[ Pobierz całość w formacie PDF ]
częste wizyty, schlebianie jej mężowi, którego wszyscy nienawidzili. A teraz, kiedy pili, byli
najedzeni i nie mieli zamiaru wyjeżdżać, czuła, że ich obecność staje się dla niej nie do
wytrzymania, ale serdecznie uśmiechnęła się z grzeczności do sędziego śledczego i pogroziła
mu palcem. Przeszła przez salon do bawialni z taką miną jakby śpieszyła się, żeby wydać
jakieś polecenia czy rozkaz. Nie daj Boże, jak ktoś zatrzyma! myślała, ale sama zmusiła
się do zatrzymania w bawialni, żeby dla przyzwoitości posłuchać młodego człowieka, który
siedział przy fortepianie i grał; trochę postała, krzyknęła: Brawo, brawo, m r Georges! i
klasnąwszy ze dwa razy, poszła dalej.
Znalazła męża w gabinecie. Siedział przy stole i o czymś rozmyślał. Twarz miał surowa,
zamyślona i pełna skruchy. Nie był to już ten Piotr Dmitrycz, który dyskutował przy obiedzie i
jakiego wszyscy znali, ale inny zmęczony, skruszony i niezadowolony z siebie, taki, jakiego
znała tylko żona. Chyba przyszedł do gabinetu po papierosa. Przed nim leżała otwarta
papierośnica pełna papierosów, a jedna ręka była opuszczona do szuflady stołu. Jak brał
papierosy, tak i znieruchomiał.
Zrobiło jej się go żal. Było jasne jak dzień, że człowiek się męczył i nie mógł sobie miejsca
znalezć, może walczył ze sobą. Podeszła bez słów do stołu i chcąc pokazać, że nie pamięta
sporu przy obiedzie i już się nie gniewa, zamknęła papierośnicę i włożyła ją mężowi do
kieszeni.
Co mu powiedzieć? pomyślała. Powiem, że kłamstwo to tak samo jak z lasem: im
dalej w las, tym trudniej z niego się wydostać. Powiem: przejąłeś się swoją fałszywą rolą i za
daleko zaszedłeś; obraziłeś ludzi przywiązanych do ciebie, którzy nie zrobili ci nic złego. Idz i
przeproś ich, wyśmiej siebie samego i zrobi ci się od razu lżej. A jeżeli chcesz ciszy i
samotności, wyjedziemy razem.
Napotkawszy spojrzenie żony Piotr Dmitrycz przybrał nagle ten sam wyraz twarzy, jaki
miał przy obiedzie i w ogrodzie obojętny i trochę ironiczny, ziewnął i podniósł się z
miejsca.
Po piątej powiedział popatrzywszy na zegarek. Jeżeli goście zlitują się i wyjadą o
jedenastej, to i tak zostaje nam jeszcze sześć godzin czekania. Zabawne, nie ma co!
I pogwizdując niespiesznie wyszedł dostojnym krokiem. Słychać było, jak przeszedł przez
salon, potem bawialnię, z czegoś dostojnie się zaśmiał i powiedział grającemu młodemu
człowiekowi: Bra o! bra o! Jego kroki wkrótce ucichły: widocznie wyszedł do ogrodu. I
już nie zazdrość i irytacja, a prawdziwa nienawiść do jego kroków, sztucznego śmiechu i
głosu zawładnęła Olgą Michajłowną. Podeszła do okna i wyjrzała do ogrodu. Piotr Dmitrycz
kroczył po alei. Jedną rękę trzymał w kieszeni, palcami drugiej pstrykał i odchyliwszy głowę
trochę do tyłu kroczył dostojnie, kaczym chodem i z taką miną jakby był bardzo zadowolony i
z siebie, i z obiadu, i z trawienia, i z przyrody...
Na alei pojawiło się dwóch małych gimnazjalistów, dzieci ziemianki Czyżewskiej, dopiero
co przyjechały, a z nimi student guwerner w białym mundurze i przyciasnych spodniach.
Zrównawszy się z Piotrem Dmitryczem, dzieci i student zatrzymali się i pewnie złożyli mu
życzenia imieninowe. Pięknie poruszając ramionami poklepał dzieci po policzkach i podał
niedbale rękę studentowi. Student widocznie pochwalił pogodę i porównał ją z petersburską,
73
ponieważ Piotr Dmitrycz odpowiedział głośno i takim tonem jakby rozmawiał nie z gościem,
a z komornikiem albo ze świadkiem:
Co proszę? Macie zimno w Petersburgu? A u nas tu, mój drogi, piękne powietrze i
obfitość płodów ziemi. Co? Jak?
Włożył do kieszeni jedną rękę, pstryknął palcami drugiej i ruszył dalej. Patrzyła w ślad za
nim, aż zniknął za krzakami leszczyny, i dziwiła się. Skąd u tego trzydziestoczteroletniego
człowieka ten dostojny, generalski chód? Skąd ten ciężki, piękny krok? Skąd ta władcza
wibracja w głosie, skąd te wszystkie co proszę , hm tak i mój drogi ?
Przypomniała sobie, jak w pierwszych miesiącach małżeństwa, żeby nie zanudzić się w
domu, jezdziła do miasta na zjazdy, gdzie nieraz zamiast jej ojca chrzestnego, hrabiego
Alekseja Pietrowicza, przewodniczył Piotr Dmitrycz. W fotelu przewodniczącego, w
mundurze i z łańcuchem na piersi, radykalnie się zmieniał. Wzniosłe gesty, donośny głos, co
proszę , hm tak , lekceważący ton... Wszystko zwyczajnie ludzkie, jego własne, do czego
przyzwyczaiła się w domu, tonęło w majestacie, i w fotelu siedział nie Piotr Dmitrycz, a jakiś
inny człowiek, którego wszyscy nazywali panem przewodniczącym. Zwiadomość, że jest
władzą, przeszkadzała mu siedzieć spokojnie, szukał pretekstu, żeby zadzwonić, karcąco
spojrzeć na publikę, krzyknąć... Skąd brały się krótkowzroczność i głuchota, kiedy zaczynał
nagle zle widzieć i słyszeć i, krzywiąc się wyniośle, żądał, żeby mówili głośniej i podchodzili
bliżej do stołu. Z wyżyn swego majestatu zle rozróżniał twarze i dzwięki, więc jakby podeszła
do niego wtedy sama Olga Michajłowna, to i do niej by krzyknął: Jak pani nazwisko?
Zwiadkom chłopom mówił per ty, na publikę krzyczał tak, że jego głos słychać było nawet na
ulicy, w stosunku do adwokatów zachowywał się nieznośnie. Kiedy adwokat zaczynał mówić,
siadał do niego nieco bokiem i zmrużywszy oczy patrzył się w sufit, chcąc tym pokazać, że
adwokat tu wcale nie jest potrzebny i że on go nie akceptuje i nie chce słyszeć; kiedy
występował ubrany na szaro obrońca z urzędu, wyostrzał słuch i mierzył go ironicznym,
druzgocącym spojrzeniem: o, proszę, jacy są teraz adwokaci! No i co pan w końcu chce
przez to powiedzieć? przerywał. Jeżeli adwokat krasomówca używał jakiegoś obcego
słowa i, dla przykładu mówił zamiast fikcyjny fiksyjny , Piotr Dmitrycz nagle się
ożywiał i pytał: Jak? Co takiego? Fiksyjny? A co to znaczy? i potem pouczająco
zauważał: Proszę nie używać słów, których pan nie rozumie . I adwokat, kończąc mowę,
odchodził na miejsce cały czerwony i spocony, a Piotr Dmitrycz, zadowolony z siebie,
uśmiechał się, świętując zwycięstwo, i odchylał się na oparcie krzesła. W swoim obchodzeniu
się z adwokatami naśladował trochę hrabiego Alekseja Pietrowicza, ale kiedy hrabia, na
przykład mówił: Obrona, cisza! wychodziło to u niego naturalnie i po ojcowsku
dobrodusznie, u Piotra Dmitrycza zaś arogancko i sztucznie.
II
Rozległy się brawa. Młody człowiek skończył grać. Olga Michajłowna przypomniała sobie
o gościach i pośpieszyła do bawialni.
Zasłuchałam się w pana grę powiedziała, podchodząc do fortepianu. Zasłuchałam się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
częste wizyty, schlebianie jej mężowi, którego wszyscy nienawidzili. A teraz, kiedy pili, byli
najedzeni i nie mieli zamiaru wyjeżdżać, czuła, że ich obecność staje się dla niej nie do
wytrzymania, ale serdecznie uśmiechnęła się z grzeczności do sędziego śledczego i pogroziła
mu palcem. Przeszła przez salon do bawialni z taką miną jakby śpieszyła się, żeby wydać
jakieś polecenia czy rozkaz. Nie daj Boże, jak ktoś zatrzyma! myślała, ale sama zmusiła
się do zatrzymania w bawialni, żeby dla przyzwoitości posłuchać młodego człowieka, który
siedział przy fortepianie i grał; trochę postała, krzyknęła: Brawo, brawo, m r Georges! i
klasnąwszy ze dwa razy, poszła dalej.
Znalazła męża w gabinecie. Siedział przy stole i o czymś rozmyślał. Twarz miał surowa,
zamyślona i pełna skruchy. Nie był to już ten Piotr Dmitrycz, który dyskutował przy obiedzie i
jakiego wszyscy znali, ale inny zmęczony, skruszony i niezadowolony z siebie, taki, jakiego
znała tylko żona. Chyba przyszedł do gabinetu po papierosa. Przed nim leżała otwarta
papierośnica pełna papierosów, a jedna ręka była opuszczona do szuflady stołu. Jak brał
papierosy, tak i znieruchomiał.
Zrobiło jej się go żal. Było jasne jak dzień, że człowiek się męczył i nie mógł sobie miejsca
znalezć, może walczył ze sobą. Podeszła bez słów do stołu i chcąc pokazać, że nie pamięta
sporu przy obiedzie i już się nie gniewa, zamknęła papierośnicę i włożyła ją mężowi do
kieszeni.
Co mu powiedzieć? pomyślała. Powiem, że kłamstwo to tak samo jak z lasem: im
dalej w las, tym trudniej z niego się wydostać. Powiem: przejąłeś się swoją fałszywą rolą i za
daleko zaszedłeś; obraziłeś ludzi przywiązanych do ciebie, którzy nie zrobili ci nic złego. Idz i
przeproś ich, wyśmiej siebie samego i zrobi ci się od razu lżej. A jeżeli chcesz ciszy i
samotności, wyjedziemy razem.
Napotkawszy spojrzenie żony Piotr Dmitrycz przybrał nagle ten sam wyraz twarzy, jaki
miał przy obiedzie i w ogrodzie obojętny i trochę ironiczny, ziewnął i podniósł się z
miejsca.
Po piątej powiedział popatrzywszy na zegarek. Jeżeli goście zlitują się i wyjadą o
jedenastej, to i tak zostaje nam jeszcze sześć godzin czekania. Zabawne, nie ma co!
I pogwizdując niespiesznie wyszedł dostojnym krokiem. Słychać było, jak przeszedł przez
salon, potem bawialnię, z czegoś dostojnie się zaśmiał i powiedział grającemu młodemu
człowiekowi: Bra o! bra o! Jego kroki wkrótce ucichły: widocznie wyszedł do ogrodu. I
już nie zazdrość i irytacja, a prawdziwa nienawiść do jego kroków, sztucznego śmiechu i
głosu zawładnęła Olgą Michajłowną. Podeszła do okna i wyjrzała do ogrodu. Piotr Dmitrycz
kroczył po alei. Jedną rękę trzymał w kieszeni, palcami drugiej pstrykał i odchyliwszy głowę
trochę do tyłu kroczył dostojnie, kaczym chodem i z taką miną jakby był bardzo zadowolony i
z siebie, i z obiadu, i z trawienia, i z przyrody...
Na alei pojawiło się dwóch małych gimnazjalistów, dzieci ziemianki Czyżewskiej, dopiero
co przyjechały, a z nimi student guwerner w białym mundurze i przyciasnych spodniach.
Zrównawszy się z Piotrem Dmitryczem, dzieci i student zatrzymali się i pewnie złożyli mu
życzenia imieninowe. Pięknie poruszając ramionami poklepał dzieci po policzkach i podał
niedbale rękę studentowi. Student widocznie pochwalił pogodę i porównał ją z petersburską,
73
ponieważ Piotr Dmitrycz odpowiedział głośno i takim tonem jakby rozmawiał nie z gościem,
a z komornikiem albo ze świadkiem:
Co proszę? Macie zimno w Petersburgu? A u nas tu, mój drogi, piękne powietrze i
obfitość płodów ziemi. Co? Jak?
Włożył do kieszeni jedną rękę, pstryknął palcami drugiej i ruszył dalej. Patrzyła w ślad za
nim, aż zniknął za krzakami leszczyny, i dziwiła się. Skąd u tego trzydziestoczteroletniego
człowieka ten dostojny, generalski chód? Skąd ten ciężki, piękny krok? Skąd ta władcza
wibracja w głosie, skąd te wszystkie co proszę , hm tak i mój drogi ?
Przypomniała sobie, jak w pierwszych miesiącach małżeństwa, żeby nie zanudzić się w
domu, jezdziła do miasta na zjazdy, gdzie nieraz zamiast jej ojca chrzestnego, hrabiego
Alekseja Pietrowicza, przewodniczył Piotr Dmitrycz. W fotelu przewodniczącego, w
mundurze i z łańcuchem na piersi, radykalnie się zmieniał. Wzniosłe gesty, donośny głos, co
proszę , hm tak , lekceważący ton... Wszystko zwyczajnie ludzkie, jego własne, do czego
przyzwyczaiła się w domu, tonęło w majestacie, i w fotelu siedział nie Piotr Dmitrycz, a jakiś
inny człowiek, którego wszyscy nazywali panem przewodniczącym. Zwiadomość, że jest
władzą, przeszkadzała mu siedzieć spokojnie, szukał pretekstu, żeby zadzwonić, karcąco
spojrzeć na publikę, krzyknąć... Skąd brały się krótkowzroczność i głuchota, kiedy zaczynał
nagle zle widzieć i słyszeć i, krzywiąc się wyniośle, żądał, żeby mówili głośniej i podchodzili
bliżej do stołu. Z wyżyn swego majestatu zle rozróżniał twarze i dzwięki, więc jakby podeszła
do niego wtedy sama Olga Michajłowna, to i do niej by krzyknął: Jak pani nazwisko?
Zwiadkom chłopom mówił per ty, na publikę krzyczał tak, że jego głos słychać było nawet na
ulicy, w stosunku do adwokatów zachowywał się nieznośnie. Kiedy adwokat zaczynał mówić,
siadał do niego nieco bokiem i zmrużywszy oczy patrzył się w sufit, chcąc tym pokazać, że
adwokat tu wcale nie jest potrzebny i że on go nie akceptuje i nie chce słyszeć; kiedy
występował ubrany na szaro obrońca z urzędu, wyostrzał słuch i mierzył go ironicznym,
druzgocącym spojrzeniem: o, proszę, jacy są teraz adwokaci! No i co pan w końcu chce
przez to powiedzieć? przerywał. Jeżeli adwokat krasomówca używał jakiegoś obcego
słowa i, dla przykładu mówił zamiast fikcyjny fiksyjny , Piotr Dmitrycz nagle się
ożywiał i pytał: Jak? Co takiego? Fiksyjny? A co to znaczy? i potem pouczająco
zauważał: Proszę nie używać słów, których pan nie rozumie . I adwokat, kończąc mowę,
odchodził na miejsce cały czerwony i spocony, a Piotr Dmitrycz, zadowolony z siebie,
uśmiechał się, świętując zwycięstwo, i odchylał się na oparcie krzesła. W swoim obchodzeniu
się z adwokatami naśladował trochę hrabiego Alekseja Pietrowicza, ale kiedy hrabia, na
przykład mówił: Obrona, cisza! wychodziło to u niego naturalnie i po ojcowsku
dobrodusznie, u Piotra Dmitrycza zaś arogancko i sztucznie.
II
Rozległy się brawa. Młody człowiek skończył grać. Olga Michajłowna przypomniała sobie
o gościach i pośpieszyła do bawialni.
Zasłuchałam się w pana grę powiedziała, podchodząc do fortepianu. Zasłuchałam się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]