[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niczym nieskrępowana.
Razem z nią galopuje Chase. Wznoszą się wyżej, coraz wyżej nad
ziemią, która powoli traci kontury, natomiast gwiazdy wydają się
coraz bliższe, niemal na wyciągnięcie ręki. Są jak kwiaty; pochyla się,
zrywa kilka...
Obraca się twarzą do Chase'a. Tak, w jego ramionach jest jej
miejsce. Wie to ponad wszelką wątpliwość.
- Patrzcie! To Squat!
Eden zamrugała i wróciła do rzeczywistości. Nigdzie nie mknęła
na koniu; siedziała w łódce, mięśnie bolały ją od wiosłowania.
Dookoła nie było kwiatów ani gwiazd, tylko woda i niebo.
Przepłynęły niemal całą szerokość jeziora. Na brzegu, do którego
się zbliżały, rosły rzędy jabłoni. Między drzewami widać było
szklarnię, którą dziewczynki zwiedziły podczas wycieczki do sadu.
Pies, zachwycony pojawieniem się nieoczekiwanych gości, ganiał
radośnie po płytkiej wodzie. Oczywiście po chwili był cały mokry.
Słuchając, jak dziewczynki wołają Squata, Eden zastanawiała się,
co porabia Chase. Czy jest w domu? Jak zazwyczaj spędza niedzielne
poranki? Czy popijając kawę, leniwie przewraca strony gazety? A
może ogląda mecz w telewizji? Albo jezdzi na długie, samotne
przejażdżki?
Jakby w odpowiedzi na jej pytanie, wyszedł z domu i wraz z
Delaneyem stanął na brzegu jeziora. Kiedy ich oczy się spotkały,
Eden poczuła, jak przeszywa ją dziwny impuls.
Czy zawsze tak będzie? Czy zawsze na jego widok będzie się jej
kręciło w głowie? Nabierając głęboko powietrza, starała się spowolnić
bicie serca.
- Panie Elliot! - Nie bacząc na konsekwencje, Roberta puściła
wiosło i poderwawszy się na nogi, zaczęła podskakiwać. Aódz
zachybotała się.
- Roberto, usiądz, bo wylądujemy w wodzie.
Zanim Eden zdołała chwycić dziewczynkę za rękę, Marcie z
Lindą wzięły przykład z koleżanki i też zaczęły skakać.
- Panie Elliot! Dzień dobry! - rozległ się ich chóralny okrzyk, po
czym, jak można było przypuszczać, łódka się wywróciła.
Eden spadła na głowę. Ponieważ ciało miała nagrzane od słońca,
jezioro wydało się jej przerazliwie zimne. Wynurzyła się, z
wściekłością wypluwając wodę z ust. Odgarnęła włosy z oczu i
popatrzyła na trzy roześmiane twarze. Dziewczynki, które dzięki
kamizelkom utrzymywały się na powierzchni, machały wesoło do
mężczyzn i psa na brzegu. Eden uchwyciła się przewróconej łódki.
- Roberto!
- Ojej, niech pani zobaczy! - zawołała sprawczyni całego
zamieszania, najwyrazniej nie słysząc nagany w głosie opiekunki. -
Squat do nas płynie!
- Zwietnie. - Podpłynąwszy do Roberty, Eden dociągnęła ją do
łódki. - Pamiętaj o zasadach bezpieczeństwa. I nie ruszaj się stąd.
Podpływała do kolejnej dziewczynki, gdy nagle kątem oka
zobaczyła psa. Niepewna, czy psisko nie za bardzo oddaliło się od
brzegu, obejrzała się przez ramię. Już chciała krzyknąć, żeby Chase
przywołał Squata, kiedy spostrzegła, jak ten drań radośnie szczerzy
zęby. Nie słyszała słów, ale widziała, że Delaney coś mówi. Chase
odrzucił w tył głowę i wybuchnął głośnym śmiechem.
- Potrzebujecie pomocy? - spytał po chwili.
Pociągnęła w stronę łodzi chichoczącą Marcie.
- Nie fatyguj się! - zawołała i zaraz podskoczyła przerażona, bo
pies trącił ją w ramię mokrym nosem. Jej reakcja wszystkich
rozbawiła, a najbardziej Squata, który zaczął szczekać prosto do ucha
Eden.
Zapanował jeszcze większy chaos. Dziewczynki piszczały,
ochlapywały wodą siebie i psa. Eden znalazła się w samym środku
pola walki. Widzowie w innych łódkach śmiali się wesoło, niektórzy
wykrzykiwali słowa zachęty. Squat pływał wokół Eden, która
usiłowała zaprowadzić porządek.
- No dobrze, dziewczynki. Koniec zabawy. - Zachłysnęła się
wodą. - Przekręcamy łódkę.
- Możemy zabrać na pokład Squata? - spytała rozchichotana
Roberta, bo pies lizał ją po twarzy.
- Nie.
- To niesprawiedliwe - oznajmił tuż obok męski głos. Zajęta próbą
przywrócenia ładu, nawet nie zauważyła, kiedy Chase podpłynął. -
Przecież rzucił się wam na ratunek.
Objął ją ramieniem w pasie, żeby nie musiała przebierać nogami.
Włosy miał prawie całkiem suche, podczas gdy jej mokre strąki lepiły
się do twarzy.
- Postawcie łódkę - powiedział do dziewczynek, które
natychmiast rzuciły się, by wykonać polecenie. - Najwyrazniej lepiej
sobie radzisz w stajni niż w wodzie - szepnął Eden do ucha.
Chciała odpłynąć, ale nie mogła się oswobodzić, bo jego nogi
oplatały ją, uniemożliwiając ucieczkę.
- Gdybyście ty i ten potwór nie krążyli po brzegu...
- Potwór? Mówisz o Delaneyu?
- Oczywiście, że nie! - Odgarnęła z twarzy kosmyki.
- Mokra jesteś jeszcze piękniejsza. Dlaczego nigdy nie
wybraliśmy się popływać?
- Teraz też nie wybrałam się popływać, tylko powiosłować.
- Tak czy inaczej jesteś piękna.
Dziewczynki postawiły łajbę.
- Wszystko przez twojego psa...
Zanim Eden skończyła mówić, Roberta i jej koleżanki zaczęły
gramolić się do łódki i wołać Squata, żeby im towarzyszył.
- Roberto, przecież prosiłam... - Tym razem również nie dane jej
było skończyć, bo Chase wepchnął ją do wody.
Kiedy wynurzyła się, usłyszała, jak Chase umawia się z
dziewczynkami.
- Ja i panna Carlbough popłyniemy do brzegu, a wy wezcie psa.
On uwielbia łodzie.
- Powiedziałam, że...
Znów znalazła się pod wodą. Tego było już za wiele.
Wynurzywszy się, popatrzyła gniewnie na Chase'a i odciągnęła ramię
w tył. Złapał jej rękę, zanim go dosięgła, i zbliżywszy do ust, złożył
na niej pocałunek.
- Zcigamy się?
Nie odpowiedziała. Wyszarpnęła rękę i bez słowa ruszyła kraulem
za łodzią. Woda przy uszach tłumiła odgłos szczekania i krzyki
podnieconych dziewczynek kibicujących zawodnikom. Wykonując
silne, miarowe pociągnięcia, Eden płynęła jakiś metr za łodzią i
pilnowała, żeby dziewczynki nie skakały.
Sześć, siedem metrów dzieliło ich od brzegu, kiedy nagle Chase
chwycił ją za kostkę. Zaczęła kopać, próbując się uwolnić. Nie miała
jednak szansy, przecież był znacznie od niej silniejszy.
- Ty oszuście! - zawołała ze śmiechem. - Ja byłam pierwsza! Ja
wygrałam!
Wynurzył się z wody, trzymając Eden w objęciach. Jego, goły
tors lśnił w słońcu.
- Mylisz się. Ja wygrałem.
Psiakość, mogła się tego spodziewać. Ten drań obrócił się i
wrzucił ją z powrotem do wody. Eden dzwignęła się na nogi. Z
trudem tłumiąc śmiech, skinęła głową do dziewczynek, które wciąż
głośno kibicowały.
- Tak, drogie panny, zachowuje się człowiek, który nie umie
przegrywać.
Uniosła ręce, żeby wycisnąć wodę z włosów. Nie zdawała sobie
sprawy, że bluzka oblepia jej ciało, podkreślając wszystkie krągłości.
Chase'owi serce omal nie wyskoczyło z piersi. Nieświadoma
wrażenia, które wywarła, Eden wyszła na brzeg, ociekając wodą.
- Dzień dobry, Delaneyu.
- Dzień dobry, panno Eden. - Starzec błysnął w uśmiechu złotym
zębem. - Przyjemny dzień na kąpiel, prawda?
- Poniekąd.
- Zamierzałem nazbierać jeżyn na dżem. - Rzucił okiem na trzy
dziewczynki w przemoczonych mundurkach. - Gdyby ktoś mi
pomógł, przygotowałbym kilka słoiczków więcej.
Zanim Eden zdołała wyrazić zgodę lub odmówić, jej trzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
niczym nieskrępowana.
Razem z nią galopuje Chase. Wznoszą się wyżej, coraz wyżej nad
ziemią, która powoli traci kontury, natomiast gwiazdy wydają się
coraz bliższe, niemal na wyciągnięcie ręki. Są jak kwiaty; pochyla się,
zrywa kilka...
Obraca się twarzą do Chase'a. Tak, w jego ramionach jest jej
miejsce. Wie to ponad wszelką wątpliwość.
- Patrzcie! To Squat!
Eden zamrugała i wróciła do rzeczywistości. Nigdzie nie mknęła
na koniu; siedziała w łódce, mięśnie bolały ją od wiosłowania.
Dookoła nie było kwiatów ani gwiazd, tylko woda i niebo.
Przepłynęły niemal całą szerokość jeziora. Na brzegu, do którego
się zbliżały, rosły rzędy jabłoni. Między drzewami widać było
szklarnię, którą dziewczynki zwiedziły podczas wycieczki do sadu.
Pies, zachwycony pojawieniem się nieoczekiwanych gości, ganiał
radośnie po płytkiej wodzie. Oczywiście po chwili był cały mokry.
Słuchając, jak dziewczynki wołają Squata, Eden zastanawiała się,
co porabia Chase. Czy jest w domu? Jak zazwyczaj spędza niedzielne
poranki? Czy popijając kawę, leniwie przewraca strony gazety? A
może ogląda mecz w telewizji? Albo jezdzi na długie, samotne
przejażdżki?
Jakby w odpowiedzi na jej pytanie, wyszedł z domu i wraz z
Delaneyem stanął na brzegu jeziora. Kiedy ich oczy się spotkały,
Eden poczuła, jak przeszywa ją dziwny impuls.
Czy zawsze tak będzie? Czy zawsze na jego widok będzie się jej
kręciło w głowie? Nabierając głęboko powietrza, starała się spowolnić
bicie serca.
- Panie Elliot! - Nie bacząc na konsekwencje, Roberta puściła
wiosło i poderwawszy się na nogi, zaczęła podskakiwać. Aódz
zachybotała się.
- Roberto, usiądz, bo wylądujemy w wodzie.
Zanim Eden zdołała chwycić dziewczynkę za rękę, Marcie z
Lindą wzięły przykład z koleżanki i też zaczęły skakać.
- Panie Elliot! Dzień dobry! - rozległ się ich chóralny okrzyk, po
czym, jak można było przypuszczać, łódka się wywróciła.
Eden spadła na głowę. Ponieważ ciało miała nagrzane od słońca,
jezioro wydało się jej przerazliwie zimne. Wynurzyła się, z
wściekłością wypluwając wodę z ust. Odgarnęła włosy z oczu i
popatrzyła na trzy roześmiane twarze. Dziewczynki, które dzięki
kamizelkom utrzymywały się na powierzchni, machały wesoło do
mężczyzn i psa na brzegu. Eden uchwyciła się przewróconej łódki.
- Roberto!
- Ojej, niech pani zobaczy! - zawołała sprawczyni całego
zamieszania, najwyrazniej nie słysząc nagany w głosie opiekunki. -
Squat do nas płynie!
- Zwietnie. - Podpłynąwszy do Roberty, Eden dociągnęła ją do
łódki. - Pamiętaj o zasadach bezpieczeństwa. I nie ruszaj się stąd.
Podpływała do kolejnej dziewczynki, gdy nagle kątem oka
zobaczyła psa. Niepewna, czy psisko nie za bardzo oddaliło się od
brzegu, obejrzała się przez ramię. Już chciała krzyknąć, żeby Chase
przywołał Squata, kiedy spostrzegła, jak ten drań radośnie szczerzy
zęby. Nie słyszała słów, ale widziała, że Delaney coś mówi. Chase
odrzucił w tył głowę i wybuchnął głośnym śmiechem.
- Potrzebujecie pomocy? - spytał po chwili.
Pociągnęła w stronę łodzi chichoczącą Marcie.
- Nie fatyguj się! - zawołała i zaraz podskoczyła przerażona, bo
pies trącił ją w ramię mokrym nosem. Jej reakcja wszystkich
rozbawiła, a najbardziej Squata, który zaczął szczekać prosto do ucha
Eden.
Zapanował jeszcze większy chaos. Dziewczynki piszczały,
ochlapywały wodą siebie i psa. Eden znalazła się w samym środku
pola walki. Widzowie w innych łódkach śmiali się wesoło, niektórzy
wykrzykiwali słowa zachęty. Squat pływał wokół Eden, która
usiłowała zaprowadzić porządek.
- No dobrze, dziewczynki. Koniec zabawy. - Zachłysnęła się
wodą. - Przekręcamy łódkę.
- Możemy zabrać na pokład Squata? - spytała rozchichotana
Roberta, bo pies lizał ją po twarzy.
- Nie.
- To niesprawiedliwe - oznajmił tuż obok męski głos. Zajęta próbą
przywrócenia ładu, nawet nie zauważyła, kiedy Chase podpłynął. -
Przecież rzucił się wam na ratunek.
Objął ją ramieniem w pasie, żeby nie musiała przebierać nogami.
Włosy miał prawie całkiem suche, podczas gdy jej mokre strąki lepiły
się do twarzy.
- Postawcie łódkę - powiedział do dziewczynek, które
natychmiast rzuciły się, by wykonać polecenie. - Najwyrazniej lepiej
sobie radzisz w stajni niż w wodzie - szepnął Eden do ucha.
Chciała odpłynąć, ale nie mogła się oswobodzić, bo jego nogi
oplatały ją, uniemożliwiając ucieczkę.
- Gdybyście ty i ten potwór nie krążyli po brzegu...
- Potwór? Mówisz o Delaneyu?
- Oczywiście, że nie! - Odgarnęła z twarzy kosmyki.
- Mokra jesteś jeszcze piękniejsza. Dlaczego nigdy nie
wybraliśmy się popływać?
- Teraz też nie wybrałam się popływać, tylko powiosłować.
- Tak czy inaczej jesteś piękna.
Dziewczynki postawiły łajbę.
- Wszystko przez twojego psa...
Zanim Eden skończyła mówić, Roberta i jej koleżanki zaczęły
gramolić się do łódki i wołać Squata, żeby im towarzyszył.
- Roberto, przecież prosiłam... - Tym razem również nie dane jej
było skończyć, bo Chase wepchnął ją do wody.
Kiedy wynurzyła się, usłyszała, jak Chase umawia się z
dziewczynkami.
- Ja i panna Carlbough popłyniemy do brzegu, a wy wezcie psa.
On uwielbia łodzie.
- Powiedziałam, że...
Znów znalazła się pod wodą. Tego było już za wiele.
Wynurzywszy się, popatrzyła gniewnie na Chase'a i odciągnęła ramię
w tył. Złapał jej rękę, zanim go dosięgła, i zbliżywszy do ust, złożył
na niej pocałunek.
- Zcigamy się?
Nie odpowiedziała. Wyszarpnęła rękę i bez słowa ruszyła kraulem
za łodzią. Woda przy uszach tłumiła odgłos szczekania i krzyki
podnieconych dziewczynek kibicujących zawodnikom. Wykonując
silne, miarowe pociągnięcia, Eden płynęła jakiś metr za łodzią i
pilnowała, żeby dziewczynki nie skakały.
Sześć, siedem metrów dzieliło ich od brzegu, kiedy nagle Chase
chwycił ją za kostkę. Zaczęła kopać, próbując się uwolnić. Nie miała
jednak szansy, przecież był znacznie od niej silniejszy.
- Ty oszuście! - zawołała ze śmiechem. - Ja byłam pierwsza! Ja
wygrałam!
Wynurzył się z wody, trzymając Eden w objęciach. Jego, goły
tors lśnił w słońcu.
- Mylisz się. Ja wygrałem.
Psiakość, mogła się tego spodziewać. Ten drań obrócił się i
wrzucił ją z powrotem do wody. Eden dzwignęła się na nogi. Z
trudem tłumiąc śmiech, skinęła głową do dziewczynek, które wciąż
głośno kibicowały.
- Tak, drogie panny, zachowuje się człowiek, który nie umie
przegrywać.
Uniosła ręce, żeby wycisnąć wodę z włosów. Nie zdawała sobie
sprawy, że bluzka oblepia jej ciało, podkreślając wszystkie krągłości.
Chase'owi serce omal nie wyskoczyło z piersi. Nieświadoma
wrażenia, które wywarła, Eden wyszła na brzeg, ociekając wodą.
- Dzień dobry, Delaneyu.
- Dzień dobry, panno Eden. - Starzec błysnął w uśmiechu złotym
zębem. - Przyjemny dzień na kąpiel, prawda?
- Poniekąd.
- Zamierzałem nazbierać jeżyn na dżem. - Rzucił okiem na trzy
dziewczynki w przemoczonych mundurkach. - Gdyby ktoś mi
pomógł, przygotowałbym kilka słoiczków więcej.
Zanim Eden zdołała wyrazić zgodę lub odmówić, jej trzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]