[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sześć kroków i stał tuż przed Pettigrew. Miał przekrwione oczy. Wyglądał na wykończonego.
Ksiądz czuł, jak ogarnia go euforia. Jego czas w końcu nadszedł.
Oto ja, dobry i najsłodszy Jezu.
Przez jego twarz przemknął wyraz zrozumienia, nim oficer dotknął czubkami palców jego
piersi. Ksiądz spojrzał na jego dłoń, a potem na jego twarz. Była to twarz człowieka, który
nikogo nie osądzał.
Z największą gorliwością ducha proszę Cię i błagam, abyś wszczepił w moje serce
najżywsze uczucia wiary, nadziei i miłości...
Marynarz zrobił jeszcze jeden krok, pchając go łagodnie, jakby otwierał uchylone drzwi.
Nie zważając na ból, Pettigrew uśmiechnął się od ucha do ucha. Agatha mnie zabije,
pomyślał. Powoli, jakby w zwolnionym tempie, poleciał do tyłu i rozłożył szeroko ręce, by w
końcu przyjąć swoje przeznaczenie.
...oraz prawdziwą skruchę za moje grzechy i silną wolę poprawy.
15
Carlyle i Joe szli na północ ulicą Endell Street, napawając się ciepłym porannym słońcem.
Walka z przestępczością w stolicy szła tego dnia dość opornie, a atmosfera w komisariacie
Charing Cross była wyjątkowo senna. Pomimo najlepszych chęci Carlyle nadal nie skończył
raportu w sprawie Millsa po części z powodu lenistwa, a po części ze względu na
odziedziczoną po rodzicach przezorność, która kazała mu bardzo dokładnie zaglądać w zęby
każdemu darowanemu koniowi. Gdy z jezdni zmyto ostatnie ślady żonobójcy Henry'ego, sprawa
została ostatecznie zamknięta. Rozwiązała się sama. Carlyle wiedział równie dobrze jak wszyscy,
którzy mieli jakiś związek z tą historią, że było to naprawdę najlepsze możliwe wyjście. Dwie
tragiczne śmierci, które bez trudu można wyjaśnić i opisać, to piękny prezent dla statystyków i
dowództwa policji. Jedyne, co musiał zrobić, to zrelacjonować wszystko w odpowiedni sposób i
wręczyć Carole Simpson. Gdyby miał teraz jakąś inną ważną sprawę, która wymagałaby od
niego czasu i uwagi, może tak by właśnie zrobił. Ale oprócz Millsa zajmował się tylko skargą
męża bitego przez żonę i serią kradzieży kieszonkowych w okolicach Cambridge Circus. Z
pewnością nie były to sprawy, które mogłyby zadowolić dorosłego mężczyznę.
Między innymi dlatego, że nie miał ochoty zajmować się tamtymi bzdurami, Carlyle nie
chciał jeszcze zamykać śledztwa dotyczącego Millsów. Joe nie był zachwycony, gdy inspektor
powiedział mu, że powinni jeszcze raz obejrzeć mieszkanie, w którym popełniono morderstwo.
Przekonał go jednak argument, że po drodze będą mogli kupić coś do jedzenia.
Gdy dotarli do końca Endell Street, zobaczyli potężny korek, który tworzył się codziennie o
tej porze. Właśnie tu zbiegały się High Holborn, St Giles High Street, Bloomsbury Street i
Shaftesbury Avenue. Kierowcy, którzy wiedzieli, dokąd jadą, mieszali się z kierowcami, którzy
zabłądzili w skomplikowanym systemie jednokierunkowych ulic Covent Garden. Carlyle
dokonał w głowie szybkich obliczeń: żeby dotrzeć do Ridgemount Mansions muszą przejść pięć
ulic i czternaście pasów, choć w linii prostej dzieli ich od tego miejsca nie więcej niż czterysta
metrów. Nie po raz pierwszy przeklął w duchu nieudolnego burmistrza Londynu. Choć aby
przypodobać się publice, raz lub dwa razy w miesiącu jezdził do pracy na rowerze, Christian
Holyrod nie był wcale skory do podniesienia opłaty za wjazd samochodem do centrum Londynu
wprowadzonej przez jego poprzednika, który chciał w ten sposób nakłonić ludzi do korzystania z
transportu publicznego, a nie z samochodów. Carlyle, jako mieszkaniec centrum stolicy, uważał,
że taka opłata powinna wynosić pięćdziesiąt funtów dziennie albo nawet sto. Właściwie można
by w ogóle wyrzucić prywatne samochody z centrum albo wpuszczać tylko pojazdy napędzane
prądem.
Zdaniem inspektora wysokość opłaty, czyli dziesięć funtów, zakrawała na kiepski żart. Ruch
wcale się nie zmniejszył. Jednocześnie wciąż było słychać narzekania leniwych bogaczy, którzy
uważali, że mają niezbywalne prawo do blokowania ulic swoimi wielkimi paliwożernymi SUV-
ami, znanymi powszechnie jako traktory z Chelsea. Właśnie ci ludzie wybrali Holyroda, więc nie
należało się spodziewać, że w najbliższym czasie dojdzie do jakiejś rozsądnej podwyżki.
Dopiero gdy przedarli się przez dwa zakorkowane pasy, Carlyle zrozumiał, że ten zator
spowodowany został głównie przez autobus linii pięćdziesiąt pięć, który zatrzymał się pod kątem
czterdziestu pięciu stopni na trzech pasach Bloomsbury Street i St Giles High Street. Po chwili
inspektor uświadomił sobie również, że autobus musiał zboczyć z trasy. Pięćdziesiątkapiątka
jezdziła z Leyton przez Bloomsbury Way i New Oxford Street, a kończyła trasę przy Oxford
Circus. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu ten czerwony piętrus znalazł się przecznicę dalej na
południe od miejsca, w którym powinien być.
Zbity z tropu, Carlyle zrobił jeszcze kilka kroków i przyjrzał się uważniej autobusowi, od
którego dzieliło go jeszcze jakieś sześć metrów. Nic nie wskazywało na to, że pojazd jest zepsuty,
dostrzegł też w środku kilku pasażerów. Kierowca również nie wyglądał na rannego czy
zemdlonego. Siedział w szoferce jak idiota i patrzył na rosnący korek. Nie zwracał też uwagi na
dwoje turystów, którzy stali przed autobusem i go filmowali.
Robiło się coraz głośniej, coraz więcej rozwścieczonych kierowców naciskało na klaksony.
Wydawało się, że w ciągu ostatnich kilku minut temperatura podniosła się co najmniej o pięć
stopni, a spaliny przyprawiały Carlyle'a o mdłości. Czuł, jak zanieczyszczenia zbierają się z tyłu
jego gardła. Znajome mrowienie w miejscu, gdzie kręgosłup łączy się z czaszką, zwiastowało
potężny ból głowy. Inspektor najchętniej ruszyłby w dalszą drogę i zostawił to komuś innemu.
Lepiej sprawdzmy, o co tu właściwie chodzi! krzyknął do Joego.
Podeszli do autobusu. Carlyle zapukał w przednie drzwi. Chorobliwie blady mężczyzna miał
jakieś dwadzieścia kilka lat, okropną cerę i jeszcze gorszą fryzurę. Spojrzał na nich, a potem
odwrócił głowę. Pasażerowie na tylnych siedzeniach gapili się bezmyślnie przez okna. Przywykli
do kaprysów londyńskiej komunikacji miejskiej, najwyrazniej nie przejęli się za bardzo sytuacją.
Carlyle przeszedł przed autobus i przyłożył do szyby legitymację, dokładnie naprzeciwko
twarzy kierowcy.
Policja! krzyknął. Otwórz drzwi!
Mężczyzna zamrugał, ale poza tym nie zareagował na wezwanie inspektora. Siedział
nieruchomo z rękami na kierownicy i patrzył przed siebie. Może jest naćpany? pomyślał
Carlyle. Czuł, jak w błyskawicznym tempie opuszcza go dobry humor. Zauważył też, że za jego
plecami gromadzi się coraz większy tłum, musiał więc jak najszybciej rozwiązać jakoś ten
problem.
Facet chce koniecznie trafić do pudła westchnął Joe.
Inspektor uderzył pięścią w okno.
Otwórz te cholerne drzwi!
Joe położył mu rękę na ramieniu.
Poczekaj chwilkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
sześć kroków i stał tuż przed Pettigrew. Miał przekrwione oczy. Wyglądał na wykończonego.
Ksiądz czuł, jak ogarnia go euforia. Jego czas w końcu nadszedł.
Oto ja, dobry i najsłodszy Jezu.
Przez jego twarz przemknął wyraz zrozumienia, nim oficer dotknął czubkami palców jego
piersi. Ksiądz spojrzał na jego dłoń, a potem na jego twarz. Była to twarz człowieka, który
nikogo nie osądzał.
Z największą gorliwością ducha proszę Cię i błagam, abyś wszczepił w moje serce
najżywsze uczucia wiary, nadziei i miłości...
Marynarz zrobił jeszcze jeden krok, pchając go łagodnie, jakby otwierał uchylone drzwi.
Nie zważając na ból, Pettigrew uśmiechnął się od ucha do ucha. Agatha mnie zabije,
pomyślał. Powoli, jakby w zwolnionym tempie, poleciał do tyłu i rozłożył szeroko ręce, by w
końcu przyjąć swoje przeznaczenie.
...oraz prawdziwą skruchę za moje grzechy i silną wolę poprawy.
15
Carlyle i Joe szli na północ ulicą Endell Street, napawając się ciepłym porannym słońcem.
Walka z przestępczością w stolicy szła tego dnia dość opornie, a atmosfera w komisariacie
Charing Cross była wyjątkowo senna. Pomimo najlepszych chęci Carlyle nadal nie skończył
raportu w sprawie Millsa po części z powodu lenistwa, a po części ze względu na
odziedziczoną po rodzicach przezorność, która kazała mu bardzo dokładnie zaglądać w zęby
każdemu darowanemu koniowi. Gdy z jezdni zmyto ostatnie ślady żonobójcy Henry'ego, sprawa
została ostatecznie zamknięta. Rozwiązała się sama. Carlyle wiedział równie dobrze jak wszyscy,
którzy mieli jakiś związek z tą historią, że było to naprawdę najlepsze możliwe wyjście. Dwie
tragiczne śmierci, które bez trudu można wyjaśnić i opisać, to piękny prezent dla statystyków i
dowództwa policji. Jedyne, co musiał zrobić, to zrelacjonować wszystko w odpowiedni sposób i
wręczyć Carole Simpson. Gdyby miał teraz jakąś inną ważną sprawę, która wymagałaby od
niego czasu i uwagi, może tak by właśnie zrobił. Ale oprócz Millsa zajmował się tylko skargą
męża bitego przez żonę i serią kradzieży kieszonkowych w okolicach Cambridge Circus. Z
pewnością nie były to sprawy, które mogłyby zadowolić dorosłego mężczyznę.
Między innymi dlatego, że nie miał ochoty zajmować się tamtymi bzdurami, Carlyle nie
chciał jeszcze zamykać śledztwa dotyczącego Millsów. Joe nie był zachwycony, gdy inspektor
powiedział mu, że powinni jeszcze raz obejrzeć mieszkanie, w którym popełniono morderstwo.
Przekonał go jednak argument, że po drodze będą mogli kupić coś do jedzenia.
Gdy dotarli do końca Endell Street, zobaczyli potężny korek, który tworzył się codziennie o
tej porze. Właśnie tu zbiegały się High Holborn, St Giles High Street, Bloomsbury Street i
Shaftesbury Avenue. Kierowcy, którzy wiedzieli, dokąd jadą, mieszali się z kierowcami, którzy
zabłądzili w skomplikowanym systemie jednokierunkowych ulic Covent Garden. Carlyle
dokonał w głowie szybkich obliczeń: żeby dotrzeć do Ridgemount Mansions muszą przejść pięć
ulic i czternaście pasów, choć w linii prostej dzieli ich od tego miejsca nie więcej niż czterysta
metrów. Nie po raz pierwszy przeklął w duchu nieudolnego burmistrza Londynu. Choć aby
przypodobać się publice, raz lub dwa razy w miesiącu jezdził do pracy na rowerze, Christian
Holyrod nie był wcale skory do podniesienia opłaty za wjazd samochodem do centrum Londynu
wprowadzonej przez jego poprzednika, który chciał w ten sposób nakłonić ludzi do korzystania z
transportu publicznego, a nie z samochodów. Carlyle, jako mieszkaniec centrum stolicy, uważał,
że taka opłata powinna wynosić pięćdziesiąt funtów dziennie albo nawet sto. Właściwie można
by w ogóle wyrzucić prywatne samochody z centrum albo wpuszczać tylko pojazdy napędzane
prądem.
Zdaniem inspektora wysokość opłaty, czyli dziesięć funtów, zakrawała na kiepski żart. Ruch
wcale się nie zmniejszył. Jednocześnie wciąż było słychać narzekania leniwych bogaczy, którzy
uważali, że mają niezbywalne prawo do blokowania ulic swoimi wielkimi paliwożernymi SUV-
ami, znanymi powszechnie jako traktory z Chelsea. Właśnie ci ludzie wybrali Holyroda, więc nie
należało się spodziewać, że w najbliższym czasie dojdzie do jakiejś rozsądnej podwyżki.
Dopiero gdy przedarli się przez dwa zakorkowane pasy, Carlyle zrozumiał, że ten zator
spowodowany został głównie przez autobus linii pięćdziesiąt pięć, który zatrzymał się pod kątem
czterdziestu pięciu stopni na trzech pasach Bloomsbury Street i St Giles High Street. Po chwili
inspektor uświadomił sobie również, że autobus musiał zboczyć z trasy. Pięćdziesiątkapiątka
jezdziła z Leyton przez Bloomsbury Way i New Oxford Street, a kończyła trasę przy Oxford
Circus. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu ten czerwony piętrus znalazł się przecznicę dalej na
południe od miejsca, w którym powinien być.
Zbity z tropu, Carlyle zrobił jeszcze kilka kroków i przyjrzał się uważniej autobusowi, od
którego dzieliło go jeszcze jakieś sześć metrów. Nic nie wskazywało na to, że pojazd jest zepsuty,
dostrzegł też w środku kilku pasażerów. Kierowca również nie wyglądał na rannego czy
zemdlonego. Siedział w szoferce jak idiota i patrzył na rosnący korek. Nie zwracał też uwagi na
dwoje turystów, którzy stali przed autobusem i go filmowali.
Robiło się coraz głośniej, coraz więcej rozwścieczonych kierowców naciskało na klaksony.
Wydawało się, że w ciągu ostatnich kilku minut temperatura podniosła się co najmniej o pięć
stopni, a spaliny przyprawiały Carlyle'a o mdłości. Czuł, jak zanieczyszczenia zbierają się z tyłu
jego gardła. Znajome mrowienie w miejscu, gdzie kręgosłup łączy się z czaszką, zwiastowało
potężny ból głowy. Inspektor najchętniej ruszyłby w dalszą drogę i zostawił to komuś innemu.
Lepiej sprawdzmy, o co tu właściwie chodzi! krzyknął do Joego.
Podeszli do autobusu. Carlyle zapukał w przednie drzwi. Chorobliwie blady mężczyzna miał
jakieś dwadzieścia kilka lat, okropną cerę i jeszcze gorszą fryzurę. Spojrzał na nich, a potem
odwrócił głowę. Pasażerowie na tylnych siedzeniach gapili się bezmyślnie przez okna. Przywykli
do kaprysów londyńskiej komunikacji miejskiej, najwyrazniej nie przejęli się za bardzo sytuacją.
Carlyle przeszedł przed autobus i przyłożył do szyby legitymację, dokładnie naprzeciwko
twarzy kierowcy.
Policja! krzyknął. Otwórz drzwi!
Mężczyzna zamrugał, ale poza tym nie zareagował na wezwanie inspektora. Siedział
nieruchomo z rękami na kierownicy i patrzył przed siebie. Może jest naćpany? pomyślał
Carlyle. Czuł, jak w błyskawicznym tempie opuszcza go dobry humor. Zauważył też, że za jego
plecami gromadzi się coraz większy tłum, musiał więc jak najszybciej rozwiązać jakoś ten
problem.
Facet chce koniecznie trafić do pudła westchnął Joe.
Inspektor uderzył pięścią w okno.
Otwórz te cholerne drzwi!
Joe położył mu rękę na ramieniu.
Poczekaj chwilkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]