[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wygląda na to, \e ju\ go pani ma.
I tak rzeczywiście było.
Malec błyskawicznie wyrósł na pięknego, wspaniałego kocura o
hardej naturze, co przyniosło mu wojownicze imię Buster. Pod
ka\dym względem ró\nił się od swojej nieśmiałej, drobnej matki.
Nie było mowy, aby prowadził tajemne \ycie na dworze. Niczym
król wmaszerowywał na drogie dywany Ainsworthów, a suto
zdobiona obró\ka, którą zawsze nosił, jeszcze mu dodawała
splendoru.
Przychodząc na wizyty, z radością obserwowałem jego rozwój,
jednak w pamięć najbardziej wrył mi się dzień świąt Bo\ego
Narodzenia, rok po jego przybyciu.
Jak zwykle byłem na objezdzie. Nie potrafię przypomnieć sobie,
bym kiedyś nie pracował w dzień Bo\ego Narodzenia, gdy\
zwierzęta nie nauczyły się do tej pory, \e jest to święto. Jednak\e z
upływem lat niejasną niechęć, jaką \ywiłem, zastąpiła filozoficzna
rezygnacja. Przecie\ gdy wędrowałem w mroznym powietrzu po
stojących na zboczach wzgórz oborach, zyskiwałem lepszy apetyt na
indyka ni\ cały zastęp tych, którzy wylegiwali się w łó\kach lub
rozpierali leniwie przed kominkami. Do tego dochodziły jeszcze
niezliczone aperitify, którymi częstowali mnie gościnni farmerzy.
155
Wracałem właśnie do domu w ró\owym nastroju. Wchłonąłem
wiele szklaneczek whisky - a raczej porcji, jakie nieuczeni
mieszkańcy Yorkshire nalewają tak szczodrze, jakby to było piwo
imbirowe - a zakończyłem szklanicą rabarbarowego wina u starej
pani Earnshaw, i właśnie ono poszło mi w nogi. Mijając dom pani
Ainsworth, usłyszałem wołanie:
- Wesołych świąt, panie, Herriot! - wypuszczała właśnie
frontowymi drzwiami gościa i pomachała do mnie radośnie. - Proszę
wejść i napić się czegoś na rozgrzewkę.
Akurat rozgrzewki nie potrzebowałem, jednak bez wahania
zajechałem na krawę\nik. Dom, podobnie jak w zeszłym roku, był
suto przystrojony, rozchodził się te\ identyczny, wspaniały zapach
szałwii i cebuli, co sprawiło, \e zaczęło ssać mnie w \ołądku. Jednak
tym razem nie panował tu smutek - panoszył się bowiem Buster.
Nastroszywszy uszka, z dzikim wejrzeniem napadał po kolei na
wszystkie psy, trącał je łapką i wiał co sił w nogach.
Pani Ainsworth roześmiała się.
- Wie pan, on nie daje im \yć. Nie mają chwili spokoju.
Nie myliła się. W oczach bassetów pojawienie się Bustera
przypominało mniej więcej wtargnięcie niegodnego intruza do
ekskluzywnego londyńskiego klubu. Całymi latami wiodły
uporządkowane, wspaniałe \ycie - regularne, stateczne przechadzki z
panią, znakomite jedzenie w nieograniczonych ilościach i długie
drzemki na dywanach i fotelach. Dnie upływały im w niezmąconym
spokoju. I wtedy pojawił się Buster.
Znowu obskakiwał najmłodszego z psów, tym razem zachodził
bokiem, łebek miał przechylony, prowokował. Gdy zaczął boksować
go dwoma łapkami, tego ju\ było za wiele nawet dla spokojnego
basseta. Utracił całą swoją godność i zaczął zmagać się z kotem w
krótkich zapasach.
157
- Chcę panu coś pokazać. - Pani Ainsworth wzięła z szafki laną
gumową piłeczkę i wyszła do ogródka; za nią pospieszył Buster.
Cisnęła piłkę na trawnik, kot zaś skoczył za nią po zamarzniętej
trawie, pod lśniącą, czarną sierścią widać było, jak grają mięśnie.
Chwycił w zęby piłkę, odniósł ją pani, puścił u jej stóp i popatrzył
wyczekująco. Rzuciła, a on ponownie przyniósł zabawkę.
Ze zdumienia nie mogłem złapać tchu.
- Kot, który aportuje!
Bassety przypatrywały się temu pogardliwie. Ich nic nie mo-
głoby zmusić, by pobiegły za piłką, lecz Buster powtarzał tę sztuczkę
bez końca, jak gdyby nigdy nie miał się zmęczyć. Pani Ainsworth
zwróciła się do mnie:
- Czy widział pan kiedykolwiek coś takiego?
- Nie - odparłem. - Nigdy. Ten kot jest zupełnie wyjątkowy.
Oderwała Bustera od zabawy, wróciliśmy do domu. Przytuliła go do
twarzy, śmiała się, kiedy kot mruczał i ocierał się rozkosznie ojej
policzek.
Gdy przyglądałem się kocurkowi, okazowi zdrowia i
kwintesencji zadowolenia, myślami wróciłem do jego matki. Czy\by
za wiele było sądzić, \e to umierające, drobne stworzonko ostatkiem
sił przyniosło swoje maleństwo do jedynego znanego sobie miejsca,
w którym zaznawało niebiańskiego spokoju i ciepła, w nadziei, \e tu
się nim zajmą? Mo\liwe, \e tak było.
Wyglądało jednak na to, \e nie ja jeden mam takie podejrzenia.
Pani Ainsworth zwróciła się ku mnie z uśmiechem, choć w jej
oczach pojawił się cień smutku.
- Debbie byłaby szczęśliwa - stwierdziła. Kiwnąłem potakująco
głową
- Tak, z pewnością... Przyniosła go tutaj dokładnie rok temu,
prawda?
- Zgadza się. - Znowu przytuliła Bustera. - To najpiękniejszy
prezent gwiazdkowy, jaki kiedykolwiek dostałam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
- Wygląda na to, \e ju\ go pani ma.
I tak rzeczywiście było.
Malec błyskawicznie wyrósł na pięknego, wspaniałego kocura o
hardej naturze, co przyniosło mu wojownicze imię Buster. Pod
ka\dym względem ró\nił się od swojej nieśmiałej, drobnej matki.
Nie było mowy, aby prowadził tajemne \ycie na dworze. Niczym
król wmaszerowywał na drogie dywany Ainsworthów, a suto
zdobiona obró\ka, którą zawsze nosił, jeszcze mu dodawała
splendoru.
Przychodząc na wizyty, z radością obserwowałem jego rozwój,
jednak w pamięć najbardziej wrył mi się dzień świąt Bo\ego
Narodzenia, rok po jego przybyciu.
Jak zwykle byłem na objezdzie. Nie potrafię przypomnieć sobie,
bym kiedyś nie pracował w dzień Bo\ego Narodzenia, gdy\
zwierzęta nie nauczyły się do tej pory, \e jest to święto. Jednak\e z
upływem lat niejasną niechęć, jaką \ywiłem, zastąpiła filozoficzna
rezygnacja. Przecie\ gdy wędrowałem w mroznym powietrzu po
stojących na zboczach wzgórz oborach, zyskiwałem lepszy apetyt na
indyka ni\ cały zastęp tych, którzy wylegiwali się w łó\kach lub
rozpierali leniwie przed kominkami. Do tego dochodziły jeszcze
niezliczone aperitify, którymi częstowali mnie gościnni farmerzy.
155
Wracałem właśnie do domu w ró\owym nastroju. Wchłonąłem
wiele szklaneczek whisky - a raczej porcji, jakie nieuczeni
mieszkańcy Yorkshire nalewają tak szczodrze, jakby to było piwo
imbirowe - a zakończyłem szklanicą rabarbarowego wina u starej
pani Earnshaw, i właśnie ono poszło mi w nogi. Mijając dom pani
Ainsworth, usłyszałem wołanie:
- Wesołych świąt, panie, Herriot! - wypuszczała właśnie
frontowymi drzwiami gościa i pomachała do mnie radośnie. - Proszę
wejść i napić się czegoś na rozgrzewkę.
Akurat rozgrzewki nie potrzebowałem, jednak bez wahania
zajechałem na krawę\nik. Dom, podobnie jak w zeszłym roku, był
suto przystrojony, rozchodził się te\ identyczny, wspaniały zapach
szałwii i cebuli, co sprawiło, \e zaczęło ssać mnie w \ołądku. Jednak
tym razem nie panował tu smutek - panoszył się bowiem Buster.
Nastroszywszy uszka, z dzikim wejrzeniem napadał po kolei na
wszystkie psy, trącał je łapką i wiał co sił w nogach.
Pani Ainsworth roześmiała się.
- Wie pan, on nie daje im \yć. Nie mają chwili spokoju.
Nie myliła się. W oczach bassetów pojawienie się Bustera
przypominało mniej więcej wtargnięcie niegodnego intruza do
ekskluzywnego londyńskiego klubu. Całymi latami wiodły
uporządkowane, wspaniałe \ycie - regularne, stateczne przechadzki z
panią, znakomite jedzenie w nieograniczonych ilościach i długie
drzemki na dywanach i fotelach. Dnie upływały im w niezmąconym
spokoju. I wtedy pojawił się Buster.
Znowu obskakiwał najmłodszego z psów, tym razem zachodził
bokiem, łebek miał przechylony, prowokował. Gdy zaczął boksować
go dwoma łapkami, tego ju\ było za wiele nawet dla spokojnego
basseta. Utracił całą swoją godność i zaczął zmagać się z kotem w
krótkich zapasach.
157
- Chcę panu coś pokazać. - Pani Ainsworth wzięła z szafki laną
gumową piłeczkę i wyszła do ogródka; za nią pospieszył Buster.
Cisnęła piłkę na trawnik, kot zaś skoczył za nią po zamarzniętej
trawie, pod lśniącą, czarną sierścią widać było, jak grają mięśnie.
Chwycił w zęby piłkę, odniósł ją pani, puścił u jej stóp i popatrzył
wyczekująco. Rzuciła, a on ponownie przyniósł zabawkę.
Ze zdumienia nie mogłem złapać tchu.
- Kot, który aportuje!
Bassety przypatrywały się temu pogardliwie. Ich nic nie mo-
głoby zmusić, by pobiegły za piłką, lecz Buster powtarzał tę sztuczkę
bez końca, jak gdyby nigdy nie miał się zmęczyć. Pani Ainsworth
zwróciła się do mnie:
- Czy widział pan kiedykolwiek coś takiego?
- Nie - odparłem. - Nigdy. Ten kot jest zupełnie wyjątkowy.
Oderwała Bustera od zabawy, wróciliśmy do domu. Przytuliła go do
twarzy, śmiała się, kiedy kot mruczał i ocierał się rozkosznie ojej
policzek.
Gdy przyglądałem się kocurkowi, okazowi zdrowia i
kwintesencji zadowolenia, myślami wróciłem do jego matki. Czy\by
za wiele było sądzić, \e to umierające, drobne stworzonko ostatkiem
sił przyniosło swoje maleństwo do jedynego znanego sobie miejsca,
w którym zaznawało niebiańskiego spokoju i ciepła, w nadziei, \e tu
się nim zajmą? Mo\liwe, \e tak było.
Wyglądało jednak na to, \e nie ja jeden mam takie podejrzenia.
Pani Ainsworth zwróciła się ku mnie z uśmiechem, choć w jej
oczach pojawił się cień smutku.
- Debbie byłaby szczęśliwa - stwierdziła. Kiwnąłem potakująco
głową
- Tak, z pewnością... Przyniosła go tutaj dokładnie rok temu,
prawda?
- Zgadza się. - Znowu przytuliła Bustera. - To najpiękniejszy
prezent gwiazdkowy, jaki kiedykolwiek dostałam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]