[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przypadała mu na nocnej zmianie, od dziesiątej wieczór do szóstej rano, i wobec tego całe
dnie miał wolne.
- Co pan zauważył? - porucznik przerwał te wyjaśnienia w obawie, że dzielny kolejarz
zechce mu opowiadać cały swój życiorys.
- Taka pogoda, to i nigdzie mi się specjalnie nie chciało wychodzić. Chyba po
południu z dziećmi na spacer lub z żoną do kina albo po sprawunki. A jak od siódmej do
jedenastej się prześpię, to mi zupełnie wystarczy. Dopiero przed pójściem do pracy znowu
muszę ze trzy godziny przekimać.
Teraz porucznik już słuchał. Wiedział z doświadczenia, że na gadułę nie ma rady.
Tym bardziej na gadułę, który z racji posiadanych wiadomości uważa siebie za bohatera dnia.
- Ale - ciągnął dalej maszynista - przedwczoraj wyszedłem około jedenastej z domu.
Tylko po papierosy. Patrzę, a koło naszej kamienicy kręci się jeden. Wczoraj żona prosiła,
żebym do południa wykupił buty od szewca. Też wyszedłem z domu. A ten facet znowu pęta
się po ulicy. Jak gdyby na, kogoś czekał albo na coś uważał.
- A dzisiaj? Też pan go widział?
- Właśnie. Widziałem go. Wyszedłem po gazetę, że głowa trochę mnie bolała, to
wstąpiłem na jedno piwo, przy Jagiellońskiej. Ale nic więcej, panie poruczniku - zastrzegł się
kolejarz - jestem od dawna maszynistą i przepisy znam. Tylko jedno jasne. Wracałem przez
Jedności Narodowej, bo chciałem obejrzeć w sklepie spodnie. Trzeba synowi kupić. Nie
doszedłem do Mazurskiej i widzę tego samego gościa, jak dygu je dwie walizy. Takie
brązowe, jedna związana sznurem, bo miała zamek urwany.
- To nasze, na pewno nasze! - wykrzyknęła Iwanowska z wypiekami na twarzy. - Ta
większa miała jeden zamek zepsuty. Nie można było zamknąć.
- Jak wyglądał ten mężczyzna?
- Kulał na jedną nogę.
- Bardzo?
- Nie. Nie bardzo. Ale kiedy dzwigał walizy, widać było wyraznie. Pamiętam nawet,
że na lewą.
- A jaki był? Wysoki?
- Nie. Niższy ode mnie.
- To nie żadna sztuka - zauważył porucznik, bo maszynista był chłopem na schwał i
miał ze sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu.
- Był dużo niższy - poprawił się kolejarz - z piętnaście centymetrów.
- A głowa? Co miał na głowie?
- Czapkę. W jasnobrązową jodełkę. Czapka była już podniszczona. Nie miał palta,
tylko płaszcz, chociaż dzisiaj mrozno.
- A twarz? Widzieliście?
- Na twarzy okrągły. Koło ucha miał ciemną plamę wielkości wiśni. Widziałem ją
dobrze, bo od tej strony go mijałem. Plama była po prawej stronie twarzy, trochę niżej niż
ucho. Na górnej szczęce. Taką samą plamę, ale bardziej czerwoną miał mój brat cioteczny,
ale on nie żyje. Już będzie z pięć lat...
Porucznik przyznał w duchu, że gadatliwy maszynista odznacza się dużą
spostrzegawczością. Jest to zresztą w pewnej mierze charakterystyczne dla kolejarzy.
Przecież ci ludzie muszą szybko reagować na znaki na torach. Sygnały, tarcze, światła
zwrotnic to droga wolna lub niebezpieczna. Od błyskawicznego refleksu maszynisty zależy
nieraz nie tylko jego życie, lecz i setek pasażerów.
- Z tego opisu - zauważył wywiadowca Leon Janik - przypomina mi się pewien
cinkciarz. Nazywa się Baranowski, a na imię ma bodajże Franciszek. Wszyscy na niego
wołali Baran albo Kulas . Różnie opowiadał o tym , dlaczego utyka na nogę. Podobno
kiedyś usiłował sprzedać dwum chłopom złotą dwudziestodolarówkę. Była fałszywa i żeby
dobrze dzwoniła, zrobiono ją z - porcelany czy też kryształu. Chłopi już wyciągali gotówkę,
ale temu, co trzymał, moneta wypadła z łapy. Na chodniku stłukła się na drobny mak. Baran
zaczął uciekać, ale klienci go dognali i dali taki wycisk, że aż złamał rękę.
- Baran albo Baranowski? - podchwycił porucznik. - Trzeba sprawdzić.
- To chyba jednak nie ten - zauważył jeden z milicjantów. - O tamtym Baranie i ja
słyszałem, ale on dostał cztery lata i chyba jeszcze siedzi.
- A miał znamię? - dopytywał się porucznik.
- Nie - kategorycznie zaprzeczył wywiadowca. - Był kulawy, ale na twarzy nie
widziałem u niego żadnej blizny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
przypadała mu na nocnej zmianie, od dziesiątej wieczór do szóstej rano, i wobec tego całe
dnie miał wolne.
- Co pan zauważył? - porucznik przerwał te wyjaśnienia w obawie, że dzielny kolejarz
zechce mu opowiadać cały swój życiorys.
- Taka pogoda, to i nigdzie mi się specjalnie nie chciało wychodzić. Chyba po
południu z dziećmi na spacer lub z żoną do kina albo po sprawunki. A jak od siódmej do
jedenastej się prześpię, to mi zupełnie wystarczy. Dopiero przed pójściem do pracy znowu
muszę ze trzy godziny przekimać.
Teraz porucznik już słuchał. Wiedział z doświadczenia, że na gadułę nie ma rady.
Tym bardziej na gadułę, który z racji posiadanych wiadomości uważa siebie za bohatera dnia.
- Ale - ciągnął dalej maszynista - przedwczoraj wyszedłem około jedenastej z domu.
Tylko po papierosy. Patrzę, a koło naszej kamienicy kręci się jeden. Wczoraj żona prosiła,
żebym do południa wykupił buty od szewca. Też wyszedłem z domu. A ten facet znowu pęta
się po ulicy. Jak gdyby na, kogoś czekał albo na coś uważał.
- A dzisiaj? Też pan go widział?
- Właśnie. Widziałem go. Wyszedłem po gazetę, że głowa trochę mnie bolała, to
wstąpiłem na jedno piwo, przy Jagiellońskiej. Ale nic więcej, panie poruczniku - zastrzegł się
kolejarz - jestem od dawna maszynistą i przepisy znam. Tylko jedno jasne. Wracałem przez
Jedności Narodowej, bo chciałem obejrzeć w sklepie spodnie. Trzeba synowi kupić. Nie
doszedłem do Mazurskiej i widzę tego samego gościa, jak dygu je dwie walizy. Takie
brązowe, jedna związana sznurem, bo miała zamek urwany.
- To nasze, na pewno nasze! - wykrzyknęła Iwanowska z wypiekami na twarzy. - Ta
większa miała jeden zamek zepsuty. Nie można było zamknąć.
- Jak wyglądał ten mężczyzna?
- Kulał na jedną nogę.
- Bardzo?
- Nie. Nie bardzo. Ale kiedy dzwigał walizy, widać było wyraznie. Pamiętam nawet,
że na lewą.
- A jaki był? Wysoki?
- Nie. Niższy ode mnie.
- To nie żadna sztuka - zauważył porucznik, bo maszynista był chłopem na schwał i
miał ze sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu.
- Był dużo niższy - poprawił się kolejarz - z piętnaście centymetrów.
- A głowa? Co miał na głowie?
- Czapkę. W jasnobrązową jodełkę. Czapka była już podniszczona. Nie miał palta,
tylko płaszcz, chociaż dzisiaj mrozno.
- A twarz? Widzieliście?
- Na twarzy okrągły. Koło ucha miał ciemną plamę wielkości wiśni. Widziałem ją
dobrze, bo od tej strony go mijałem. Plama była po prawej stronie twarzy, trochę niżej niż
ucho. Na górnej szczęce. Taką samą plamę, ale bardziej czerwoną miał mój brat cioteczny,
ale on nie żyje. Już będzie z pięć lat...
Porucznik przyznał w duchu, że gadatliwy maszynista odznacza się dużą
spostrzegawczością. Jest to zresztą w pewnej mierze charakterystyczne dla kolejarzy.
Przecież ci ludzie muszą szybko reagować na znaki na torach. Sygnały, tarcze, światła
zwrotnic to droga wolna lub niebezpieczna. Od błyskawicznego refleksu maszynisty zależy
nieraz nie tylko jego życie, lecz i setek pasażerów.
- Z tego opisu - zauważył wywiadowca Leon Janik - przypomina mi się pewien
cinkciarz. Nazywa się Baranowski, a na imię ma bodajże Franciszek. Wszyscy na niego
wołali Baran albo Kulas . Różnie opowiadał o tym , dlaczego utyka na nogę. Podobno
kiedyś usiłował sprzedać dwum chłopom złotą dwudziestodolarówkę. Była fałszywa i żeby
dobrze dzwoniła, zrobiono ją z - porcelany czy też kryształu. Chłopi już wyciągali gotówkę,
ale temu, co trzymał, moneta wypadła z łapy. Na chodniku stłukła się na drobny mak. Baran
zaczął uciekać, ale klienci go dognali i dali taki wycisk, że aż złamał rękę.
- Baran albo Baranowski? - podchwycił porucznik. - Trzeba sprawdzić.
- To chyba jednak nie ten - zauważył jeden z milicjantów. - O tamtym Baranie i ja
słyszałem, ale on dostał cztery lata i chyba jeszcze siedzi.
- A miał znamię? - dopytywał się porucznik.
- Nie - kategorycznie zaprzeczył wywiadowca. - Był kulawy, ale na twarzy nie
widziałem u niego żadnej blizny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]