[ Pobierz całość w formacie PDF ]
razie czekała ją wyprawa do Pixford.
Johanna była najwyrazniej zaskoczona, że Olivia poddała się tak łatwo i że nagle przestała zabiegać o jej sympatię.
Patrzyła na nią z widocznym zaciekawieniem.
Ale Olivia chciała jak najszybciej wyjść z domu, wsiedli więc z Zachem do samochodu i podjechali do miasta kupić coś
na śniadanie, które zamierzali zjeść w drodze do Pixford. Ponieważ nie wiadomo było, jak długo tam zostaną i czy po
powrocie starczy czasu na dwa obowiązkowe zakupy w Blueberry, Olivia wzięła kawę i kanapki z jajkiem w gospodzie, a
do tego parę butelek soku pomarańczowego w markecie. W restauracji natknęła się na matkę Cecily Carle. Z wszystkich
dziewcząt biorących udział w konkursie Kaylę najbardziej niepokoiła właśnie Cecily, za to Rorie Carle była
najsympatyczniejszą z matek. Kiedy spostrzegła przy kasie Olivię, przywitała ją ciepłym i przyjaznym: hello i zapytała o
córkę. Rozmawiały przez chwilę o konkursie; Rorie stwierdziła, że może on znakomicie poprawić samoocenę
dziewczynek.
Ten przelotny, ale sympatyczny kontakt podniósł nieco Olivię na duchu. Tak bardzo już nawykła do niechętnych spojrzeń
i jawnie manifestowanej wrogości, że uśmiech i ciepło Rorie Carle wydały jej się kojącym balsamem.
Chwilę pózniej jechali na północ autostradą I-95. Przez prawie całą trzygodzinną podróż Olivia patrzyła przez okno, ale
mijane krajobrazy nie budziły w niej żadnych wspomnień. Widziała tylko drzewa, od czasu do czasu zdarzał się jakiś
przydrożny zajazd, wszystko wyglądało tak samo jak przy innych autostradach. Dopiero w Pixford, kiedy zjechali już z
drogi szybkiego ruchu, poczuła skurcz żołądka. Centrum miasteczka było dokładnie takie, jak je zapamiętała. Kilka
sklepów i kościół - poza tym nic interesującego czy choćby trochę charakterystycznego. Ciężarne dziewczęta nie były tam
mile widziane, więc rzadko wychodziły między ludzi.
- Skręć tutaj - powiedziała, kiedy dojechali do gruntowej drogi prowadzącej do zakładu. Na niebieskiej tablicy widniał
napis: PIXFORD HOME, TEREN PRYWATNY. Pixford leżało w rolniczej części stanu Maine, a do samego domu trzeba było
jechać dobre półtora kilometra krętą, wyboistą drogą. Przypomniało jej się, jak mały, sportowy samochód matki
podskakiwał tu przed trzynastu laty na wybojach i kamieniach, co sprawiło że nudności dokuczały jej jak nigdy wcześniej.
Pomyślała sobie wówczas, że zle to wróży, skoro kierownictwo zakładu nie stara się zapewnić ciężarnym dziewczętom
wygodniejszego dojazdu.
Kiedy jechała tu pierwszy raz, jesień dopiero się zaczynała i widoki były naprawdę piękne. Ogromne drzewa z gęstym
listowiem stojące po obu stronach drogi przesłaniały niebo ponad głową, stwarzając wrażenie bezpiecznego, chroniącego ją
kokonu. Drogę zamykała pętla podjazdu kończącego się u drzwi okazałego domu z cegły.
Przywiozła ją tu wtedy matka, z którą podczas dziesięciogodzinnej jazdy nie zamieniła niemal słowa. Olivia była
załamana i kompletnie rozbita; cały czas gapiła się przez okno na mijane drzewa i samochody. Milczała. Gdzieś w naj-
bardziej skrytych zakamarkach umysłu rodziły się myśli o ucieczce. Mogła na przykład otworzyć drzwi samochodu i
wybiec na jezdnię albo uciec, idąc do toalety. Miała sporo okazji i często w kolejnym przydrożnym lokalu snuła mgliste
plany zniknięcia gdzieś bez śladu. Obserwowała matkę palącą papierosa przy plastikowym stoliku albo czekającą przy
bufecie na kawę z cynamonową bułeczką i myślała, że mogłaby przecież po prostu odejść i zniknąć. Oczywiście, nie bardzo
było gdzie znikać na autostradzie, a jednak te krótkie momenty wolności podczas przerw w podróży były niezwykle
53
kuszące.
Ale co potem? Dokąd iść? Jak opiekować się dzieckiem? Olivia miała szesnaście lat. Od dwóch miesięcy była w ciąży.
Całą jej rodziną była matka. Nikt więcej. Ojciec ją znienawidził. W szkole miała parę przyjaciółek, ale żadnej nie mogłaby
się zwierzyć.
Jedyny człowiek, do którego mogłaby i chciała pójść, właśnie ją porzucił, i tak przynajmniej sądziła. Powinna zaufać
swemu instynktowi, który podpowiadał jej, że Zachary Archer nie zostawiłby jej w ciąży. %7łe to nie leży w jego charakterze.
Ale była zbyt naiwna, żeby nawet podejrzewać, na co mógł się zdobyć ojciec i do czego posunął się bez jej wiedzy.
- Tak trzeba zrobić - chyba z dziesięć razy powtórzyła matka w drodze do Pixford.
Olivia nic nie odpowiadała. Jej dziecko zasługiwało na coś lepszego niż to, co sama mogłaby mu dać, mając szesnaście
lat. Pocieszała się tą myślą i świadomością, że ojciec załatwił adopcję jej dziecka przez jakieś wspaniałe małżeństwo, które
będzie je kochać jak własne.
- Idziemy? - spytał Zach, odrywając ją od wspomnień. - Chyba że chcesz posiedzieć tu chwilę i się zastanowić. Nie ma
problemu. Wcale nie musimy tam wchodzić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
razie czekała ją wyprawa do Pixford.
Johanna była najwyrazniej zaskoczona, że Olivia poddała się tak łatwo i że nagle przestała zabiegać o jej sympatię.
Patrzyła na nią z widocznym zaciekawieniem.
Ale Olivia chciała jak najszybciej wyjść z domu, wsiedli więc z Zachem do samochodu i podjechali do miasta kupić coś
na śniadanie, które zamierzali zjeść w drodze do Pixford. Ponieważ nie wiadomo było, jak długo tam zostaną i czy po
powrocie starczy czasu na dwa obowiązkowe zakupy w Blueberry, Olivia wzięła kawę i kanapki z jajkiem w gospodzie, a
do tego parę butelek soku pomarańczowego w markecie. W restauracji natknęła się na matkę Cecily Carle. Z wszystkich
dziewcząt biorących udział w konkursie Kaylę najbardziej niepokoiła właśnie Cecily, za to Rorie Carle była
najsympatyczniejszą z matek. Kiedy spostrzegła przy kasie Olivię, przywitała ją ciepłym i przyjaznym: hello i zapytała o
córkę. Rozmawiały przez chwilę o konkursie; Rorie stwierdziła, że może on znakomicie poprawić samoocenę
dziewczynek.
Ten przelotny, ale sympatyczny kontakt podniósł nieco Olivię na duchu. Tak bardzo już nawykła do niechętnych spojrzeń
i jawnie manifestowanej wrogości, że uśmiech i ciepło Rorie Carle wydały jej się kojącym balsamem.
Chwilę pózniej jechali na północ autostradą I-95. Przez prawie całą trzygodzinną podróż Olivia patrzyła przez okno, ale
mijane krajobrazy nie budziły w niej żadnych wspomnień. Widziała tylko drzewa, od czasu do czasu zdarzał się jakiś
przydrożny zajazd, wszystko wyglądało tak samo jak przy innych autostradach. Dopiero w Pixford, kiedy zjechali już z
drogi szybkiego ruchu, poczuła skurcz żołądka. Centrum miasteczka było dokładnie takie, jak je zapamiętała. Kilka
sklepów i kościół - poza tym nic interesującego czy choćby trochę charakterystycznego. Ciężarne dziewczęta nie były tam
mile widziane, więc rzadko wychodziły między ludzi.
- Skręć tutaj - powiedziała, kiedy dojechali do gruntowej drogi prowadzącej do zakładu. Na niebieskiej tablicy widniał
napis: PIXFORD HOME, TEREN PRYWATNY. Pixford leżało w rolniczej części stanu Maine, a do samego domu trzeba było
jechać dobre półtora kilometra krętą, wyboistą drogą. Przypomniało jej się, jak mały, sportowy samochód matki
podskakiwał tu przed trzynastu laty na wybojach i kamieniach, co sprawiło że nudności dokuczały jej jak nigdy wcześniej.
Pomyślała sobie wówczas, że zle to wróży, skoro kierownictwo zakładu nie stara się zapewnić ciężarnym dziewczętom
wygodniejszego dojazdu.
Kiedy jechała tu pierwszy raz, jesień dopiero się zaczynała i widoki były naprawdę piękne. Ogromne drzewa z gęstym
listowiem stojące po obu stronach drogi przesłaniały niebo ponad głową, stwarzając wrażenie bezpiecznego, chroniącego ją
kokonu. Drogę zamykała pętla podjazdu kończącego się u drzwi okazałego domu z cegły.
Przywiozła ją tu wtedy matka, z którą podczas dziesięciogodzinnej jazdy nie zamieniła niemal słowa. Olivia była
załamana i kompletnie rozbita; cały czas gapiła się przez okno na mijane drzewa i samochody. Milczała. Gdzieś w naj-
bardziej skrytych zakamarkach umysłu rodziły się myśli o ucieczce. Mogła na przykład otworzyć drzwi samochodu i
wybiec na jezdnię albo uciec, idąc do toalety. Miała sporo okazji i często w kolejnym przydrożnym lokalu snuła mgliste
plany zniknięcia gdzieś bez śladu. Obserwowała matkę palącą papierosa przy plastikowym stoliku albo czekającą przy
bufecie na kawę z cynamonową bułeczką i myślała, że mogłaby przecież po prostu odejść i zniknąć. Oczywiście, nie bardzo
było gdzie znikać na autostradzie, a jednak te krótkie momenty wolności podczas przerw w podróży były niezwykle
53
kuszące.
Ale co potem? Dokąd iść? Jak opiekować się dzieckiem? Olivia miała szesnaście lat. Od dwóch miesięcy była w ciąży.
Całą jej rodziną była matka. Nikt więcej. Ojciec ją znienawidził. W szkole miała parę przyjaciółek, ale żadnej nie mogłaby
się zwierzyć.
Jedyny człowiek, do którego mogłaby i chciała pójść, właśnie ją porzucił, i tak przynajmniej sądziła. Powinna zaufać
swemu instynktowi, który podpowiadał jej, że Zachary Archer nie zostawiłby jej w ciąży. %7łe to nie leży w jego charakterze.
Ale była zbyt naiwna, żeby nawet podejrzewać, na co mógł się zdobyć ojciec i do czego posunął się bez jej wiedzy.
- Tak trzeba zrobić - chyba z dziesięć razy powtórzyła matka w drodze do Pixford.
Olivia nic nie odpowiadała. Jej dziecko zasługiwało na coś lepszego niż to, co sama mogłaby mu dać, mając szesnaście
lat. Pocieszała się tą myślą i świadomością, że ojciec załatwił adopcję jej dziecka przez jakieś wspaniałe małżeństwo, które
będzie je kochać jak własne.
- Idziemy? - spytał Zach, odrywając ją od wspomnień. - Chyba że chcesz posiedzieć tu chwilę i się zastanowić. Nie ma
problemu. Wcale nie musimy tam wchodzić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]