[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziedzinami, w każdej skali, oprócz tej, w jakiej mierzy się
184
odległości pomiędzy nimi. Shinga musieli rozproszyć się i poświęcić niemal całą uwagę na to, żeby powstrzymać podbite
planety przed ponownym zjednoczeniem i wspólnym powstaniem. Orry powiedział Pałkowi, że Shinga nie sprawiają wrażenia,
aby wiele podróżowali czy prowadzili handel pomiędzy światami; nigdy nawet nie widział ich światłowca. Czy działo się tak
dlatego, że obawiali się przedstawicieli własnego gatunku, zmienionych przez stulecia pobytu na innych planetach? A może
Ziemia pozostała jedyną planetą, którą wciąż władali, broniąc przed jakąkolwiek interwencją z innych światów? Nie można było
tego wiedzieć z całą pewnością, niemniej wydawało się prawdopodobne, że na Ziemi rzeczywiście nie było ich wielu.
Nie chcieli wierzyć w opowieść Orry'ego o tym, jak Ziemianie na Werel pod presją środowiska i w wyniku spontanicznych
mutacji ewoluowali ku miejscowym standardom biologicznym, aż w końcu mogli płodzić potomstwo z tubylczymi humanoidami.
Twierdzili, że to niemożliwe, a to oznaczało, że z nimi tak się nie stało - nie mogli krzyżować się z Ziemianami. A zatem wciąż
byli obcymi, nawet po dwunastu stuleciach, ciągle samotni na Ziemi. I czy rzeczywiście byli w stanie rządzić ludzkością - tego
jedynego Miasta? Jeszcze raz Ramarren zwrócił się do Falka po odpowiedz i stwierdził, że brzmiała ona "nie". Trzymali ludzi
na wodzy wykorzystując przyzwyczajenie, podstęp, strach, utrzymując monopol na produkcję broni, zapobiegając dominacji
jakiegokolwiek silnego szczepu lub kumulacji wiedzy, która mogła im zagrozić. Nie pozwalali ludziom niczego stworzyć. I sami
niczego nie tworzyli. Nie rządzili, lylko niszczyli.
Teraz było jasne, dlaczego Werel stanowiła dla nich śmiertelne zagrożenie. Jak dotąd udawało im się utrzymać swe wątłe,
bliskie upadku zwierzchnictwo nad kulturą, którą kiedyś, dawno temu, zniszczyli i przestawili na wsteczny tor, lecz silna, liczna i
zaawansowana technologicznie rasa, hołubiąca mity o związkach krwi, jakie łączyły ją z Ziemią, dorównująca im poziomem
wiedzy
185
mentalnej i uzbrojeniem, mogła ich zmiażdżyć jednym uderzeniem. I uwolnić od nich ludzi.
Gdyby wydobyli od niego dane o położeniu Werel, czy wysłaliby natychmiast statek-bombę, jak długi płonący lont przerzucony
przez otchłań lat świetlnych, żeby zniszczył niebezpieczny świat, zanim ten w ogóle dowiedziałby się o ich istnieniu?
Wydawało się to aż nadto prawdopodobne. Jednak dwie rzeczy przemawiały przeciwko temu: troskliwe przygotowywanie
młodego Orry'ego, jak gdyby chcieli uczynić zeń posłańca, oraz ich jedyne Prawo.
Falk-Ramarren nie mógł się zdecydować, czy ta zasada Czci dla %7łycia była jedyną, w jaką Shinga naprawdę wierzyli, ostatnią
kładką przerzuconą przez otchłań samozniszczenia, które wyzierało z głębi ich zachowania, jak czarna paszcza kanionu
zionąca pod ich miastem, czy też była największym z ich wszystkich kłamstw. Istotnie zdawali się unikać zabijania istot, które
posiadały choćby szczątkową świadomość. Nie zabili go, innych chyba też nie, ich przetworzona żywność składała się
wyłącznie z jarzyn. Oczywiste było, że aby podporządkować sobie ludność i łatwiej nią kierować, podjudzali plemiona
przeciwko sobie, wszczynali wojny, lecz zabijanie pozostawiali ludziom, a stare przekazy utrzymywały, że na początku swych
rządów, aby utrwalić swe imperium, uciekali się raczej do inżynierii genetycznej, eugeniki i przesiedleń niż do ludobójstwa. To
mogła być prawda - zatem podporządkowywali się swemu Prawu na swój własny sposób.
W takim razie to staranne przygotowywanie młodego Orry'ego wskazywało, że zamierzali uczynić go swym posłańcem. Jako
jedyny pozostały przy życiu członek Wyprawy miał powrócić przez wiry czasu i przestrzeni na Werel i opowiedzieć o Ziemi to
wszystko, co wpoili mu Shinga - kwak. kwak, jak te ptaki, które kwakały ,.to zle zabijać"", jak ten uduchowiony dzik i myszy
piszczące w podziemiach domu Człowieka... Bezmyślny, uczciwy, godzien współczucia Orry zaniósłby kłamstwo na Werel.
186
Honor i pamięć Kolonii znaczyły dla mieszkańców Werel bardzo wiele i słysząc wołania z Ziemi o pomoc, udzieliliby jej; lecz
gdyby usłyszeli, że nie ma i nigdy nie było tam Wroga, że Ziemia jest starożytnym, szczęśliwym rajskim ogrodem,
najprawdopodobniej nie wyruszyliby w tak długą podróż tylko po to, by go zobaczyć. A jeśli nawet, to przybyliby nie uzbrojeni,
tak jak Ra-marren i jego towarzysze.
Jeszcze jeden głos odezwał się w jego pamięci, jeszcze dawniejszy, dochodzący z jeszcze głębszej, leśnej głuszy:
..Nie możemy wiecznie żyć tak ]ak teraz. Musi ismieć nadzieja, znak .."
Nie przybył tutaj ? posłaniem do ludzkości, tak jak marzył sobie Zove. Nadzieja była jeszcze dziwniejsza niż ta, o której mówił
Zove, znak bardziej niejasny. Miał przekazać posłanie od ludzkości, ich wołanie o pomoc, o wyzwolenie.
Muszę wrócić do domu, muszę powiedzieć im prawdę. pomyślał wiedząc, żć Słunga będą chcieli za wszelką cenę temu
zapobiec, że to Orry może zostać wysłany, a on zatrzymany tutaj aibo zabity.
Niespodziewanie, na skutek ogromnego zmęczenia spowodowanego nieustannym wysiłkiem, aby rr>^'^ev spójnie. Jorby jego
woli ro/lużniły się, niepewna kontrola, jaką udało mu ^ię zdobić nad swym udręczonym i zmęczonym podwójnym umysłem,
prysnęła. Wyczerpany osunął się na łóżko i Lia^ głowę w dłonie. Gdybym zylk") mógł wrócić do domu - pomyślał - gdybym
lyiko fió^ł przejść się jeszcze raz z Parth po Długim Polu .
'l*, ^yh' pi^pelni^ne żalem pragnienia n;ai7ai'ego Pałka. IAimarrer próbować umknąć przed tą heznad/iejną lęski-iocą
przywołując wspommeme swojej żony, ciemnowlo^eJ. złoio" okiej, ubranej w suknię uszytą z tysiąca srebrnych łańcuszków -
jego żony, Adris. Ale jego ślubna obrączka zginęła. A Adris nie żyła. Zmarła już dawno, dawno temu. Wyszła za niego wiedząc,
że będą razem niewiele dłużej niż jeden księżycowy miesiąc, gdyż on wyruszał w Podróż na Ziemię.
187
I podczas tej jednej straszliwej chwili, jaką trwała jego Podróż, ona zdążyła przeżyć swe życie, zestarzeć się i umrzeć; być
może nie żyła już od stu ziemskich lat.
"Powinieneś umrzeć sto lat temu" - powiedział Książę Kansas do nic nie rozumiejącego Falka, widząc, wyczuwając lub
rozpoznając drugiego człowieka, który był w nim zatracony, człowieka urodzonego tak dawno temu. I jeśli teraz Ramarren
zdołałby powrócić na Werel, przeskoczyłby jeszcze bardziej swoją przyszłość. Blisko trzy stulecia, niemal pięć Wielkich Lat
minęłoby wówczas od czasu, kiedy po raz ostatni widział swój dom --wszystko byłoby zmienione, byłby na Werel tak samo
obcy jak na Ziemi.
Było tylko jedno jedyne miejsce, do którego naprawdę mógłby powrócić jak do domu, gdzie zostałby powitany z radością przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl