[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ny. Słyszał, jak coś porusza się w poszyciu i usilnie próbował nie zwracać na to
uwagi. Wciąż żywe było wspomnienie poprzedniej nocy. Uchylił się gwałtownie,
gdy para skórzastych skrzydeł zafurkotała nad jego głową i znikła w nieprzenik-
67
nionej ciemności. Sowa huknęła, zdecydowanie zbyt głośno i zbyt blisko. Jego
zmysły wyostrzyły się, a wyobraznia wyolbrzymiała wszystkie dzwięki wyłowio-
ne przez uszy z mroku. Szum skrzydełek najdrobniejszych owadów stawał się
szwadronem ziejących ogniem smoków, które pustoszyły piekielnym ogniem po-
łacie gruntu, dobiegający zaś z długich traw szmer krzątających się ryjówek 
głosem zbliżającej się bandy oszalałych z głodu hien, pragnących żerować na
krwi. Jego krwi. Chłopiec wpatrywał się w gęstą ciemność szeroko otwartymi
oczami.
 Widzisz tam coś?  zapytał Beczka.
 Gdzie?
 Tam.
 Nie widzę, na co pokazujesz.
 TAM.
 Gdzie?
Beczka powymachiwał rękami w ciemności, natrafiając w końcu na dłoń Fir-
kina, której użył, by coś wskazać.
 Tam. . . widzisz?
 Co?
 Nie wydaje ci się, że tam jest trochę jaśniej?
Firkin wybałuszał oczy w optyczną próżnię.
 Hmm, możesz mieć rację!
 Tam jest jaśniej, prawda?
 . . . być może.
 Co to takiego?
 Nie mam pojęcia. Zwiatła, jak sądzę. Chodzmy i zobaczmy.
 Powinniśmy?  z powątpiewaniem dopytywał się Beczka.
 Czemu nie?
 Eee. . . a czemu tak?
 Ponieważ nie mam zamiaru znowu zostać w ciemnościach, zwłaszcza jeżeli
tam ktoś ma światło  odparł Firkin, wskazując w dość nieokreślonym kierunku.
 No chodz.
Chłopiec ruszył przed siebie ostrożnie, uważnie stawiając każdy krok. Nie
mógł mieć pewności, na czym stanie lub w co wdepnie.
Niewidzialne konary smagały ich i czepiały się ubrań. Ciasne węzły spląta-
nych gałęzi blokowały drogę, powodując, że wpadali na siebie. Czarny bluszcz
oplątywał im kostki.
Szli wolno, lecz w końcu spoceni i zdyszani stanęli przy skraju polanki. To na
niej znajdowało się zródło światła. Gdy wychodzili z ciemności, serca zabiły im
mocniej z wysiłku i strachu.
Zaskoczenie było zupełne.
68
Stanęli jak wryci, w szczerym zdumieniu rozdziawiwszy usta, mrugając od
oślepiającego światła, na zmianę czerwonego i białego.
 Czy. . . czy. . . czy ty widzisz to samo co ja?  wyszeptał sparaliżowany
Firkin.
 Eee. . . a co ty widzisz?
 Coś. . . czego. . . nie powinno. . . tu być.
 Tak.  Beczce opadła szczęka.
Czerwone, potem białe.
 Coś, o czym myślałem, że jest bajką.
 Ehm.
 Och. . .
Stali, obserwując mieniącą się kolorami polankę. Ostre, czarne cienie cofnęły
się od ich kostek i umknęły z powrotem do lasu. Polanka błysnęła na czerwono,
potem biało.
 Chyba zwariowałem.
 Ja też.
* * *
 Tato, znowu dzwoni.
 Co? A, w porządku  odparł zza chmury mąki energicznie wałkujący
ciasto Val Jambon.
 Lepiej się pośpiesz. Będzie zdenerwowany.
 Tak, wiem. Przynieś mi te bułki, dobrze?
 Te fajne, lepkie?  spytała dziewczynka, dłubiąc w bułkach dla zabawy.
 Tak. . . ajajaj!, nie rób tego, skarbeńku.
 Ta jest do niczego. Ma w środku dziurę. Mogę ją zatrzymać?  Uśmiech-
nęła się szeroko do taty, przechyliła główkę na bok i dla uzyskania pełnego efektu
zbliżyła do siebie nawzajem duże palce u nóg.
 Tak, tak, Cukinio, niegrzeczna dziewczynko. A teraz połóż te dwie na tale-
rzu.
 Się robi!  odparła zza tego, co zostało jeszcze z wielkiej i niewiarygodnie
lepkiej bułki.
Taca była rychło gotowa, dwie lepkie bułki, szklanka soku pomarańczowego
i dwa specjalne herbatniki czekoladowe. Kucharz podniósł ją, ruszył do drzwi
i rozpoczął długą podróż w górę schodów.
69
W końcu, po minięciu kilku półpięter, wietrznych klatek schodowych i setek
jardów pustych korytarzy, dotarł na miejsce. Zapukał elegancko do drzwi, otwo-
rzył je i wkroczył do komnaty.
Po tych wszystkich posępnych i pustych korytarzach na zewnątrz widok ja-
snych kolorów tego pomieszczenia zawsze stanowił dla niego swego rodzaju
wstrząs. No i ten dywan! Nigdzie indziej nie było dywanu, takiego miłego, głębo-
kiego, wygodnego, czerwonego dywanu pokrytego tuzinem wielkich, puchatych
poduch. Postawił tacę z kolacją na małym stoliku na środku komnaty i rozejrzał
się dookoła. Wszędzie walało się mnóstwo papierowych ptaszków, w rogu leża-
ły rozrzucone pchełki, stała gra planszowa, słodziutki pingwin, przynajmniej pół
tuzina książek oraz osadzony wysoko na jednej z poduszek mały, kudłaty miś.
Słowo  ukochany jest dobrym punktem startowym do opisu tego niedzwiadka. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl