[ Pobierz całość w formacie PDF ]
melodyczna czy improwizacja w muzyce, były dla Charlesa Macy'ego Bartona zupełną nowością. Z czasem
nauczył się odróżniać rock zorientowany na kompozycje albumowe od popu z głównego nurtu, jednak do
prawdziwej perfekcji doprowadził znajomość żargonu dotyczącego współczesnej grafiki. Bez zarzutu były
też jego opinie na temat muzyki poważnej i opery. Najtrudniej było mu wypowiadać się o nowoczesnym
malarstwie. Nauczył się jednak usprawiedliwiać tę słabostkę retorycznym pytaniem: cóż można powiedzieć
o takich nazwiskach jak Motherwell czy Warhol, co nie zostało jeszcze powiedziane? Sukcesy wzbudziły w
Charleyu potrzebę drążenia większej liczby tematów, tak by mógł być au courant ze słownictwem
dotyczącym zagadnień nawet nie związanych z jego zawodem, jak choćby winiarstwa czy krawiectwa.
Podczas weekendów, kiedy inni ludzie przesiadywali w barach McDonald^, gapili się w telewizor lub
oddawali się miłości, Charles Macy Barton siadywał cicho w pozycji odpowiedniej do poddania się
biologicznemu sprzężeniu zwrotnemu, zakładał słuchawki i pozwalał, by jego niestrudzony i pojemny umysł
chłonął najnowsze trendy amerykańskiej kultury.
Charley lubił być poważany. Wyssana z palca własna biografia, którą przeczytał, zrobiła na nim wielkie
wrażenie. Jej bezustannie powtarzane szczegóły ułożyły się w jego duszy w akordy dzieła bardziej
złożonego i logicznego niż Wariacje Goldbergowskie Jana Sebastiana Bacha. Poczucie bycia poważanym,
tak nieznane i tak cudowne, wypełniło serce i umysł Charleya nowym aromatem; zupełnie tak, jakby poczuł
zapach soczystego indyka, którego nafaszerowano zaskakującą, egzotyczną mieszanką przypraw i różnych
dodatków.
Odkąd ukończył szkołę średnią, pragnął być znany za sprawą czegoś więcej niż tylko dokonań zawodowych
(dość wcześnie stały się one legendą w kręgach Honorowego Towarzystwa), które z racji swej natury
musiały pozostać okryte tajemnicą. Vindicatore mógł być opiewany w pieśniach układanych przez
towarzyszy z rodziny, ale czy miał szansę na zaistnienie wśród porządnych ludzi? Charley pragnął uznania w
oczach całego świata: wywiadu w czasopiśmie „W", zdjęcia na okładce „Rolling Stone'a", Nagrody Horatia
Algera, uwielbienia tłumów. Był dumny ze swych nowych ubrań, z nowej twarzy, nowych zębów i
dostojeństwa, które zyskał dzięki wszystkim tym nabytkom. Być może nieco na wyrost był też dumny ze
swego wykształcenia, tak pięknie opisanego w jego biografii przez Mary Barton. Prawdziwą rozkosz
sprawiło mu spojrzenie Maerose - to jest Mary - które posłała mu, gdy zwracał się do maitre d'hotel,
zamawiając stolik w hotelowej restauracji przy Mount Street w Londynie. Sycylijskie potrawy jadali tylko w
domu i nigdy nie pojawiali się we włoskich lokalach.
Delektował się funkcjonowaniem współczesnych mód i wielowarstwowej kultury - mieszanki, która
pozwoliła mu tak szybko zostać zaakceptowanym. Z każdą chwilą na nowo
odkrywał zalety swej żony i coraz bardziej umacniała się jego wiara w powodzenie planu, który stworzyła.
Dni mijały i przepadały w otchłani przeszłości, a Charley coraz mocniej wrastał w swą nową skorupę i coraz
głębiej wierzył w swoje prawo do bycia poważanym.
Liczyło się jednak coś jeszcze: pierwszy raz w życiu po prostu dobrze się bawił. Koniec z nudą wyznaczania
każdego ranka detalicznych cen koki i trawy. Koniec z przygnębiającą koniecznością likwidowania dawnych
przyjaciół. Charley czuł, że jego wzrok sięga teraz nieomalże za horyzont. Jego życie, które przed
niedawnymi zmianami przypominało nędzną wegetację we wnętrzu nieczynnej lodówki porzuconej gdzieś
na wysypiskach południowego Bronksu, niespodziewanie stało się pełne, pozbawione ograniczeń i godne
zazdrości. Wszystko układało się znakomicie. Mógł wydawać pieniądze, nie obawiając się nagabywań ze
strony IRS. Był właścicielem rolls-royce'a. Rzadko musiał porażać kogoś strachem. Kobiety, w ogromnej
większości wrażliwe na absurdalne wręcz bogactwo i władzę, wpadały w amok, gdy tylko się pojawiał. Nikt
nie zmuszał go do powrotu w ponurą rutynę, która dawniej była jego życiem. Z radością korzystał z
wolności, rozwijając się we wszystkich kierunkach jednocześnie, w nieskończoność, niczym ton wydobyty z
oboju, mknący do granic (poznanego) wszechświata. Zamiast nudy starych czasów - gawędzenia o co
lepszych zagraniach Metsów i codziennego zastanawiania się nad zakupami w sklepie spożywczym - miał
podróże, wyśmienite (nieprzyzwoicie drogie) jedzenie, a do tego wszystkiego był kimś.
„I rzekł Pan: tworzenie much to precyzyjna robota" - to powiedzonko, często wygłaszane przez nieżyjącą już
matkę Mary Price Barton, towarzyszyło Mae przez cały czas mozolnej transformacji Charleya. W końcu
jednak powstał nowy Charley: chodząca dychotomia, mężczyzna zdolny do myślenia z nostalgią o dwóch
zgoła odmiennych przeszłościach. Przyglądając się, jak jej mąż przyswaja nowe cechy i nową kulturę, czuła
przypływ prawdziwej mocy, a przecież od zawsze marzyła o potędze i władzy. To, czym wkrótce miała się
stać, wprawiłoby w zdumienie nawet jej dziadka. Mary Barton była już w siódmym miesiącu ciąży i dzięki
badaniom ultrasonograficznym przeprowadzonym w londyńskim Szpitalu Księżnej Gracji wiedziała, że nosi
w sobie bliźnięta płci męskiej. Jak większość wysokich kobiet, dobrze znosiła niemały balast swego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
melodyczna czy improwizacja w muzyce, były dla Charlesa Macy'ego Bartona zupełną nowością. Z czasem
nauczył się odróżniać rock zorientowany na kompozycje albumowe od popu z głównego nurtu, jednak do
prawdziwej perfekcji doprowadził znajomość żargonu dotyczącego współczesnej grafiki. Bez zarzutu były
też jego opinie na temat muzyki poważnej i opery. Najtrudniej było mu wypowiadać się o nowoczesnym
malarstwie. Nauczył się jednak usprawiedliwiać tę słabostkę retorycznym pytaniem: cóż można powiedzieć
o takich nazwiskach jak Motherwell czy Warhol, co nie zostało jeszcze powiedziane? Sukcesy wzbudziły w
Charleyu potrzebę drążenia większej liczby tematów, tak by mógł być au courant ze słownictwem
dotyczącym zagadnień nawet nie związanych z jego zawodem, jak choćby winiarstwa czy krawiectwa.
Podczas weekendów, kiedy inni ludzie przesiadywali w barach McDonald^, gapili się w telewizor lub
oddawali się miłości, Charles Macy Barton siadywał cicho w pozycji odpowiedniej do poddania się
biologicznemu sprzężeniu zwrotnemu, zakładał słuchawki i pozwalał, by jego niestrudzony i pojemny umysł
chłonął najnowsze trendy amerykańskiej kultury.
Charley lubił być poważany. Wyssana z palca własna biografia, którą przeczytał, zrobiła na nim wielkie
wrażenie. Jej bezustannie powtarzane szczegóły ułożyły się w jego duszy w akordy dzieła bardziej
złożonego i logicznego niż Wariacje Goldbergowskie Jana Sebastiana Bacha. Poczucie bycia poważanym,
tak nieznane i tak cudowne, wypełniło serce i umysł Charleya nowym aromatem; zupełnie tak, jakby poczuł
zapach soczystego indyka, którego nafaszerowano zaskakującą, egzotyczną mieszanką przypraw i różnych
dodatków.
Odkąd ukończył szkołę średnią, pragnął być znany za sprawą czegoś więcej niż tylko dokonań zawodowych
(dość wcześnie stały się one legendą w kręgach Honorowego Towarzystwa), które z racji swej natury
musiały pozostać okryte tajemnicą. Vindicatore mógł być opiewany w pieśniach układanych przez
towarzyszy z rodziny, ale czy miał szansę na zaistnienie wśród porządnych ludzi? Charley pragnął uznania w
oczach całego świata: wywiadu w czasopiśmie „W", zdjęcia na okładce „Rolling Stone'a", Nagrody Horatia
Algera, uwielbienia tłumów. Był dumny ze swych nowych ubrań, z nowej twarzy, nowych zębów i
dostojeństwa, które zyskał dzięki wszystkim tym nabytkom. Być może nieco na wyrost był też dumny ze
swego wykształcenia, tak pięknie opisanego w jego biografii przez Mary Barton. Prawdziwą rozkosz
sprawiło mu spojrzenie Maerose - to jest Mary - które posłała mu, gdy zwracał się do maitre d'hotel,
zamawiając stolik w hotelowej restauracji przy Mount Street w Londynie. Sycylijskie potrawy jadali tylko w
domu i nigdy nie pojawiali się we włoskich lokalach.
Delektował się funkcjonowaniem współczesnych mód i wielowarstwowej kultury - mieszanki, która
pozwoliła mu tak szybko zostać zaakceptowanym. Z każdą chwilą na nowo
odkrywał zalety swej żony i coraz bardziej umacniała się jego wiara w powodzenie planu, który stworzyła.
Dni mijały i przepadały w otchłani przeszłości, a Charley coraz mocniej wrastał w swą nową skorupę i coraz
głębiej wierzył w swoje prawo do bycia poważanym.
Liczyło się jednak coś jeszcze: pierwszy raz w życiu po prostu dobrze się bawił. Koniec z nudą wyznaczania
każdego ranka detalicznych cen koki i trawy. Koniec z przygnębiającą koniecznością likwidowania dawnych
przyjaciół. Charley czuł, że jego wzrok sięga teraz nieomalże za horyzont. Jego życie, które przed
niedawnymi zmianami przypominało nędzną wegetację we wnętrzu nieczynnej lodówki porzuconej gdzieś
na wysypiskach południowego Bronksu, niespodziewanie stało się pełne, pozbawione ograniczeń i godne
zazdrości. Wszystko układało się znakomicie. Mógł wydawać pieniądze, nie obawiając się nagabywań ze
strony IRS. Był właścicielem rolls-royce'a. Rzadko musiał porażać kogoś strachem. Kobiety, w ogromnej
większości wrażliwe na absurdalne wręcz bogactwo i władzę, wpadały w amok, gdy tylko się pojawiał. Nikt
nie zmuszał go do powrotu w ponurą rutynę, która dawniej była jego życiem. Z radością korzystał z
wolności, rozwijając się we wszystkich kierunkach jednocześnie, w nieskończoność, niczym ton wydobyty z
oboju, mknący do granic (poznanego) wszechświata. Zamiast nudy starych czasów - gawędzenia o co
lepszych zagraniach Metsów i codziennego zastanawiania się nad zakupami w sklepie spożywczym - miał
podróże, wyśmienite (nieprzyzwoicie drogie) jedzenie, a do tego wszystkiego był kimś.
„I rzekł Pan: tworzenie much to precyzyjna robota" - to powiedzonko, często wygłaszane przez nieżyjącą już
matkę Mary Price Barton, towarzyszyło Mae przez cały czas mozolnej transformacji Charleya. W końcu
jednak powstał nowy Charley: chodząca dychotomia, mężczyzna zdolny do myślenia z nostalgią o dwóch
zgoła odmiennych przeszłościach. Przyglądając się, jak jej mąż przyswaja nowe cechy i nową kulturę, czuła
przypływ prawdziwej mocy, a przecież od zawsze marzyła o potędze i władzy. To, czym wkrótce miała się
stać, wprawiłoby w zdumienie nawet jej dziadka. Mary Barton była już w siódmym miesiącu ciąży i dzięki
badaniom ultrasonograficznym przeprowadzonym w londyńskim Szpitalu Księżnej Gracji wiedziała, że nosi
w sobie bliźnięta płci męskiej. Jak większość wysokich kobiet, dobrze znosiła niemały balast swego [ Pobierz całość w formacie PDF ]