[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy Todd wyszedł z mieszkania, popatrzył współczująco na przyjaciela,
który siedział na schodach i płakał jak mały chłopiec.
- Nie ma żadnej nadziei, stary. Mallory opuściła mnie na dobre - jęknął
Cliff, spoglądając na niego z rozpaczą.
Mallory z uśmiechem zerknęła na czyste niebo ponad górami Sierra.
Dzień był słoneczny i ciepły. Wróciła ze sklepu obładowana zakupami. Od
trzech tygodni mieszkała w Sunfield i cieszyła się każdą spędzoną tu
chwilą.
Miasteczko niewiele się zmieniło od jej dziecinnych lat. Ludzie nadal
byli uprzejmi i serdeczni, bo sądzili, że tak trzeba. Każdego ranka budziła
się w domu swej babci z mocnym postanowieniem, że będzie cieszyć się
życiem, choć serce zostawiła w San Diego.
Podniosła wzrok znad torby i niespodziewanie ujrzała złociste sportowe
auto o metalicznym połysku.
Samochód Cliffa. Zaparkowany przed jej domem. Szła coraz wolniej, aż
stanęła przy schodach prowadzących na werandę.
- Cześć, Mallory.
Torby z zakupami wypadłyby jej z rąk, gdyby nie podbiegł, żeby je
zabrać. Postawił je na stopniu, wziął ją pod rękę i zaprowadził do szerokiej
huśtawki wiszącej przed drzwiami.
- Jak się czujesz? - spytał troskliwie.
- Cliff? - Ku swemu niezadowoleniu czuła przyjemne ciepło emanujące z
jego dłoni, którą podtrzymywał jej łokieć. W jej głowie zapanował
kompletny zamęt. - Skąd się tutaj wziąłeś?
- Szukałem cię i znalazłem. - Wzruszył ramionami, ale nadal wpatrywał
się w nią jak urzeczony.
- Ale jak?
- Kosztowało mnie to sporo wysiłku. Na szczęście zapamiętałem, że
twoja babcia mieszkała w miejscowości Sun... Na tym kończyła się moja
wiedza. Wiesz, ile miasteczek w górach Sierra ma nazwę zaczynającą się
od tej sylaby?
Odruchowo pokręciła głową.
- Setki, moja droga! Objechałem wszystkie. Jak się zapewne domyślasz,
Sunfield było na samym końcu mojej listy.
84
- A jednak mnie znalazłeś.
- Owszem - stwierdził z nie ukrywanym zadowoleniem. - Postawiłem na
swoim.
- Zwietnie wyglądasz - powiedziała czule.
- Ty również - odparł, mierząc taksującym spojrzeniem smukłą postać w
letniej sukience, gołe nogi i stopy w sandałach. Był zachwycony jej
wyglądem.
- Czemu przyjechałeś? Czyżby proces Piony Bartlett dobiegł końca?
- Nie wiem. - Ponownie wzruszył ramionami. - Nie pracuję już w
kancelarii.
- Słucham? - Mallory natychmiast się ożywiła. - Czemu odszedłeś?
- Doszedłem do wniosku, że to nie jest praca dla mnie. Z obrzydzeniem
patrzyłem na tych ludzi oraz ich machinacje. - Umilkł na moment, a potem
dodał cicho: - Nie powinnaś się dziwić. Pamiętasz? Zwierzyłem ci się raz
z moich wątpliwości.
- Tak, ale twoje dążenia, plany...
- Straciły na znaczeniu, gdy lekarz powiedział, że grozi mi choroba
wrzodowa, jeśli się w porę nie opamiętam. Poszedłem po rozum do głowy.
- Wiem, co masz na myśli - wymamrotała niewyraznie. - Ja z kolei
próbowałam udowodnić rodzicom, że jestem ich nieodrodną córką.
Musiałam zrobić oszałamiającą karierę, żeby im zaimponować. Było,
minęło. Teraz korzystam z życia.
- A twoje dążenia?
- Są teraz inne. Chcę wyjść za mąż, mieć dzieci, żyć długo i szczęśliwie.
- Dzieci? Mallory, czy ty jesteś... - Przyglądał jej się z obawą i nadzieją.
Wolno pokręciła głową.
- Nie jestem w ciąży, ale to się może zmienić. - Popatrzyła mu w oczy. -
Czemu tak się przestraszyłeś?
- To nie strach, tylko zachwyt. Kiedy pomyślę, że w tobie rosłoby moje...
nasze dziecko.
- Co czujesz?
- To byłby raj na ziemi - odparł rozanielony. Po chwili spoważniał i dodał
błagalnym tonem: - Wyjdz za mnie, Mallory. Pomóż mi się odnalezć.
Chcę być ojcem twoich dzieci.
Promienny uśmiech na jej twarzy zaćmił słońce na błękitnym niebie.
Cieszyła się, bo w jego spojrzeniu ujrzała tak sam blask.
- Ciekawa propozycja, panie mecenasie. Moim zdaniem, warto ją
przedyskutować. Nie wspomniał pan o paru kwestiach istotnych dla
naszych negocjacji.
85
- A mianowicie?
- Na przykład: miłość. Bez tego ani rusz.
- Chyba ma pani rację. - Ukląkł przed nią i wyjął z kieszeni małe
pudełeczko. - Kocham cię, Mallory. Do tej pory nie sądziłem, że może
istnieć tak głębokie uczucie. Czy zechcesz mnie poślubić? - Uniósł
wieczko i pokazał jej niewielki, prosty pierścionek z brylantem, który
idealnie do niej pasował. Ostrożnie ujął dłoń ukochanej i włożył go na
serdeczny palec. Osunęła się na kolana i spojrzała mu w oczy.
- Ja też cię kocham. Pierwsza wyznałam ci miłość przed kilkoma
tygodniami. Każdego dnia utwierdzam się w przekonaniu, że jesteś mi
przeznaczony. Chcę dzielić z tobą życie. Bez ciebie nie ma dla mnie ani
radości, ani szczęścia.
Przytulił ją mocno i szeptał do ucha czułe słowa. Długo klęczeli tak na
werandzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl
  • eline.lichtenberg.sime.gen.07.mahogany.php">Jacqueline Lichtenberg [Sime_Gen_07]_ _Mahogany_Trinrose_(v1.0)_[rtf]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • shanti.opx.pl