[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kogoś zabierają. Przysiągłem sobie wówczas, że to się już
nigdy więcej nie powtórzy. Nigdy więcej nie chciałem być
zależny od drugiej osoby. Musiałem być silny, żeby nigdy
więcej tak strasznie nie cierpieć. Dotrzymałem przysięgi
nawet wtedy, kiedy Corky i Sean mnie adoptowali.
- Bałeś się, że jeśli przyznasz się, że ich kochasz, to i oni
odejdą?
- No właśnie.
- Dobrze, że wreszcie uwierzyłeś w miłość - westchnęła
Kayla. - Bo ja cię kocham. Chociaż jesteś najbardziej upartym
facetem, jakiego zdarzyło mi się spotkać. Kocham cię, bo
jesteś tego wart. Nie musisz nikomu niczego udowadniać. Ty
od dawna jesteś bohaterem.
- Jaki tam ze mnie bohater. - Jack wzruszył ramionami. -
Ja tylko robię to, co do mnie należy.
- Nikt nie ryzykuje tak bardzo jak ty. Dlaczego to robisz?
- Pewnie usiłuję naprawić dawne błędy.
- Jakie znowu błędy?
- To ja spowodowałem tamten wypadek, w którym zginęli
moi rodzice - wyznał Jack. - Co ty wygadujesz? Byłeś małym
dzieckiem i spałeś na tylnym siedzeniu.
- Nie spałem, tylko marudziłem. Byłem zmęczony
siedzeniem w samochodzie. Wracaliśmy ze Springfield i ta
podróż wydawała się nie mieć końca. Ojciec odwrócił się,
żeby mnie uspokoić. Dlatego nie zauważył nadjeżdżającego
samochodu. Potem mi powiedziano, że to prawdziwy cud, że
uszedłem z życiem. Doszedłem do wniosku, że uratowałem
się w jakimś celu, a tym celem jest pomaganie innym.
Postanowiłem zostać strażakiem i odpokutować za swoje
winy.
- Niczemu nie jesteś winien - przekonywała go Kayla.
- To jeszcze nie wszystko. - Jack zacisnął zęby.
Panowanie nad emocjami przychodziło mu z wielkim trudem.
- W pierwszym roku pracy w straży pożarnej popełniłem
kolejny błąd. Mały chłopiec nie starszy od Ashley, schował się
pod łóżkiem. Było bardzo dużo dymu i miałem na twarzy
maskę przeciwgazową. Zauważyłem tego chłopca i chciałem
go wyciągnąć spod łóżka. Ale on się przestraszył. Myślał, że
jestem potworem, który chce go zabrać. Usłyszałem, jak
krzyknął:  Potwór" i wsunął się głębiej pod łóżko, a potem
wypełznął z drugiej strony, prosto w płomienie. Nie było
sposobu, żeby go uratować.
- Och, Jack, to straszne! - Kayla zarzuciła mu ręce na
szyję.
Jack zesztywniał. Niełatwo było pozbyć się nawyków
wykształconych przez lata, w ciągu których odrzucał miłość i
współczucie. Kayla przestraszyła się, że ją od siebie
odepchnie. Ale on rozluznił się po chwili i z westchnieniem
ulgi oparł głowę na jej ramieniu.
Kayla głaskała go po głowie. Po raz pierwszy swobodnie
wyrażała miłość do Jacka.
- Sam przyznałeś, że nie było sposobu, żeby uratować
tamtego chłopca - powiedziała po chwili. - I twoich rodziców
też nie udało się uratować. Tragedie się zdarzają, ale nie z
twojej winy. Nic złego nie zrobiłeś. To nie ty wznieciłeś
pożar, który zabił tamtego chłopca.
- Nie - rzekł Jack drżącym głosem. - Ale go nie
uratowałem.
- I od tamtego czasu ryzykujesz życie, żeby ratować
dzieci? Och, Jack! Zrozum wreszcie, że to przeszłość. Musisz
żyć dalej. Nie zauważyłeś, że masz wokół siebie kochających
cię ludzi? Dlaczego nie chcesz zaufać ich miłości?
- A może ja nie zasłużyłem sobie na miłość?
- Nie gadaj głupot - skarciła go Kayla.
Jack spojrzał jej prosto w oczy. Były niebieskie jak jądro
płomienia. Dopiero teraz znalazł to określenie, którego szukał
od pierwszej chwili, gdy tylko te jej oczy zobaczył.
- Zasługujesz na miłość - powiedziała z naciskiem Kayla.
- Musisz tylko zdobyć się na odwagę, wyciągnąć rękę i wziąć
ją sobie. To chyba nic trudnego dla człowieka, który
codziennie ryzykuje życie dla innych. Pamiętasz, co mi
mówiłeś o ogniu? %7łe trzeba go poznać, szanować, a w końcu
się z nim zaprzyjaznić? A może zechciałbyś zrobić to samo z
miłością? Poznać ją, szanować i zaprzyjaznić się z nią, a nie
traktować wciąż jak śmiertelnego wroga.
- Ale jak to zrobić?
- Ja ci pomogę.
- Liczę na to, chociaż sam już się paru rzeczy nauczyłem.
- Jakich na przykład?
- Na przykład tego, że bez ciebie moje życie byłoby puste
i smutne. I tego, że chociaż jesteś apodyktyczna i wyjadasz
pieczarki z pizzy, to i tak cię kocham. - Powtórz to jeszcze raz
- poprosiła Kayla, uśmiechając się do niego radośnie.
- Jesteś apodyktyczna i...
- Nie to. To, co powiedziałeś na końcu.
- Mam to powtórzyć?
- Masz to powtarzać co najmniej sto razy dziennie, aż te
słowa staną się dla ciebie takie normalne jak zrywanie sufitu
w naszym salonie.
- Sto razy dziennie?
Jego przerażone spojrzenie rozśmieszyło Kaylę do łez.
- No dobrze. Dziesięć razy dziennie - ustąpiła łaskawie.
- A nie wystarczy dwa razy? Na tydzień. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl