[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dobrze, dobrze. Idz, przypilnuj go, bo jeszcze nam ucieknie.
 Ten kierowca był pijany  dodała, otwierając drzwi.  Tylko niczego nie
zawal.
Trevorowi opadła szczęka, oczy zrobiły się szkliste, lecz jego otępiały umysł
momentalnie ożył. Jeśli kierowca był naprawdę pijany i jeśli zażądają odszkodo-
wania za straty moralne, dostanie jedną trzecią dwóch, trzech, diabła tam, nawet
dziesięciu milionów dolarów. Chciał posprzątać przynajmniej biurko, ale nie mógł
się ruszyć.
Wes patrzył w okno, na domek po drugiej stronie ulicy, z którego obserwowali
go kumple. Stał tyłem do drzwi, ponieważ słysząc rozmowę w gabinecie, bał się,
że nie wytrzyma i parsknie śmiechem. Wtem kroki i głos:
 Mecenas zaraz pana przyjmie.
 Dziękuję  odrzekł, nie odwracając głowy.
Biedaczysko, pomyślała Jan, wchodząc do brudnej kuchni, żeby zaparzyć ka-
wę. Wciąż ją opłakuje.
Odbieranie zeznań skończyło się w trymiga, a składający je klient zniknął
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jan zaprowadziła go do zagraconego
gabinetu, przedstawiła mecenasowi, przyniosła kawę, a kiedy w końcu wyszła,
Wes zwrócił się do Trevora z niecodzienną prośbą:
 Czy jest tu jakaś knajpka, gdzie parzą naprawdę mocną kawę?
 Tak, oczywiście  wybełkotał Trevor.  Choćby w Beach Java. To tylko
kilka ulic stąd.
 Czy pańska sekretarka mogłaby. . .
Jasne! Natychmiast!
 Naturalnie. Małą, średnią czy dużą?
 Zrednią.
Trevor wypadł na korytarz, a kilka sekund pózniej na ulicę wypadła Jan. Kie-
dy zniknęła za rogiem, z domku naprzeciwko wychynął Chap. Ponieważ frontowe
drzwi kancelarii były zamknięte, otworzył je własnym kluczem, wszedł do środka
i założył łańcuch, nie bacząc na to, że biedna Jan mogła utknąć na ganku z kub-
kiem gorącej kawy w ręku.
Potem niespiesznie wkroczył do gabinetu.
 Przepraszam, ale. . .  wychrypiał zaskoczony Trevor.
 Wszystko w porządku  przerwał mu Wes.  Ten pan jest ze mną.
Chap zamknął drzwi, wyszarpnął zza pazuchy pistolet kalibru dziewięć mili-
metrów i wycelował w Trevora.
Adwokat wybałuszył oczy.
 Co jest. . .  zapiszczał i umilkł, bo zamarło mu serce.
 Zamknij gębę  powiedział Chap, podając pistolet Wesowi.
188
Broń powędrowała od jednego do drugiego, wreszcie zniknęła. Przerażony
Trevor śledził ją wzrokiem i myślał: Co ja takiego zrobiłem? Co to za oprychy?
Długi? Jakie długi? Przecież wszystkie spłaciłem.
Zamknąć gębę? Proszę bardzo. Już, natychmiast.
Chap oparł się o ścianę. Stał blisko, cholernie blisko, jakby chciał się na niego
rzucić.
 Mamy klienta  zaczął.  Bogatego klienta, którego ty i Ricky zrobiliście
w bambuko.
 O Boże. . .  wymamrotał Trevor. Koszmar koszmarów.
 Cudowny pomysł  dodał Wes.  Szantażować bogatych homoseksuali-
stów, którzy z różnych powodów nie chcą się ujawnić. Tacy na policję nie pójdą,
prawda? A Ricky? Ricky już siedzi, więc cóż ma do stracenia?
 Plan doskonały  wtrącił Chap.  To znaczy, był doskonały do chwili,
kiedy zarzuciliście sieci nie na tę rybkę.
 To nie ja  zapiszczał Trevor głosem dwie oktawy wyższym od normal-
nego, niespokojnie wypatrując pistoletu.
 Owszem, ale bez ciebie ze szwindlu nic by nie wyszło, prawda?  od-
rzekł Wes.  Ricky musiał mieć kogoś do szmuglowania poczty, do odbierania
pieniędzy i do namierzania klientów.
 Jesteście z policji?  spytał Trevor.
 Nie. Pracujemy na własny rachunek  odrzekł Chap.
 Bo jeśli jesteście z policji, to nie chcę z wami rozmawiać.
 Nie, przecież mówię.
Trevor zaczął ponownie oddychać i myśleć. Oddychał dużo szybciej, niż my-
ślał, mimo to praktyka wzięła górę.
 Pozwolicie, że włączę magnetofon  powiedział.  Na wypadek gdyby-
ście byli policjantami.
 Powtarzam: nie jesteśmy z policji.
 Nie ufam gliniarzom, zwłaszcza tym z FBI. Federalni weszliby tu, zaczęli-
by wymachiwać spluwą i przysięgać, że nie są z FBI, dokładnie tak samo jak wy.
Po prostu ich nie lubię, dlatego włączę magnetofon.
Nie martw się, stary, pomyśleli Wes i Chap. Już cię nagrywają, na żywo i w ko-
lorze. Widzisz te maleńkie kamery w suficie tuż za nami? A te mikrofony wokół
zawalonego papierami biurka? Słyszymy, jak chrapiesz, jak bekasz, a nawet jak
wyłamujesz palce.
Pistolet. Znowu ten pistolet. Wes ujął go obiema rękami i uważnie obejrzał.
 Nie będziesz niczego nagrywał  oznajmił Chap.  Jak mówiłem, pracu-
jemy na własny rachunek. I to my stawiamy warunki.  Podszedł krok bliżej.
Trevor obserwował go jednym okiem, a drugim pomagał Wesowi oglądać
broń.
 Powiem ci coś  dodał Chap.  Przychodzimy w pokoju.
189
 I mamy dla ciebie pieniądze  dorzucił Wes, chowając tę przeklętą spluwę.
 Za co?  spytał Trevor.
 Za to, żebyś przeszedł na naszą stronę. Chcemy skorzystać z twoich usług.
 Z jakich usług?
 Pomożesz nam chronić naszego klienta  wyjaśnił Chap.  Widzimy to
tak. Bierzesz aktywny udział w wymuszeniach. Pomagasz szantażyście z Trum- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl