[ Pobierz całość w formacie PDF ]

RS
83
- Czyli cała historia jest nieprawdziwa, to mi chcesz
powiedzieć? - nalegała Kit.
- Na tym świecie nie ma nic na sto procent prawdziwego,
drogie dziecko. A co za różnica, czy prawdziwe na sto procent,
czy na dziesięć, jeśli wszyscy są zadowoleni i dobrze się bawią?
- Chyba masz rację - odparła, chociaż w duchu pomyślała
sobie, że jej nie ma. Tak bardzo by chciała, żeby ta legenda była
w stu procentach prawdziwa. Tylko pełna prawda się liczy! Co
jej przyjdzie z dziesięciu procent prawdy? Tak jak teraz była w
stu procentach pewna, że Thom T. może być szczęśliwy jedynie
na ranczu Rocking T., a Boone nie ma nawet jednego procenta
racji sądząc inaczej.
Kit zawiozła następnie Thoma T. na rodzinny cmentarz na
pagórku, z którego widać było zabudowania rancza. Tu
znajdowały się groby wszystkich Taggartów. Podjechała jak
można było najbliżej do kamienia, na którym wyryte było imię
ukochanej żony Thoma T., Aggie, która zmarła w wieku
dwudziestu sześciu lat, zostawiając zrozpaczonego męża i trzech
berbeciów. To było w 1936 roku. Któregoś dnia - Bóg pozwoli,
że niezbyt wcześnie - pomyślała, Thom T. spocznie koło niej.
Tuż obok pochowani byli trzej synowie Thoma T. i żona
Travisa, Shirley.
Na tym cmentarzu znajdował się też grób matki Kit.
Podtrzymywany przez Kit starzec schylił się, zerwał parę
rosnących między grobami dzikich kwiatków i położył je na
grobie żony.
Gdyby Boone mógł zrozumieć, że półtora wieku historii
Taggartów i serce tego starego człowieka należą do tej ziemi!
Wówczas zrezygnowałby na pewno ze swego szatańskiego
planu.
Stary doktor Wagner pojawił się póznym popołudniem,
obejrzał  chudą" jałówkę, po czym zasiadł do warcabów i
politycznej debaty z Thomem T.
RS
84
Boone, który powrócił już z porannej wyprawy, nachylił się
do ucha Kit i powiedział:
- Mam propozycję nie do odrzucenia. Musimy porozmawiać.
Proponuję wyprawę na dobry stek w jakimś reprezentacyjnym
lokalu Showdown, o ile takowy istnieje.
- Nie mogę - odparła dość obcesowo, a głośniej dodała: - O
szóstej mam próbę, a poza tym ktoś musi uważać na Thoma T.
Dziadek usłyszał to i rozdarł się ze swojego wózka:
- A doktor Wagner to kto? Zlepy kret?! Doktor tylko się
uśmiechnął.
- Oskubię dzisiaj mojego klienta do ostatniego piórka.
Możecie sobie iść w świat, moje dzieci - powiedział. - Zabawcie
się, poczekam na wasz powrót.
- Obiecuję, że odwiozę cię na próbę punktualnie na szóstą! -
Boone prawie się uśmiechał.
Nie była wcale pewna spełnienia tej obietnicy, ale z drugiej
strony też chciała porozmawiać. Może potrafi mu wreszcie
przemówić do rozumu.
- Pojadę z tobą do miasta, ale na żadne restauracje nie mam
czasu. Zostawisz mnie w mieście, a potem wrócę z Rachel. Ona
chętnie mnie odwiezie.
- Jak pani sobie życzy, panno Rose! Dojeżdżając do szosy,
zapytał:
- Nadal jesteś na mnie zła? Właściwie wściekła!
- Zła? Wściekła? Nic z tych rzeczy...
- Ach, chyba wiem. Po prostu mną pogardzasz. Spojrzała
zdziwiona.
- No dobrze, złagodzę: jesteś mną bardzo, ale to bardzo
rozczarowana...
- Na to określenie w pełni się zgadzam. Jestem bardzo
rozczarowana. Ale co z tego? Jesteś uparty jak osioł i nic się na
to nie poradzi... - Urwała. Przestań go drażnić, powiedziała
sobie. Osiągniesz więcej paroma komplementami.
- Boone... - zaczęła, obracając się w jego stronę.
RS
85
- Ooo? Nowy ton. Co znowu kombinujesz?
- Nic nie kombinuję, ale chciałabym z tobą spokojnie
porozmawiać. O sprawie...
- Sprzedaży? - Roześmiał się. - Wyleciało ci z głowy to
słowo? Zbyt rzadko go używasz. A to jest bardzo przyzwoite
słowo.
- Będę o tym pamiętała, kiedy się znajdę w przyzwoitym
towarzystwie. - Znowu ogarnęła ją złość.
- Takimi metodami do mnie nie trafisz! Nie baw się w
złośliwości, wal prosto z mostu. Co ci leży na sercu?
Te słowa przypomniały jej dawnego Boone'a: rzeczowego
chłopaka, który nigdy niczego nie owijał w bawełnę.
- No właśnie... tak sobie pomyślałam... przyszło mi do głowy,
że ponieważ od tak wielu lat cię tu nie było... to może...
- To może co, kochanie?
To ostatnie słowo wywołało rumieniec na twarzy Kit.
Odczuła jakąś dziwną przyjemność...
- Może zapomniałeś, czym to ranczo było dla twojego
dziadka...
- Może i nie zapomniałem, ale proszę bardzo, przypomnij mi.
- Wiem, że nie jestem z rodziny Taggartów, wiec może nie
powinnam...
- Bardzo cię przepraszam!
- Za co?
- Bardzo mi się zrobiło przykro i wstyd, kiedy powiedziałem,
Kitty, że to nie twoja sprawa... - Zmarszczył brwi, patrząc przed
siebie. - Przyjechałaś na ranczo jako małe dziecko, prawie przez
cały czas tu przebywałaś, to jest twój dom... Nie myślałem tego,
a powiedziałem. Masz wszelkie prawa...
- Prawa? - O czym on mówi? - Mnie żadne prawa nie
interesują. Mnie interesuje twój dziadek, kontynuacja tradycji tej
rodziny, którą pokochałam. Której zazdroszczę...
RS
86
Po tym ostatnim słowie zasłoniła sobie usta dłonią przerażona
tym, co wyznała. Jeśli Boone jest dżentelmenem, to uda, że tego
nie słyszał!
Nie był dżentelmenem i nie miał zamiaru udawać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl