotkę.
Czego się boisz? - spytała samą siebie. Nie pamiętasz, co
powiedział? Zapomnij o tym. To wszystko wyjaśnia. Elaine.
On nie chce się wiązać. A może boisz się, że go będziesz
uwodzić?
Spuściła głowę i westchnęła.
- Dobra, jeżeli mamy dziś w nocy tu obozować, to trzeba
skombinować jakiś śpiwór dla... wiesz kogo.
- Wiem, dla mnie. - Claire potarła ramiona, żeby się
rozgrzać. - Jeśli wysiądzie prąd, ja śpię najbliżej kominka.
Dostałam już nauczkę, gdy odmroziłam sobie stopy podczas
marcowej wyprawy w góry. Nie znoszę zimna.
Elaine podniosła się.
- Zwietnie. W takim razie pan Rath i ja będziemy dzielić
łoże. Wspaniały pomysł - odpowiedziała z sarkazmem.
- Jeśli mamy dzielić łoże, Elaine - odezwał się nagle
męski głos - to może powinnaś zrezygnować z tej oficjalnej
formy?
Claire uśmiechnęła się do niego radośnie.
- O wilku mowa! Wchodz. Połóż drewno w tym
mosiężnym wiadrze. My z Lainey przygotujemy kominek,
żebyśmy byli gotowi na najgorsze.
Elaine chciała krzyczeć, że nie ma nic gorszego, niż gdy
ktoś cię zmysłowo pocałuje, a potem każe o wszystkim
zapomnieć.
Patrzyła, jak obładowany drewnem Mitch przechodzi
przez pokój. Na jego włosach i ramionach lśnił topniejący
śnieg. Wyglądał jak zjawisko. Ukląkł, by poukładać drwa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]