[ Pobierz całość w formacie PDF ]

było tu znalezć zaciszne, ciemne kąciki. W gęstym powietrzu unosiły się aromatyczne wyziewy,
które poruszały się tylko wówczas, kiedy zataczający się goście przez nie przechodzili. Muzyka
umilała życie istotom najróżniejszych ras, a barmani wodzili po sali ponurymi spojrzeniami,
wycierając zatłuszczone szklanki i rozlewając trunki przy nalewaniu.
Przed mężczyzną stał kufel z resztkami andoańskiego piwa. Mężczyzna usiłował ukrywać
twarz. Ilekroć wstawał i podchodził do lady, żeby zamówić następnego drinka - co w ciągu kilku
ostatnich godzin robił coraz rzadziej - bardzo się starał, żeby inni goście nie mogli mu się przyjrzeć.
Z jego niegdyś starannie zaplecionego warkocza wymykały się kosmyki tłustych włosów, a
niedopasowane ubranie było poplamione.
Nikt w Sali Oparów nie wiedział, kim jest mężczyzna ani co zrobił. Nikt też nie pamiętał, z
kim przyleciał do Miasta w Chmurach. Nikogo zresztą to nie obchodziło. Goście chcieli tylko, żeby
zostawiono ich w spokoju i pozwolono pić, dopóki nie nadejdzie pora ich następnej zmiany.
Mężczyzna, który pragnął się stać niewidoczny, odwrócił się plecami do galaktyki, ale
galaktyka nie odwróciła się od niego. Mimo usilnych starań ktoś go zauważył. Nie dało się tego
uniknąć. Na Bespinie nie widywało się wielu okaleczonych w podobny sposób mężczyzn, a w
dodatku nikt jeszcze nie widział takiego, który potrafiłby nalać sobie szklaneczkę koreliańskiej
brandy i nie uronić ani kropli trunku...
Zaczęła się szerzyć plotka, że pojawienie się mężczyzny oznacza kłopoty.
Uczeń wszedł powoli do Sali Oparów. Zaglądał w mroczne kąty, usiłując zobaczyć twarze
siedzących tam osób. Atmosfera kantyny była gęsta od wielu negatywnych emocji, ale nie należało
do nich zagrożenie. W pierwszej chwili zwróciły się na niego oczy wszystkich gości, ale kiedy
pewien starszawy Ugnaught o zadartym nosie i wydatnym brzuchu uniósł nad głowę szklaneczkę i
wzniósł toast na cześć miejscowego Króla Ozz, pozostali goście przestali się interesować
przybyszem i radośnie zamruczeli na znak zgody. Chwilę pózniej wszyscy znów patrzyli tylko na
zwieńczone pianą kufle, dymiące fajki i wyświetlacze chronometrów.
Najbliższy barman wyciągnął w stronę ucznia mackę, ale Starkiller wykonał gest, żeby
Mocą zachęcić go do zwrócenia uwagi na kogoś innego. Nie zamierzał nic pić. Przybył tu w innym
celu. Myślał o pierwszej prawdziwej próbie, jakiej miał zostać poddany nowy plan jego mistrza.
Podróż trwała długo i wymagała stawienia czoła wielu wyzwaniom. %7ładne nie było jednak
równie ważne ani niebezpieczne jak to.
- A co się stanie, jeżeli cię rozpozna? - zapytała nerwowo Juno, zanim zszedł z pokładu
 Cienia Aotra .
- Nie rozpozna - zapewnił uczeń, pamiętając o spalonych oczach generała i braku blizn na
swoich dłoniach. Dzięki staraniom lorda Vadera jego ciało zmieniło się pod wieloma subtelnymi
względami. Najważniejsze jednak, że jego aura w Mocy, jaką emanował podczas walki w fabryce
myśliwców TIE nad księżycem Nar Shaddaa, także bardzo się zmieniła.
Spokój. Pewność siebie. Nadzieja.
Jeżeli wierzyć obrazowi z kamery systemu bezpieczeństwa, do którego włamała się Juno, w
ciągu ostatnich dwudziestu minut Kota ani razu się nie poruszył. Uczeń stwierdził z ulgą, że
nagranie nie zostało zapętlone. Pijany generał siedział dokładnie tam, gdzie uczeń spodziewał się
go zastać. I wcale nie wyglądał na zaniepokojonego.
Uczeń powiódł spojrzeniem po kantynie, aby się upewnić, że nikt nie zwraca na niego
uwagi. Podszedł do stolika i kopnął w nogę generała, żeby go obudzić.
Upadły Jedi drgnął i uniósł głowę. Był żałosnym cieniem dawnego generała. Miał
zapadnięte policzki z krótkim, szczeciniastym zarostem. Owinięte wokół głowy brudne bandaże
ukrywały jego oczy przed spojrzeniami wścibskich osób.
- Generał Kota? - zagadnął Starkiller.
- Zapłaciłem za ten stolik - wybełkotał mężczyzna. - Kimkolwiek jesteś, spadaj.
- Generale, w poszukiwaniu pana przeleciałem pół galaktyki, począwszy od Nar Shaddaa, a
skończywszy na Zioście...
- Kim jesteś, chłopcze? - Kota zmarszczył brwi. - Aowcą nagród?
- Niezupełnie, ale obserwowałem pana. - Uczeń pochylił się nad stolikiem i zniżył głos. -
Myślę, że możemy nawzajem sobie pomóc, Jedi.
Kota skrzywił się i wskazał zabandażowane oczy.
- Jaki tam ze mnie Jedi - wybełkotał. - Już nim nie jestem... od chwili, kiedy mi się to
przydarzyło.
- Nie potrzebuję pańskich oczu, ale pana mózgu... i wszystkiego, co pan wie o metodach
walki z Imperium - odparł Starkiller.
Kota rozsiadł się wygodniej na krześle. Wyglądał raczej na zmęczonego niż pijanego.
- Nikt, kto walczy z Imperium, nie wygrywa, chłopcze - powiedział.
Nagle obok drzwi powstało jakieś zamieszanie. Uczeń spojrzał w tamtą stronę. Do kantyny
wkroczyło w zwartym szyku sześciu szturmowców. Po obu stronach pododdziału szły dwunożne
roboty kroczące. Ruchami każdego sterowało dwóch gburowatych Ugnaughtów. Dowódca
szturmowców złapał za rękę krępego ochroniarza i zaczął mu zadawać pytania, a roboty przez ten
czas omiatały spojrzeniami zadymioną salę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl