[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żarówki, która przy nim przestała się liczyć. Był niesamowity. Dwa kurze jajka, wtopione w
siebie wzajemnie, iskrzące się w miejscu zespolenia dodatkowym ogniem, identyczne,
nieskazitelnie czyste...
- Odwołuję wszystkie kalumnie, jakie na niego rzucałam - powiedziała Krystyna po
długiej chwili, uroczyście i głosem nieco zdławionym.
Przemogłam niemoc górnych dróg oddechowych.
- Gdyby nie był prawdziwy, przysięgłabym, że musi być sztuczny - oznajmiłam dość
słabo.
Krystyna spojrzała nagle na mnie, chwyciła bryłę z mojej dłoni, rozejrzała się wokół i
rzuciła ku połamanej szafie, w której tkwił jeszcze duży kawałek szyby. Z rozmachem
przejechała po szybie diamentem.
Ostra rysa zaświadczyła o prawdziwości kamienia.
- Dedukuję logicznie i nie próbuj mnie straszyć - powiedziała gniewnie, z miejsca
odzyskawszy siły. - Kurz na tym strychu wyraznie wskazuje... nie, bądzmy ściśli, wskazywał,
swoje półwieczne pochodzenie. Ludzka noga i ręka tu nie weszła, nikt nie mógł tego podrzucić w
ostatnich czasach i na nowo wszystkiego zakurzyć, taka sztuka odpada. A w czasach
dawniejszych nie istniał materiał twardszy od diamentu i nie umiano go wyprodukować. Teraz, w
obliczu podróży kosmicznych, nie dałabym za to głowy, ale podejrzewam, że on ciągle bije
rekordy...
- Jeszcze mogłybyśmy go wrzucić do ognia i sprawdzić, czy się pali - zaproponowałam
uprzejmie.
- Spluń przez lewe ramię, bo za chwilę wybuchnie tu pożar, a my jesteśmy na strychu.
Zatem, nie do uwierzenia, ale jednak, jest prawdziwy, skoro rżnie szkło. Szkło również jest
prawdziwe, pięćdziesiąt lat temu nie było pleksiglasu.
- Pocieszyłaś mnie. Obejrzyjmy go, zabierzmy na dół, w pokojach mamy lepsze światło.
- No i, w razie pożaru, krótszą drogę. Skok przez okno z pierwszego piętra mogę
zaryzykować.
- Ponadto, wiedziona tajemniczym natchnieniem, przywiozłam flachę, nabytą po drodze.
Chateau Neuf du Papę. Czerwone.
Krystynę wzruszyło to ogromnie.
- Pierwszy raz w życiu z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nie jesteś taka głupia,
jak by się zdawało...
Zeszłyśmy piętro niżej spokojnie. Nie wykonałyśmy żadnego tańca, nie wydawałyśmy
dzikich okrzyków, nie wpadłyśmy w hałaśliwy szał szczęścia i nie wyrwałyśmy ze snu całej
rodziny Kacperskich tylko dzięki temu, że znalezisko otumaniło nas kompletnie. Myśl, że on tu
gdzieś jest, ten diament, i że w końcu na niego trafimy, była, ostatecznie, do przyjęcia, chociaż
nadzieja kołatała się w nas ledwo zipiąc, ale rozmiar i jakość roziskrzonej bryły każdego by
wprawiły w osłupienie. Nawet w Skarbach króla Salomona pokazywali znacznie mniejsze, nawet
Koh-i-noor nie umywał się do niej urodą, aczkolwiek z pewnością był efektowniej oszlifowany.
Usiadłyśmy w fotelach z kieliszkami w rękach i otwartą butelką szlachetnego wina.
Diament leżał na środku stolika i jaśniał olśniewającym blaskiem.
Wpatrywałyśmy się w niego, oczu nie mogąc oderwać, a różne uczucia rosły w nas i
rozkwitały w dużym tempie.
- To w środku, co tak świeci, to jest, zdaje się, ta skaza, o której sobie mętnie
przypominam - powiedziała Krystyna. - Przecinać należałoby akurat w tym miejscu.
- Straci połowę uroku - zauważyłam z niesmakiem. - Nie wiem, czy to w ogóle nie
barbarzyństwo, przecinać coś takiego.
- Barbarzyństwo, z pewnością. Ale nie widzę innego sposobu, żeby się nim podzielić.
- A nawet jeśli się podzielimy, to co? Sprzedasz swój kawałek?
- No coś ty, głupia? Ja sama? Przecież te dwie połowy są identyczne! I dopiero to jest
cymes, dwie takie idealnie jednakowe kobyły! Czegoś takiego wcale nie ma na świecie.
- Znaczy, gdybyśmy miały sprzedawać, to razem? Całość?
- A pewnie. Największy zysk.
Zastanowiłam się w skupieniu nad tym największym zyskiem.
- Mnie szkoda - oznajmiłam stanowczo i uczciwie.
- Mnie też - przyznała się Krystyna od razu.
Wciąż jeszcze byłyśmy nieco oszołomione. Powolutku zaczynała docierać do nas
wstrząsająca prawda, odnalazłyśmy Wielki Diament, największy diament świata, który w
dodatku legalnie należał do naszej rodziny i przypadał nam w spadku. Był nasz. Mogłyśmy to
udowodnić na piśmie.
- Słuchaj, uszczypnij mnie - poprosiła moja siostra, odstawiając pusty kieliszek. - Mam
obawy, że mi się to tylko śni.
- Szczypać nie lubię nikogo, nawet ciebie. Mogę cię dziubnąć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
żarówki, która przy nim przestała się liczyć. Był niesamowity. Dwa kurze jajka, wtopione w
siebie wzajemnie, iskrzące się w miejscu zespolenia dodatkowym ogniem, identyczne,
nieskazitelnie czyste...
- Odwołuję wszystkie kalumnie, jakie na niego rzucałam - powiedziała Krystyna po
długiej chwili, uroczyście i głosem nieco zdławionym.
Przemogłam niemoc górnych dróg oddechowych.
- Gdyby nie był prawdziwy, przysięgłabym, że musi być sztuczny - oznajmiłam dość
słabo.
Krystyna spojrzała nagle na mnie, chwyciła bryłę z mojej dłoni, rozejrzała się wokół i
rzuciła ku połamanej szafie, w której tkwił jeszcze duży kawałek szyby. Z rozmachem
przejechała po szybie diamentem.
Ostra rysa zaświadczyła o prawdziwości kamienia.
- Dedukuję logicznie i nie próbuj mnie straszyć - powiedziała gniewnie, z miejsca
odzyskawszy siły. - Kurz na tym strychu wyraznie wskazuje... nie, bądzmy ściśli, wskazywał,
swoje półwieczne pochodzenie. Ludzka noga i ręka tu nie weszła, nikt nie mógł tego podrzucić w
ostatnich czasach i na nowo wszystkiego zakurzyć, taka sztuka odpada. A w czasach
dawniejszych nie istniał materiał twardszy od diamentu i nie umiano go wyprodukować. Teraz, w
obliczu podróży kosmicznych, nie dałabym za to głowy, ale podejrzewam, że on ciągle bije
rekordy...
- Jeszcze mogłybyśmy go wrzucić do ognia i sprawdzić, czy się pali - zaproponowałam
uprzejmie.
- Spluń przez lewe ramię, bo za chwilę wybuchnie tu pożar, a my jesteśmy na strychu.
Zatem, nie do uwierzenia, ale jednak, jest prawdziwy, skoro rżnie szkło. Szkło również jest
prawdziwe, pięćdziesiąt lat temu nie było pleksiglasu.
- Pocieszyłaś mnie. Obejrzyjmy go, zabierzmy na dół, w pokojach mamy lepsze światło.
- No i, w razie pożaru, krótszą drogę. Skok przez okno z pierwszego piętra mogę
zaryzykować.
- Ponadto, wiedziona tajemniczym natchnieniem, przywiozłam flachę, nabytą po drodze.
Chateau Neuf du Papę. Czerwone.
Krystynę wzruszyło to ogromnie.
- Pierwszy raz w życiu z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nie jesteś taka głupia,
jak by się zdawało...
Zeszłyśmy piętro niżej spokojnie. Nie wykonałyśmy żadnego tańca, nie wydawałyśmy
dzikich okrzyków, nie wpadłyśmy w hałaśliwy szał szczęścia i nie wyrwałyśmy ze snu całej
rodziny Kacperskich tylko dzięki temu, że znalezisko otumaniło nas kompletnie. Myśl, że on tu
gdzieś jest, ten diament, i że w końcu na niego trafimy, była, ostatecznie, do przyjęcia, chociaż
nadzieja kołatała się w nas ledwo zipiąc, ale rozmiar i jakość roziskrzonej bryły każdego by
wprawiły w osłupienie. Nawet w Skarbach króla Salomona pokazywali znacznie mniejsze, nawet
Koh-i-noor nie umywał się do niej urodą, aczkolwiek z pewnością był efektowniej oszlifowany.
Usiadłyśmy w fotelach z kieliszkami w rękach i otwartą butelką szlachetnego wina.
Diament leżał na środku stolika i jaśniał olśniewającym blaskiem.
Wpatrywałyśmy się w niego, oczu nie mogąc oderwać, a różne uczucia rosły w nas i
rozkwitały w dużym tempie.
- To w środku, co tak świeci, to jest, zdaje się, ta skaza, o której sobie mętnie
przypominam - powiedziała Krystyna. - Przecinać należałoby akurat w tym miejscu.
- Straci połowę uroku - zauważyłam z niesmakiem. - Nie wiem, czy to w ogóle nie
barbarzyństwo, przecinać coś takiego.
- Barbarzyństwo, z pewnością. Ale nie widzę innego sposobu, żeby się nim podzielić.
- A nawet jeśli się podzielimy, to co? Sprzedasz swój kawałek?
- No coś ty, głupia? Ja sama? Przecież te dwie połowy są identyczne! I dopiero to jest
cymes, dwie takie idealnie jednakowe kobyły! Czegoś takiego wcale nie ma na świecie.
- Znaczy, gdybyśmy miały sprzedawać, to razem? Całość?
- A pewnie. Największy zysk.
Zastanowiłam się w skupieniu nad tym największym zyskiem.
- Mnie szkoda - oznajmiłam stanowczo i uczciwie.
- Mnie też - przyznała się Krystyna od razu.
Wciąż jeszcze byłyśmy nieco oszołomione. Powolutku zaczynała docierać do nas
wstrząsająca prawda, odnalazłyśmy Wielki Diament, największy diament świata, który w
dodatku legalnie należał do naszej rodziny i przypadał nam w spadku. Był nasz. Mogłyśmy to
udowodnić na piśmie.
- Słuchaj, uszczypnij mnie - poprosiła moja siostra, odstawiając pusty kieliszek. - Mam
obawy, że mi się to tylko śni.
- Szczypać nie lubię nikogo, nawet ciebie. Mogę cię dziubnąć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]